-Cieszę
się, że zgodziłaś się na zakupy i lunch.-powiedziała Katharina,
gdy dwa tygodnie później udało się jej wyciągnąć mnie z
redakcji.
-Nie
ma sprawy.
-Oj
wiem, że jest. Przepraszam jeśli za bardzo się narzucam.
-Nie
chodzi o to. Bardzo cię lubię, ale nie znamy się na tyle dobrze.
Nie należę do osób, które szybko komuś zaufają.
-Samara
o tym wspominała i to rozumiem.
-Słuchaj...
-Spokojnie,
nie zdradziła mi wszystkiego, a ja nikomu nie powiem.-puściła do
mnie oczko i weszłyśmy do butiku Chanell.
-Dziękuje.
Chciałabym żyć bez tego, zapomnieć o tym.
-Rozumiem,
dlatego w ogóle do tego nie wracajmy.
-Co
powiesz na tą?-pokazałam jej beżową sukienkę z wiązaniem na
szyi.
-Idealna!-odparła
z uśmiechem. Kupiła jeszcze z dziesięć rzeczy, a mnie namówiła
na jedną torebkę. Ona obładowana z trzydziestoma torbami i ja
zaledwie pięcioma weszłyśmy do kawiarni.
-Ufff...
zakupy potrafią człowieka wyczerpać -powiedziała siadając przy
stoliku.
-Potrafią,
potrafią -zaśmiałam się. Zamówiłyśmy po sałatce i
czekałyśmy na zamówienie kiedy pojawił się Jared. Nie
spodziewałam się go tutaj i nie oszukujmy się, ale nie byłam
zadowolona widząc go.
-Przepraszam
kochanie za spóźnienie.-pocałował Katharine w policzek.
-Nic
się nie stało. Co tam ustaliłeś?
-To
już oficjalne - wydajemy nagranie za dwa tygodnie. Dzisiaj
ustalaliśmy z chłopakami, że...
-To
cudownie! A wiesz ile wspaniałych rzeczy dzisiaj kupiłam?-przerwała
mu.
-No
właśnie widzę...
-O
przepraszam.-zadzwonił jej telefon i wstała od stolika.
-Musisz
być zmęczona jej tempem.
-Na
pewno uwinęłyśmy się szybciej niż ty ze swoimi włosami.-
spojrzałam na jego idealnie ułożoną fryzurę. Żaden włos nie
miał prawa odstawać w drugą stronę. Podziwiałam go za to, że za
każdym razem gdy go widziałam miał je idealnie ułożone. Typowa
gwiazda, które stara się za wszelką cenę być na topie. Z
tego co na razie poznałam Pana Leto, uważałam go za zwyczajnego
dupka. Wiedziałam, że nie jest wierny swojej kobiecie, oszukuje,
szalenie szybko się denerwuje, wszystko musi się układać po jego
myśli i uwielbia robić ludziom na złość.
-Moje
włosy to wyższa szkoła jazdy.
-Zapewne,
ale wybacz, nie zamierzam tego słuchać.
-Myślisz,
że bym ci to zdradził?
-Nie
jestem tego godna.
-Masz
rację -nie jesteś.
-Przepraszam
bardzo, ale muszę iść.-Katharina złapała swoją torebkę i
wybiegła nam machając.
-Pan
coś zamawia?-spytała kelnerka.
-Taco
vegańskie.
-Oczywiście.-spisała
zamówienie i odeszła. Spojrzałam na bruneta, który
także mi się przyglądał. Jego pewność siebie cholernie mnie
denerwowała. Myślał, że może wszystko.
-Jesteś
najbardziej wkurzającym człowiekiem na świecie -warknęłam.
Naprawdę mnie wkurzył, nie robił nic takiego wielkiego, ale sama
jego obecność doprowadzała mnie do białej gorączki.
-Gwiazdą.
-Ze
spalonego teatru.
-Ty
jesteś cholernie irytującą osobą. Po co teraz ze mną siedzisz
skoro cię tak denerwuję?-sama nie potrafiłam odpowiedzieć na to
pytanie. Najlepszym rozwiązaniem byłoby wstać z miejsca i wyjść.
Nie dać sobie ulec Katharine, za którą aż tak nie
przepadałam i wrócić do swojego życia, a nie się
denerwować z powodu Leto.- zamknęłaś się, a to jest cudem.
-Wku...
-Państwa
zamówienie.-kelnerka postawiła jedzenie.
-Przepraszam,
ale zamawiałem tacko vegańskie nie wegetariańskie. Pomiędzy nimi
jest chyba znaczna różnica, tak?-Leto zaczął wyrzucać
kelnerce, która nerwowo przystępowała z nogi na nogę.
Zabrała talerz i po chwili przyniosła nowe przepraszając.
-Przepraszam...-koło
stolika nieśmiało stanęła nastolatka z karteczką i długopisem w
ręku -czy mogłabym prosić o autograf?-niepewnie wyciągnęła rękę
w stronę bruneta, a jej nogi całe drżały.
-Czy
ja już naprawdę nie posiadam żadnej prywatności? Czy to, że
jestem w restauracji i próbuje spokojnie zjeść lunch jest
tak cholernie trudne do zrozumienia? Mam napisać to sobie na
czole?-z ust Leto było słychać taki jad, że sama byłam
zdziwiona. W oczach brunetki pojawiły się łzy i szybko odeszła od
stolika.
-Widocznie
trzeba tak.
-Trzeba
było jej oczy wydrapać, albo nie pchać się do show biznesu, skoro
nie wiesz jak się zachować.-rzuciłam pieniądze na stół,
zabrałam swoje rzeczy i opuściłam lokal. Teraz miałam popsuty
cały dzień. Nie mogłam uwierzyć w to co przed chwilą zobaczyłam
- typowe zachowanie rozkapryszonej gwiazdy. Dziewczyna, która
Leto potraktował jak śmieć usiadła na jednej z ławek i płakała,
niewiele myśląc usiadłam koło niej.
-Nie
ma co się przejmować takim zachowaniem. Twoje łzy nie są tego
warte.-podałam jej chusteczkę, którą niepewnie wzięła.
-Ale
on taki nie jest...-zaniosła się szlochem -wiele razy widziałam
filmiki jak jest miły dla fanów, rozmawia z nimi...
-Ale
na pewno są też takie, które pokazują wręcz przeciwnie?
-Są,
ale...
-Ma
gorszy dzień. Jestem pewna, że gdybyś podeszła do niego godzinę
wcześniej zachowałby się inaczej.
-Znasz
go?
-Mamy
wspólnych przyjaciół.
-Zazdroszczę
ci. Możesz jeść lunch z Jaredem Leto, słuchać jego głosu,
patrzeć w jego oczy...
-Człowiek
jak każdy inny, to że jest gwiazdą niczego nie zmienia. Potrzebuje
trochę spokoju, normalności. Postaw się na jego miejscu, teraz ma
na pewno wyrzuty sumienia. - Nie mogłam patrzeć na tę dziewczynę.
Niewiele myśląc zaczęłam bronić Leto, miała o nim swoje
wyobrażenie i ściśle się ich trzymała, po co ma teraz to
zrujnować? Żeby później przez miesiąc nie wychodzić z
pokoju patrząc w jego zdjęcie?
-Dziękuję.-przytuliła
się do mnie. 'No pięknie. Teraz pocieszasz zakochane po uszy
nastolatki'
-Nie
ma za co, a teraz muszę wracać do pracy.-wywinęłam się z jej
ramion i pomachałam na pożegnanie. Nie chciałam słuchać
kolejnych wywodów dziewczyny i wymigałam się pracą, do
której tak naprawdę nie musiałam wracać. Wsadziłam torby
do samochodu i pojechałam na plażę. Było około 20 stopni, a to
jak na początek to wręcz idealna pogoda. Narzuciłam na siebie
lekki sweterek, bo dzisiaj był wyjątkowo mocny wiatr i skierowałam
się w stronę molo. Szłam ciesząc się promieniami słońca.
Uwielbiałam Los Aneles i jego klimat. Między innymi dlatego
wyprowadziłam się z NY tutaj. W NY wszyscy ludzie pędzili jak
oszalali, mnóstwo drapaczy chmur, ulice, ciągłe korki, a Los
Angeles w pewnym stopniu było spokojniejsze. Tutaj odnajdywałam się
w 100%, a NY po pewnym czasie zaczął mnie przytłaczać -ta jego
szarość, czułam się jak zamknięta w pudełku. Uwielbiam tam
wracać, ale nie sądzę bym potrafiła tam z powrotem zamieszkać.
Usiadłam na ławeczce i przyglądałam się ludziom. Niektórzy
bawili się ze swoimi pociechami, inny biegali z psami, na końcu
molo rozstawiła się ekipa filmowa, a pośrodku tego wszystkiego
samotna ja.
Dwa
tygodnie później.
Jared
-Emma,
to zadzwoń do nich i powiedz stanowcze nie. -powiedziałem swojej
asystentce, z którą rozmawiałem przez telefon.
-Ale
jesteś pewien? Zawsze lubiliście tego typu występy.
-Lubiliśmy
i lubimy, ale mamy wolne dopiero 4 miesiące z czego w tym okresie
mimo wszystko daliśmy koncert. Nagranie wyszło wczoraj, więc
Echelon jest zadowolony. Zamierzam wziąć się wreszcie za NOTH, a
później po wakacjach zabieramy się za płytę. Dlatego jest
to ostatni czas kiedy mogę odpocząć i tobie też to radzę.
-Dobra,
ja się się tylko upewniałam.
-A
może jak tak bardzo brakuje Ci pracy, to pomożesz Katharine przy
weselu?
-O
nie, nie -zaśmiała się histerycznie -w to mnie nie wplączesz.
Przyszła wściekła panna młoda i to jeszcze Twoja, to nie dla
mnie. Wystarczy, że muszę znosić Twoje humorki.
-A
jak będziesz musiała pomóc mi wybrać garnitur?-zacząłem
skomleć do słuchawki.
-To
weźmiesz kogoś innego. -rozłączyła się. Zaparkowałem samochód
i zapukałem do drzwi rodzicielki.
-Wejdź!-usłyszałem,
wykonałem polecenie i poczułem się dziwnie nie słysząc
szczekającego Sky, który zawsze mnie witał. Niestety
staruszek zdechł jesienią.
-Cześć
mamuś.-pocałowałem ją w policzek.
-Cześć,
synku.-pogłaskała mnie po głowie -coś się stało?
-A
czy coś się musi stać, żebym cię odwiedził?-usiadłem przy
stole w kuchni.
-Po
prostu odzwyczaiłam się od Waszych odwiedzin.
-To
nie zależy od nas.
-Tak
wiem... Chodźmy na taras -wzięła talerz z ciastem vegańskim,
które nauczyła się specjalnie robić dla mnie.
-Jak
tam przygotowania do ślubu?
-Dobrze...
jak na razie Katharine lata i szuka jakiegoś odpowiedniego miejsca,
jeszcze nie jest pewna, czy ma być tu w Los Angeles.
-Ale
to skromne wesele?
-Oczywiście,
tylko rodzina i najbliżsi przyjaciele.-podała mi talerzyk ciasta z
miną wypraną z jakichkolwiek emocji.
-Mam
nadzieję, że dobrze synu robisz.
-Mamo..
-Jared,
chcę tylko twojego dobra i zawsze mówię co myślę, tak
zamierzam zrobić i tym razem. Nie lubię Katharine, jest taka sama
jak twoje poprzedniczki.
-Nie
jest taka.
-Może
teraz tego nie widzisz. Od jakiego czasu się razem spotykacie? Nawet
najpierw razem nie zamieszkaliście.
-Często
się widujemy.
-Takie
widywanie. Ona wychodzi od ciebie rano, albo ty od niej. Małżeństwo
nie opiera się tylko na seksie.
-Dlatego
kocham Katharine.
-Kochasz
nie kochasz. Ja nie jestem pewna czy ona kocha Ciebie tak samo.
-Co
masz na myśli?
-Jared,
ona nie jest jakąś sławną modelką, ona stara się wybić.
-Przesadzasz.
-Jared..
-Mamo,
daj święty spokój. Mogę przyjść do ciebie i chodź raz
nie rozmawiać o moich wyborach?!
-Kiedy
będą mądre tak.
-To
w takim razie mogę prędko nie przyjść.-podniosłem się z miejsca
i wyszedłem. Jak zwykle kiedy w grę wchodziły moje partnerki mama
musiała się wtrącać, dlatego później przestałem jej o
czymkolwiek mówić, ale wesele zataić raczej nie mogłem? Nie
miałem już siły na szlajanie, bo dochodziła 21 i pojechałem od
razu do domu. Zrzuciłem buty i co zastałem w swoim salonie? Mnóstwo
bukietów kwiatów, książek i gazet.
-Co
do cholery?
-O
już jesteś -Katherine wystawiła głowę z kuchni -przyrządzam
kolację, zaraz będzie.
-Okey...-unosiło
się tutaj tyle przeróżnych zapachów, które
przyprawiały o zawrót głowy. Mój dom przemienił się
w jakąś cholerną kwiaciarnię.
-Gdzie
Shannon?
-Pojechał
na imprezę z jakimś kolegą i nieprędko wróci.- Złapałem
jedną z gazet i jakby inaczej -była ona gazetą ślubną.
-Kolacja
gotowa!-zawołała z kuchni. Na stole paliły się świeczki, butelka
czerwonego wina, spaghetti.- smacznego. -Katherina złożyła
delikatny pocałunek na moich ustach.
-Dziękuje.
-Jak
ci minął dzień?-spytała.
-Jestem
strasznie zmęczony, mieliśmy rozmowę z wytwórnią, która
wcale taka miła nie była...
-Bidaczek,
ja spotkałam się z Anją i musimy jak najszybciej znaleźć jakieś
miejsce. Nie jestem co do niego pewna. NY, LA, Las Vegas, Barcelona,
Paryż, a może Grecja jak Tomo i Vicki, chociaż nie jestem pewna
czy to nie za skromnie.-skrzywiła się.
-Za
skromnie? Ale nie sądzę, żeby Grecja... LA jest okey...
-Tak,
masz rację -Grecja odpada. Będę musiała polecieć do NY, żeby
wreszcie uszyć sukienkę, z tym nie można czekać. Musimy ustalić
kwiaty, talerze, wszystko! Mam tyle na głowie! Zobacz nad czym
siedziałam przez tydzień!-wyleciała z kuchni, a po chwili wróciła
z albumem.
-To
lista gości, którą przygotowałam. Oczywiście to nie
wszyscy, bo nie byłam w stanie każdego zapisać, usiądziemy nad
nią wspólnie i...-przestałem jej słuchać, jechałem po
nazwiskach, które zostały umieszczone, połowę z tych ludzi
widziałem parę razy w życiu.
-Tutaj
jest z 400 osób -przerwałem jej.
-Dokładnie
431, ale jak powiedziałam trzeba dopisać. I oczywiście już
wypadałoby się umówić na jakiś oficjalny wywiad, może
Vogue? Powiemy wszystko oficjalnie, podamy kilka ważnych nazwisk.
Dlatego muszę mieć jakąś wspaniałą sukienkę, chociaż nie
uważasz, że jedna to za mało?-spojrzała na mnie z wyczekiwaniem.
-Nie
będzie żadnych 400 ludzi, wywiadu, ważnych osobistości i
kilkunastu sukienek.-wycedziłem.
-Też
uważam, że te 431 to za mało, dopiszemy i będzie z jakieś 600.
Kto mówi o kilkunastu sukienkach, Misiu? Myślałam o
czterech, a wywiad jeden to też przesada. Na pewno polecimy do
Paryża, Danii, NY...
-Katharine!-walnąłem
albumem o stół, bo nawijała jak głupia.
-Misiu!
Wystraszyłeś mnie!
-Słuchasz
mnie w ogóle?!-nie wytrzymałem i wrzasnąłem -nie chcę
nawet 1000 osób na weselu! Chcę samych najbliższych! Bez
prasy, wywiadów, zdjęć! Nie chcę 50 sali weselnych i każda
w innym klimacie!
-To
czego Ty chcesz?-spytała ze łzami w oczach.
-Prywatności!
-W
ogóle się ze mną nie liczysz!-zaczęła płakać.
-A
kto się liczy ze mną?!-zabrałem kurtkę z pokoju i trzaskając
drzwiami opuściłem dom. Zacząłem szukać kluczyków od
samochodu, ale zostawiłem je w domu, telefonu też nie miałem.
-Fuck!-wyżyłem
się na jednym z krzaczków. Nie pozostało mi nic innego jak
udać się na spacer. Musiałem pobyć sam, bez żadnych albumów
o weselu, kwiatów. Katharine zaczęła szaleć na punkcie
wesele i kompletnie poniosła ją fantazja. Kto słyszał o tylu
gościach?! Nim się obejrzałem przeszedłem już dwie ulice i
zobaczyłem w oddali zbliżającą się dziewczynę 'jeszcze fanek mi
brakowało!'
Nina
-Cholera
jasna!-wrzasnęłam, gdy w końcu rozłączył się Rob. Kazał mi
zrobić zadanie na jutro o którym wcześniej nawet nie
wspomniał! Dochodziła 23, a ten do mnie nagle dzwoni! I niby mam mu
to przygotować?! Nie dość, że nie miałam żadnego pomysłu, to
jeszcze chęci. Wyszłam na balkon i niewiele myśląc złapałam
kurtkę. Nocny spacer -to jest to. Noc nie była za ciepła, ale tego
potrzebowałam, uwielbiałam chodzić po zmroku, to jedyny czas kiedy
możesz pobyć sam, a zwłaszcza w naszej okolicy, gdzie ludzie
zaszywali się w swoich idealnych domach. Postanowiłam zrobić kółko
wkoło dwóch ulic i na drugiej zobaczyłam idącą w moim
kierunku postać, kiedy przyjrzałam się bliżej zobaczyłam
sylwetkę mężczyzny. Moje serce podskoczyło mi do gardła po
wczorajszym horrorze o psychopatach. 'I po chodzisz sama nocą?'
Wytężyłam wzrok i rozpoznałam w nim znajomą twarz i mój
strach przeszedł, pojawiła się złość.
-Nina
-usłyszałam jego zdziwiony głos, kiedy już mnie rozpoznał.
-Cześć
-przywitałam się.
-Co
ty robisz o tej godzinie sama?
-Spaceruję.
-Ciężki
dzień, co?-spytał i wtedy zobaczyłam, że jest strasznie przybity.
Nagle nie zobaczyłam w nim rozkapryszonej gwiazdy, tylko zagubionego
człowieka.
-Tak.-usiadłam
na trawniku ciężko wzdychając, brunet usiadł obok mnie.
-Opowiadaj.
-Jestem
zmęczona, a szef karze mi zrobić artykuł, dzwoni o 23 i mu się
przypomina, ale i tak nic mu nie pasuje. Nie docenia mnie, odwalam
najcięższą robotę, ale i tak nie jestem doceniana.-nie wiedziałam
dlaczego po raz kolejny mówię mu o swoich problemach.
Zazwyczaj bardzo mnie wkurzał, ale teraz potrzebowałam kogoś kto
mnie nie zna i wysłucha.
-To
nie jest przyjemne. Zasługujesz na więcej, ciągle pracujesz, a on
traktuje cię jak śmiecia.
-Czasami
tak bywa. Nic na to nie poradzę.
-Możesz
poradzić. Możesz walczyć i powiedzieć NIE.
-Łatwo
ci mówić. Lepiej powiedz co cię gryzie.-spuścił głowę i
oparł ręce na kolanach.
-Nie
wyrabiam. Muszę odciąć się od wytwórni i kombinujmy z
chłopakami co mamy zrobić, wszystko się komplikuje, a Katharine
wyskakuje z weselem na 600 osób.
-600
osób?!-uniosłam głos.
-No
właśnie 600, sesje w jakimś Vogue, wszystko z przepychem, kilka
sukni i nie wiadomo co jeszcze. Mój dom przemieniła w
kwiaciarnię i w kółko o tym gada. Nie rozmawiamy o niczym
innym. Lepiej beż taki czy taki?-zaczął naśladować głos
Katharine i zaczęłam się śmiać, nie wytrzymałam i całkiem
położyłam się na trawie.
-To
jest takie śmieszne, tak?-spojrzał się na mnie spod byka, a jego
kąciki ust lekko się uniosły.
-Baardzo
-wydusiłam.
-No
genialnie.-zaczął mnie łaskotać i też się śmiać - Nadal cię
to śmieszy?-na chwilę przestał i wlepił we mnie swoje niebieskie
oczy.
-Nadal.-pokazałam
mu język. Otrzepałam się i z powrotem usiadłam.
-To
nie jest łatwe. Sama pamiętam jak latałam jak głupia nie
zwracając uwagi na innych przed swoim ślubem -przełknęłam ciężko
ślinę, ten temat nie należał do moich ulubionych i mile
wspominanych -Nie dziwię ci się, że nie wyrabiasz, ale zrozum ją.
Przyjęło się tak, że wesele musi być wystawne, panna młoda
wyglądać idealnie. Wszystko musi być perfekcyjne, bo to
najważniejszy dzień w jej życiu.
-Ale
czy 600 osób naprawdę jest tak ważne? Liczy się tutaj ilu
będzie ludzi, butelka wina za 1000 dolarów, czy 100?
-No
wiesz... według mnie to głupota, ale być może ona właśnie o
takim czymś marzy, ale pytanie czy ty tego chcesz?-spojrzał przed
siebie i przeczesał włosy.
-Nie
wiem... To, to... Chciałem... Chciałem czegoś skromnego. Mam dosyć
tego ciągłego zamieszania wkoło mojej osoby. Nawet nie wiem, czy
teraz nikt nie robi nam zdjęć. A ten dzień chciałabym zachować
tylko dla siebie, to ma być wspaniałe dla mnie, a nie dla prasy.
-Więc
jej to powiedz...-teraz poczułam się okropnie tak szybko go
osądzając. Miał po prostu dosyć, chciał trochę prywatności, a
nie ciągłego osądzania jego wyborów.
-Serio
pomoże?-zaśmiał się.
-Zawsze
możesz spróbować.
-Dzięki
-uśmiechnął się do mnie. Lekko się wzdrygnęłam.-zimno
ci.-ściągnął z siebie kurtkę i założył mi na ramiona.
-Dziękuje.-
Jego zapach był cudowny, zadarłam głowę do góry i
podziwiałam rozgwieżdżone niebo -uwielbiam noc. Jest taka
tajemnicza, zdecydowanie wolę ją od dnia.
-Jest
piękna. Gdy światła zgasną, wcale nie jest mniej niebezpiecznie
-zaczął nucić.
-Zaśpiewaj
całe.-wykonał moje polecenie i zaczął śpiewać. Zamknęłam oczy
skupiając się na słowach piosenki, gdy skończył jeszcze przez
chwilę siedziałam w bezruchu dopiero po pewnym czasie otworzyłam
oczy i spojrzałam się na bruneta, który też mi się
przyglądał.
-Może
polubię Waszą muzykę.-uśmiechnęłam się wyrywając trawą pod
moimi palcami.
-Zawsze
można spróbować.-zacytował mnie.
-Więc
mamy cel -spróbować.
-Mamy.
Idziemy?
-Tak,
już pierwsza.-wyciągnął w moją stronę rękę.
-Dziękuje
za rozmowę.
-To
ja dziękuje. Odprowadzę cię.
-Nie
trzeba.
-Jesteś
pewna?
-Jestem
pewna -oddałam mu kurtkę.
-W
takim razie do zobaczenia.
-Pa.-założyłam
ręce i poszłam w kierunku swojego domu. Niesłychane jak szybko
można zmienić o kimś zdanie. Jeden wieczór na szczerej
rozmowie i nie czułam nienawiści do Leto, teraz lepiej go
zrozumiałam.
-Gdzieś
Ty była?-podskoczyłam, gdy nagle zapaliła się lampka w salonie.
-Boże...
wystraszyłaś mnie. Spokojnie mamo, byłam na spacerze.-pocałowałam
Ann w czoło.
-Pachniesz
jakoś inaczej -zaczęła mnie wąchać.
-Co?
Oszalałaś?-odsunęłam ją od siebie.
-Facetem.
-CO?!
Pierwszy raz słyszę, że można pachnieć facetem.
-Nie
kręć.
-Miałam
na sobie kurtkę znajomego, którego spotkałam na spacerze.
-Jakiego?-krzyknęła
rzucając poduszką we mnie.
-Jareda.
-Tego?
Leto?
-Yep.
Spotkałam go po drodze i tak się jakoś zgadaliśmy, a teraz lecę,
bo muszę napisać artykuł. Dobranoc.-poszłam do swojego pokoju i
rzuciłam się na łóżko, odpaliłam laptopa i zaczęłam
pisać. Jedyny pomysł na artykuł jaki mi przyszedł do głowy.Nic
oryginalnego, ale teraz nie mam czasu na nic innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz