wtorek, 13 marca 2012

Rozdział 8 - With the lights out it’s never less dangerous


-Cieszę się, że zgodziłaś się na zakupy i lunch.-powiedziała Katharina, gdy dwa tygodnie później udało się jej wyciągnąć mnie z redakcji.
-Nie ma sprawy.
-Oj wiem, że jest. Przepraszam jeśli za bardzo się narzucam.
-Nie chodzi o to. Bardzo cię lubię, ale nie znamy się na tyle dobrze. Nie należę do osób, które szybko komuś zaufają.
-Samara o tym wspominała i to rozumiem.
-Słuchaj...
-Spokojnie, nie zdradziła mi wszystkiego, a ja nikomu nie powiem.-puściła do mnie oczko i weszłyśmy do butiku Chanell.
-Dziękuje. Chciałabym żyć bez tego, zapomnieć o tym.
-Rozumiem, dlatego w ogóle do tego nie wracajmy.
-Co powiesz na tą?-pokazałam jej beżową sukienkę z wiązaniem na szyi.
-Idealna!-odparła z uśmiechem. Kupiła jeszcze z dziesięć rzeczy, a mnie namówiła na jedną torebkę. Ona obładowana z trzydziestoma torbami i ja zaledwie pięcioma weszłyśmy do kawiarni.
-Ufff... zakupy potrafią człowieka wyczerpać -powiedziała siadając przy stoliku.
-Potrafią, potrafią -zaśmiałam się. Zamówiłyśmy po sałatce i czekałyśmy na zamówienie kiedy pojawił się Jared. Nie spodziewałam się go tutaj i nie oszukujmy się, ale nie byłam zadowolona widząc go.
-Przepraszam kochanie za spóźnienie.-pocałował Katharine w policzek.
-Nic się nie stało. Co tam ustaliłeś?
-To już oficjalne - wydajemy nagranie za dwa tygodnie. Dzisiaj ustalaliśmy z chłopakami, że...
-To cudownie! A wiesz ile wspaniałych rzeczy dzisiaj kupiłam?-przerwała mu.
-No właśnie widzę...
-O przepraszam.-zadzwonił jej telefon i wstała od stolika.
-Musisz być zmęczona jej tempem.
-Na pewno uwinęłyśmy się szybciej niż ty ze swoimi włosami.- spojrzałam na jego idealnie ułożoną fryzurę. Żaden włos nie miał prawa odstawać w drugą stronę. Podziwiałam go za to, że za każdym razem gdy go widziałam miał je idealnie ułożone. Typowa gwiazda, które stara się za wszelką cenę być na topie. Z tego co na razie poznałam Pana Leto, uważałam go za zwyczajnego dupka. Wiedziałam, że nie jest wierny swojej kobiecie, oszukuje, szalenie szybko się denerwuje, wszystko musi się układać po jego myśli i uwielbia robić ludziom na złość.
-Moje włosy to wyższa szkoła jazdy.
-Zapewne, ale wybacz, nie zamierzam tego słuchać.
-Myślisz, że bym ci to zdradził?
-Nie jestem tego godna.
-Masz rację -nie jesteś.
-Przepraszam bardzo, ale muszę iść.-Katharina złapała swoją torebkę i wybiegła nam machając.
-Pan coś zamawia?-spytała kelnerka.
-Taco vegańskie.
-Oczywiście.-spisała zamówienie i odeszła. Spojrzałam na bruneta, który także mi się przyglądał. Jego pewność siebie cholernie mnie denerwowała. Myślał, że może wszystko.
-Jesteś najbardziej wkurzającym człowiekiem na świecie -warknęłam. Naprawdę mnie wkurzył, nie robił nic takiego wielkiego, ale sama jego obecność doprowadzała mnie do białej gorączki.
-Gwiazdą.
-Ze spalonego teatru.
-Ty jesteś cholernie irytującą osobą. Po co teraz ze mną siedzisz skoro cię tak denerwuję?-sama nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Najlepszym rozwiązaniem byłoby wstać z miejsca i wyjść. Nie dać sobie ulec Katharine, za którą aż tak nie przepadałam i wrócić do swojego życia, a nie się denerwować z powodu Leto.- zamknęłaś się, a to jest cudem.
-Wku...
-Państwa zamówienie.-kelnerka postawiła jedzenie.
-Przepraszam, ale zamawiałem tacko vegańskie nie wegetariańskie. Pomiędzy nimi jest chyba znaczna różnica, tak?-Leto zaczął wyrzucać kelnerce, która nerwowo przystępowała z nogi na nogę. Zabrała talerz i po chwili przyniosła nowe przepraszając.
-Przepraszam...-koło stolika nieśmiało stanęła nastolatka z karteczką i długopisem w ręku -czy mogłabym prosić o autograf?-niepewnie wyciągnęła rękę w stronę bruneta, a jej nogi całe drżały.
-Czy ja już naprawdę nie posiadam żadnej prywatności? Czy to, że jestem w restauracji i próbuje spokojnie zjeść lunch jest tak cholernie trudne do zrozumienia? Mam napisać to sobie na czole?-z ust Leto było słychać taki jad, że sama byłam zdziwiona. W oczach brunetki pojawiły się łzy i szybko odeszła od stolika.
-Widocznie trzeba tak.
-Trzeba było jej oczy wydrapać, albo nie pchać się do show biznesu, skoro nie wiesz jak się zachować.-rzuciłam pieniądze na stół, zabrałam swoje rzeczy i opuściłam lokal. Teraz miałam popsuty cały dzień. Nie mogłam uwierzyć w to co przed chwilą zobaczyłam - typowe zachowanie rozkapryszonej gwiazdy. Dziewczyna, która Leto potraktował jak śmieć usiadła na jednej z ławek i płakała, niewiele myśląc usiadłam koło niej.
-Nie ma co się przejmować takim zachowaniem. Twoje łzy nie są tego warte.-podałam jej chusteczkę, którą niepewnie wzięła.
-Ale on taki nie jest...-zaniosła się szlochem -wiele razy widziałam filmiki jak jest miły dla fanów, rozmawia z nimi...
-Ale na pewno są też takie, które pokazują wręcz przeciwnie?
-Są, ale...
-Ma gorszy dzień. Jestem pewna, że gdybyś podeszła do niego godzinę wcześniej zachowałby się inaczej.
-Znasz go?
-Mamy wspólnych przyjaciół.
-Zazdroszczę ci. Możesz jeść lunch z Jaredem Leto, słuchać jego głosu, patrzeć w jego oczy...
-Człowiek jak każdy inny, to że jest gwiazdą niczego nie zmienia. Potrzebuje trochę spokoju, normalności. Postaw się na jego miejscu, teraz ma na pewno wyrzuty sumienia. - Nie mogłam patrzeć na tę dziewczynę. Niewiele myśląc zaczęłam bronić Leto, miała o nim swoje wyobrażenie i ściśle się ich trzymała, po co ma teraz to zrujnować? Żeby później przez miesiąc nie wychodzić z pokoju patrząc w jego zdjęcie?
-Dziękuję.-przytuliła się do mnie. 'No pięknie. Teraz pocieszasz zakochane po uszy nastolatki'
-Nie ma za co, a teraz muszę wracać do pracy.-wywinęłam się z jej ramion i pomachałam na pożegnanie. Nie chciałam słuchać kolejnych wywodów dziewczyny i wymigałam się pracą, do której tak naprawdę nie musiałam wracać. Wsadziłam torby do samochodu i pojechałam na plażę. Było około 20 stopni, a to jak na początek to wręcz idealna pogoda. Narzuciłam na siebie lekki sweterek, bo dzisiaj był wyjątkowo mocny wiatr i skierowałam się w stronę molo. Szłam ciesząc się promieniami słońca. Uwielbiałam Los Aneles i jego klimat. Między innymi dlatego wyprowadziłam się z NY tutaj. W NY wszyscy ludzie pędzili jak oszalali, mnóstwo drapaczy chmur, ulice, ciągłe korki, a Los Angeles w pewnym stopniu było spokojniejsze. Tutaj odnajdywałam się w 100%, a NY po pewnym czasie zaczął mnie przytłaczać -ta jego szarość, czułam się jak zamknięta w pudełku. Uwielbiam tam wracać, ale nie sądzę bym potrafiła tam z powrotem zamieszkać. Usiadłam na ławeczce i przyglądałam się ludziom. Niektórzy bawili się ze swoimi pociechami, inny biegali z psami, na końcu molo rozstawiła się ekipa filmowa, a pośrodku tego wszystkiego samotna ja.


Dwa tygodnie później.
Jared


-Emma, to zadzwoń do nich i powiedz stanowcze nie. -powiedziałem swojej asystentce, z którą rozmawiałem przez telefon.
-Ale jesteś pewien? Zawsze lubiliście tego typu występy.
-Lubiliśmy i lubimy, ale mamy wolne dopiero 4 miesiące z czego w tym okresie mimo wszystko daliśmy koncert. Nagranie wyszło wczoraj, więc Echelon jest zadowolony. Zamierzam wziąć się wreszcie za NOTH, a później po wakacjach zabieramy się za płytę. Dlatego jest to ostatni czas kiedy mogę odpocząć i tobie też to radzę.
-Dobra, ja się się tylko upewniałam.
-A może jak tak bardzo brakuje Ci pracy, to pomożesz Katharine przy weselu?
-O nie, nie -zaśmiała się histerycznie -w to mnie nie wplączesz. Przyszła wściekła panna młoda i to jeszcze Twoja, to nie dla mnie. Wystarczy, że muszę znosić Twoje humorki.
-A jak będziesz musiała pomóc mi wybrać garnitur?-zacząłem skomleć do słuchawki.
-To weźmiesz kogoś innego. -rozłączyła się. Zaparkowałem samochód i zapukałem do drzwi rodzicielki.
-Wejdź!-usłyszałem, wykonałem polecenie i poczułem się dziwnie nie słysząc szczekającego Sky, który zawsze mnie witał. Niestety staruszek zdechł jesienią.
-Cześć mamuś.-pocałowałem ją w policzek.
-Cześć, synku.-pogłaskała mnie po głowie -coś się stało?
-A czy coś się musi stać, żebym cię odwiedził?-usiadłem przy stole w kuchni.
-Po prostu odzwyczaiłam się od Waszych odwiedzin.
-To nie zależy od nas.
-Tak wiem... Chodźmy na taras -wzięła talerz z ciastem vegańskim, które nauczyła się specjalnie robić dla mnie.
-Jak tam przygotowania do ślubu?
-Dobrze... jak na razie Katharine lata i szuka jakiegoś odpowiedniego miejsca, jeszcze nie jest pewna, czy ma być tu w Los Angeles.
-Ale to skromne wesele?
-Oczywiście, tylko rodzina i najbliżsi przyjaciele.-podała mi talerzyk ciasta z miną wypraną z jakichkolwiek emocji.
-Mam nadzieję, że dobrze synu robisz.
-Mamo..
-Jared, chcę tylko twojego dobra i zawsze mówię co myślę, tak zamierzam zrobić i tym razem. Nie lubię Katharine, jest taka sama jak twoje poprzedniczki.
-Nie jest taka.
-Może teraz tego nie widzisz. Od jakiego czasu się razem spotykacie? Nawet najpierw razem nie zamieszkaliście.
-Często się widujemy.
-Takie widywanie. Ona wychodzi od ciebie rano, albo ty od niej. Małżeństwo nie opiera się tylko na seksie.
-Dlatego kocham Katharine.
-Kochasz nie kochasz. Ja nie jestem pewna czy ona kocha Ciebie tak samo.
-Co masz na myśli?
-Jared, ona nie jest jakąś sławną modelką, ona stara się wybić.
-Przesadzasz.
-Jared..
-Mamo, daj święty spokój. Mogę przyjść do ciebie i chodź raz nie rozmawiać o moich wyborach?!
-Kiedy będą mądre tak.
-To w takim razie mogę prędko nie przyjść.-podniosłem się z miejsca i wyszedłem. Jak zwykle kiedy w grę wchodziły moje partnerki mama musiała się wtrącać, dlatego później przestałem jej o czymkolwiek mówić, ale wesele zataić raczej nie mogłem? Nie miałem już siły na szlajanie, bo dochodziła 21 i pojechałem od razu do domu. Zrzuciłem buty i co zastałem w swoim salonie? Mnóstwo bukietów kwiatów, książek i gazet.
-Co do cholery?
-O już jesteś -Katherine wystawiła głowę z kuchni -przyrządzam kolację, zaraz będzie.
-Okey...-unosiło się tutaj tyle przeróżnych zapachów, które przyprawiały o zawrót głowy. Mój dom przemienił się w jakąś cholerną kwiaciarnię.
-Gdzie Shannon?
-Pojechał na imprezę z jakimś kolegą i nieprędko wróci.- Złapałem jedną z gazet i jakby inaczej -była ona gazetą ślubną.
-Kolacja gotowa!-zawołała z kuchni. Na stole paliły się świeczki, butelka czerwonego wina, spaghetti.- smacznego. -Katherina złożyła delikatny pocałunek na moich ustach.
-Dziękuje.
-Jak ci minął dzień?-spytała.
-Jestem strasznie zmęczony, mieliśmy rozmowę z wytwórnią, która wcale taka miła nie była...
-Bidaczek, ja spotkałam się z Anją i musimy jak najszybciej znaleźć jakieś miejsce. Nie jestem co do niego pewna. NY, LA, Las Vegas, Barcelona, Paryż, a może Grecja jak Tomo i Vicki, chociaż nie jestem pewna czy to nie za skromnie.-skrzywiła się.
-Za skromnie? Ale nie sądzę, żeby Grecja... LA jest okey...
-Tak, masz rację -Grecja odpada. Będę musiała polecieć do NY, żeby wreszcie uszyć sukienkę, z tym nie można czekać. Musimy ustalić kwiaty, talerze, wszystko! Mam tyle na głowie! Zobacz nad czym siedziałam przez tydzień!-wyleciała z kuchni, a po chwili wróciła z albumem.
-To lista gości, którą przygotowałam. Oczywiście to nie wszyscy, bo nie byłam w stanie każdego zapisać, usiądziemy nad nią wspólnie i...-przestałem jej słuchać, jechałem po nazwiskach, które zostały umieszczone, połowę z tych ludzi widziałem parę razy w życiu.
-Tutaj jest z 400 osób -przerwałem jej.
-Dokładnie 431, ale jak powiedziałam trzeba dopisać. I oczywiście już wypadałoby się umówić na jakiś oficjalny wywiad, może Vogue? Powiemy wszystko oficjalnie, podamy kilka ważnych nazwisk. Dlatego muszę mieć jakąś wspaniałą sukienkę, chociaż nie uważasz, że jedna to za mało?-spojrzała na mnie z wyczekiwaniem.
-Nie będzie żadnych 400 ludzi, wywiadu, ważnych osobistości i kilkunastu sukienek.-wycedziłem.
-Też uważam, że te 431 to za mało, dopiszemy i będzie z jakieś 600. Kto mówi o kilkunastu sukienkach, Misiu? Myślałam o czterech, a wywiad jeden to też przesada. Na pewno polecimy do Paryża, Danii, NY...
-Katharine!-walnąłem albumem o stół, bo nawijała jak głupia.
-Misiu! Wystraszyłeś mnie!
-Słuchasz mnie w ogóle?!-nie wytrzymałem i wrzasnąłem -nie chcę nawet 1000 osób na weselu! Chcę samych najbliższych! Bez prasy, wywiadów, zdjęć! Nie chcę 50 sali weselnych i każda w innym klimacie!
-To czego Ty chcesz?-spytała ze łzami w oczach.
-Prywatności!
-W ogóle się ze mną nie liczysz!-zaczęła płakać.
-A kto się liczy ze mną?!-zabrałem kurtkę z pokoju i trzaskając drzwiami opuściłem dom. Zacząłem szukać kluczyków od samochodu, ale zostawiłem je w domu, telefonu też nie miałem.
-Fuck!-wyżyłem się na jednym z krzaczków. Nie pozostało mi nic innego jak udać się na spacer. Musiałem pobyć sam, bez żadnych albumów o weselu, kwiatów. Katharine zaczęła szaleć na punkcie wesele i kompletnie poniosła ją fantazja. Kto słyszał o tylu gościach?! Nim się obejrzałem przeszedłem już dwie ulice i zobaczyłem w oddali zbliżającą się dziewczynę 'jeszcze fanek mi brakowało!'



Nina

-Cholera jasna!-wrzasnęłam, gdy w końcu rozłączył się Rob. Kazał mi zrobić zadanie na jutro o którym wcześniej nawet nie wspomniał! Dochodziła 23, a ten do mnie nagle dzwoni! I niby mam mu to przygotować?! Nie dość, że nie miałam żadnego pomysłu, to jeszcze chęci. Wyszłam na balkon i niewiele myśląc złapałam kurtkę. Nocny spacer -to jest to. Noc nie była za ciepła, ale tego potrzebowałam, uwielbiałam chodzić po zmroku, to jedyny czas kiedy możesz pobyć sam, a zwłaszcza w naszej okolicy, gdzie ludzie zaszywali się w swoich idealnych domach. Postanowiłam zrobić kółko wkoło dwóch ulic i na drugiej zobaczyłam idącą w moim kierunku postać, kiedy przyjrzałam się bliżej zobaczyłam sylwetkę mężczyzny. Moje serce podskoczyło mi do gardła po wczorajszym horrorze o psychopatach. 'I po chodzisz sama nocą?' Wytężyłam wzrok i rozpoznałam w nim znajomą twarz i mój strach przeszedł, pojawiła się złość.
-Nina -usłyszałam jego zdziwiony głos, kiedy już mnie rozpoznał.
-Cześć -przywitałam się.
-Co ty robisz o tej godzinie sama?
-Spaceruję.
-Ciężki dzień, co?-spytał i wtedy zobaczyłam, że jest strasznie przybity. Nagle nie zobaczyłam w nim rozkapryszonej gwiazdy, tylko zagubionego człowieka.
-Tak.-usiadłam na trawniku ciężko wzdychając, brunet usiadł obok mnie.
-Opowiadaj.
-Jestem zmęczona, a szef karze mi zrobić artykuł, dzwoni o 23 i mu się przypomina, ale i tak nic mu nie pasuje. Nie docenia mnie, odwalam najcięższą robotę, ale i tak nie jestem doceniana.-nie wiedziałam dlaczego po raz kolejny mówię mu o swoich problemach. Zazwyczaj bardzo mnie wkurzał, ale teraz potrzebowałam kogoś kto mnie nie zna i wysłucha.
-To nie jest przyjemne. Zasługujesz na więcej, ciągle pracujesz, a on traktuje cię jak śmiecia.
-Czasami tak bywa. Nic na to nie poradzę.
-Możesz poradzić. Możesz walczyć i powiedzieć NIE.
-Łatwo ci mówić. Lepiej powiedz co cię gryzie.-spuścił głowę i oparł ręce na kolanach.
-Nie wyrabiam. Muszę odciąć się od wytwórni i kombinujmy z chłopakami co mamy zrobić, wszystko się komplikuje, a Katharine wyskakuje z weselem na 600 osób.
-600 osób?!-uniosłam głos.
-No właśnie 600, sesje w jakimś Vogue, wszystko z przepychem, kilka sukni i nie wiadomo co jeszcze. Mój dom przemieniła w kwiaciarnię i w kółko o tym gada. Nie rozmawiamy o niczym innym. Lepiej beż taki czy taki?-zaczął naśladować głos Katharine i zaczęłam się śmiać, nie wytrzymałam i całkiem położyłam się na trawie.
-To jest takie śmieszne, tak?-spojrzał się na mnie spod byka, a jego kąciki ust lekko się uniosły.
-Baardzo -wydusiłam.
-No genialnie.-zaczął mnie łaskotać i też się śmiać - Nadal cię to śmieszy?-na chwilę przestał i wlepił we mnie swoje niebieskie oczy.
-Nadal.-pokazałam mu język. Otrzepałam się i z powrotem usiadłam.
-To nie jest łatwe. Sama pamiętam jak latałam jak głupia nie zwracając uwagi na innych przed swoim ślubem -przełknęłam ciężko ślinę, ten temat nie należał do moich ulubionych i mile wspominanych -Nie dziwię ci się, że nie wyrabiasz, ale zrozum ją. Przyjęło się tak, że wesele musi być wystawne, panna młoda wyglądać idealnie. Wszystko musi być perfekcyjne, bo to najważniejszy dzień w jej życiu.
-Ale czy 600 osób naprawdę jest tak ważne? Liczy się tutaj ilu będzie ludzi, butelka wina za 1000 dolarów, czy 100?
-No wiesz... według mnie to głupota, ale być może ona właśnie o takim czymś marzy, ale pytanie czy ty tego chcesz?-spojrzał przed siebie i przeczesał włosy.
-Nie wiem... To, to... Chciałem... Chciałem czegoś skromnego. Mam dosyć tego ciągłego zamieszania wkoło mojej osoby. Nawet nie wiem, czy teraz nikt nie robi nam zdjęć. A ten dzień chciałabym zachować tylko dla siebie, to ma być wspaniałe dla mnie, a nie dla prasy.
-Więc jej to powiedz...-teraz poczułam się okropnie tak szybko go osądzając. Miał po prostu dosyć, chciał trochę prywatności, a nie ciągłego osądzania jego wyborów.
-Serio pomoże?-zaśmiał się.
-Zawsze możesz spróbować.
-Dzięki -uśmiechnął się do mnie. Lekko się wzdrygnęłam.-zimno ci.-ściągnął z siebie kurtkę i założył mi na ramiona.
-Dziękuje.- Jego zapach był cudowny, zadarłam głowę do góry i podziwiałam rozgwieżdżone niebo -uwielbiam noc. Jest taka tajemnicza, zdecydowanie wolę ją od dnia.
-Jest piękna. Gdy światła zgasną, wcale nie jest mniej niebezpiecznie -zaczął nucić.
-Zaśpiewaj całe.-wykonał moje polecenie i zaczął śpiewać. Zamknęłam oczy skupiając się na słowach piosenki, gdy skończył jeszcze przez chwilę siedziałam w bezruchu dopiero po pewnym czasie otworzyłam oczy i spojrzałam się na bruneta, który też mi się przyglądał.
-Może polubię Waszą muzykę.-uśmiechnęłam się wyrywając trawą pod moimi palcami.
-Zawsze można spróbować.-zacytował mnie.
-Więc mamy cel -spróbować.
-Mamy. Idziemy?
-Tak, już pierwsza.-wyciągnął w moją stronę rękę.
-Dziękuje za rozmowę.
-To ja dziękuje. Odprowadzę cię.
-Nie trzeba.
-Jesteś pewna?
-Jestem pewna -oddałam mu kurtkę.
-W takim razie do zobaczenia.
-Pa.-założyłam ręce i poszłam w kierunku swojego domu. Niesłychane jak szybko można zmienić o kimś zdanie. Jeden wieczór na szczerej rozmowie i nie czułam nienawiści do Leto, teraz lepiej go zrozumiałam.
-Gdzieś Ty była?-podskoczyłam, gdy nagle zapaliła się lampka w salonie.
-Boże... wystraszyłaś mnie. Spokojnie mamo, byłam na spacerze.-pocałowałam Ann w czoło.
-Pachniesz jakoś inaczej -zaczęła mnie wąchać.
-Co? Oszalałaś?-odsunęłam ją od siebie.
-Facetem.
-CO?! Pierwszy raz słyszę, że można pachnieć facetem.
-Nie kręć.
-Miałam na sobie kurtkę znajomego, którego spotkałam na spacerze.
-Jakiego?-krzyknęła rzucając poduszką we mnie.
-Jareda.
-Tego? Leto?
-Yep. Spotkałam go po drodze i tak się jakoś zgadaliśmy, a teraz lecę, bo muszę napisać artykuł. Dobranoc.-poszłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko, odpaliłam laptopa i zaczęłam pisać. Jedyny pomysł na artykuł jaki mi przyszedł do głowy.Nic oryginalnego, ale teraz nie mam czasu na nic innego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz