sobota, 10 listopada 2012

Ogłoszenie

 Zapraszam na bloga:

Znacie i lubicie zespół The Hives? W takim razie powinniście być na bieżąco, a wszelkie aktualności właśnie tam ;D A jeśli nie znacie, to bardzo, ale to bardzo polecam! Są zajebiści *.* Pierwszy raz usłyszałam ich właśnie przed koncertem Marsów iiiii dosłownie pokochałam.



sobota, 3 listopada 2012

Rozdział 22 - G-Force

Vicki

-Nina, widziałaś gdzieś Emme?-spytałam się blondynki, która akurat rozmawiała z Antoine.
-Nie.-pokręciła przecząco głową. Weszłam do środka domu gdzie muzyka huczała jeszcze głośniej i większość była już nieźle wstawiona. Jared tańczył z Braxton'em i normalnie wyglądało to tak jakby za chwilę mieli się na siebie rzucić i zerwać wszystkie ciuchy. Obydwoje wyli do słów piosenki, która akurat leciała i próbowali zaimponować kręceniem biodrami, choć nie za bardzo im to wychodziło... W kącie salonu dojrzałam Tima rozmawiającego z jakąś kobietą, którą nie bardzo kojarzyłam.
-Tim?-położyłam mu dłoń na ramieniu i stanęłam na palcach chcąc dosięgnąć jego ucha -widziałeś może gdzieś Emme?
-Nie, a coś się stało?-nachylił się do mnie i było widać, że przejął.
-Nie, po prostu mi gdzieś zniknęła.
-Aha, poszukam jej i jak znajdę, to wyślę do Ciebie.
-Dzięki.-klepnęłam go w ramię i biorąc szklankę wody udałam się na pierwsze piętro, chcąc choć na chwilę oddalić się od ludzi i tego całego hałasu. Na górze na korytarzu siedzącą na jednym z krzeseł znalazłam tą którą poszukiwałam.
-Hej, wszystko w porządku?-uklęknęłam przed nią, a ona starła pojedynczą łzę ze swojego policzka.
-Tak, tak.-zasłoniła twarz włosami.
-Emma, mnie nie oszukasz, co się dzieje?-odgarnęłam jej włosy i spojrzałam w jej zapłakane oczy.
-Nic takiego.
-Możesz mi powiedzieć.-złapałam jej rękę i usiadłam na krześle obok. Nabrała powietrza do płuc i uciekła spojrzeniem w bok. Nie chciałam jej poganiać. Wiedziałam, że Emmie potrzeba trochę czasu do przełamania. Nie lubiła rozmawiać o swoich problemach, bo nie chciała nikomu zawadzać, ani narzucać. Była kobietą, która zawsze brała wszystko w swoje ręce i potrafiła mieć wszystko poukładane jak nikt inny. Załatwiała milion spraw dla innych, ale miała mało czasu dla siebie. Chciała już otworzyć buzię, ale koło nas pojawił się Tomo.
-Gorąco tu jak nie wiem... gdzie on ma tę klimę włączoną?-burknął siadając koło mnie. W ręce trzymał butelkę coli, którą pomału sączył. Emma odwróciła się w drugą stronę.
-Możesz iść zobaczyć, czy nie ma Cię w drugim pokoju?
-Tutaj chłodniej.
-No to idź na dwór.
-Za dużo ludzi.
-No to idź się schlaj!-oczy mu się zapaliły i mało co nie wypuścił butelki z rąk.
-Mogę?-spytał prawie, że niedosłyszalnie.
-A idź. Tylko jak znowu mi odwalisz jakąś akcję, to przysięgam, że zabiję!-pogroziłam mu palcem przed nosem, a ten upadł na kolana przede mną.
-Kocham Cię Vickuś! Kocham Cię mój Skarbie Malutki!-krzyknął przytulając się do mnie - Jesteś najwspanialszą kobietą na świecie.
-Pff... Ty już mi lepiej idź, bo się jeszcze rozmyślę.-pocałowałam go w czubek nosa i rozczochrałam czarne włosy. Podskoczył na równe nogi, przelotnie przytulił Ludbrook i poleciał w kierunku schodów z okrzykiem 'Król Mofo nadchodzi!'. Zaśmiałam się pod nosem patrząc na tego wariata i przeniosłam wzrok na Emm, która też się śmiała.
-Zazdroszczę Ci takiego Tomo.
-Ja sobie go też zazdroszczę. Najwspanialsze co mi się przydarzyło, ale dosyć o mnie. Co się stało?
-Nic takiego, naprawdę. Nie ma sensu o tym mówić, muszę...-chciała już wstać, ale złapałam ją za rękę.
-Musisz pracować? Nie sądzę. Z tego co wiem, to chłopaki mają wolne, a teraz jest impreza. Niańczyć też ich nie masz co, bo nad tym stadem bydląt nie zapanujesz, więc zostałaś skazana na mnie.-westchnęła i wróciła na miejsce.
-Pokłóciłam się z Ben'em...-wydusiła z siebie, a jej oczy znów zaszły łzami.
-Emm... przykro mi. Ale na pewno nie ma powodu do płaczu.
-Nie Vicki... jest powód. Ostatnio w ogóle się nie dogadujemy... co ja gadam... nie dogadujemy się odkąd wróciłam do domu. Na początku było dobrze, ale teraz?
-Kochana... wszystko się ułoży. Musicie się tego nauczyć.
-Nauczyć? Proszę Cię... było dobrze kiedy widzieliśmy się raz na dwa miesiące, a teraz? Unika mnie jak tylko się da. Wiesz... nie jestem może najlepszą kucharką, ale staram się zrobić coś dla niego miłego kiedy wraca z pracy, a co słyszę? 'Za słone, przypiekłaś, zmniejszyłabyś tą klimę, bo idzie zamarznąć.' chcę z nim gdzieś wyjść- na plaże, do restauracji, to ciągle nie ma czasu. Posprzątam, zrobię pranie -źle, bo lepiej żeby był rozpierdol w całym domu tak jak on chce. Czuje się we własnym domu jak jakiś wyrzutek.-spuściła głowę i nie ukrywała już łez.
-Bo to nie jest łatwe. Ja też musiałam na powrót przyzwyczaić się, że mam Tomo w domu. Starałam się z nim być w trasie jak najczęściej, ale miałam obowiązki w LA. Kiedy wrócił też było mi trochę dziwnie. Cieszyłam się jak cholera, ale denerwowało mnie, że wszystko już nie jest idealnie na swoim miejscu, ale jedno było na miejscu -on przy mnie kiedy się budziłam. Mam go teraz cały czas dla siebie, a taką już macie pracę. I musicie zrozumieć też trochę nas, że może bywać ciężko, ale to wszystko minie. Pogadaj tylko z nim i powiedz co czujesz.
-Próbowałam go tutaj dzisiaj wziąć, to usłyszałam tylko, żebym lepiej zajęła się pracą, a nie łażeniem po imprezach. Nie poznaje go. Zmienił się kompletnie.
-Ludzie się zmieniają, ale musicie się na nowo odnaleźć. Zacznij od rozmowy.
-Boje się jej, Vicki. Boje się tego co może paść z jego ust.
-Kocha Cię. To jest pewne. Jak kilka razy wspólnie do Was lecieliśmy nawet nie wiesz jak skakał z radości, że Cię zobaczy.
-Coś mu się zmieniło... nawet nie wiesz ile bym dała, żeby kochał mnie tak jak Tomo Ciebie.
-Kocha Cię tak. Musicie tylko wspólnie chcieć odbudować Wasze relacje.
-Vicki... proszę Cię. Nie porównuj mi tutaj Tomo i Ciebie do mnie i do Bena, bo to jak niebo i ziemia.
-Myślisz, że zawsze jest tak różowo? Teraz praktycznie się do siebie nie odzywaliśmy. Darłam się na niego tak, że sama byłam zdziwiona, ale kocham go najmocniej na świecie i wiem, że Ty z Ben'em też się kochacie.-przytuliłam ją mocno do siebie.-zobaczysz, będzie dobrze.
-Dziękuje kochana...
-Nie ma za co. A wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść i o wszystkim powiedzieć?
-Wiem i za to bardzo dziękuje.-oderwałyśmy się od siebie i uśmiechnęłyśmy.-uważasz, że mamy jeszcze po co iść na dół?
-Sądze, że odkąd wparował tam mój mężuś, to nie.-pokręciłam głową i wybuchnęłyśmy śmiechem.


Nina


-Hej Mała, jak się bawisz?-podleciałam do Sary od tyłu i łapiąc ją w pasie obróciłam przodem do siebie.
-Wow!-zaśmiała się -bardzo dobrze, a Ty?
-Wyśmienicie. Zajebiści ludzie tu są!
-Zgodzę się.
-Zgubiłaś gdzieś Evana, bo widzę, że dobrze się Wam gada.-przygryzłam wargę znacząco mrugając rzęsami.
-Poszedł mi po drinka.
-Iiiii?-zachwiałam się lekko, przygryzając palca. Jak u większości towarzystwa tutaj w moim organizmie krążyła już dosyć spora dawka alkoholu, i jak u większości pomału przestawałam nad sobą panować.
-Iiiii nic. A Ty co robisz?
-Właśnie miałam iść do łazienki, bo mi się siku chce!-zaśmiałam się i ścisnęłam mocniej nogi.
-No to leć, bo wstydu sobie zrobisz.-pokręciła głową i popchnęła mnie do przodu. Do każdego się uśmiechając weszłam na schody i na górze zobaczyłam rozmawiające Vicki i Emme.
-A Wy tutaj?-podeszłam do nich.
-Musiałyśmy trochę odetchnąć.-wytłumaczyła Vicki, ale zobaczyłam podpuchnięte oczy u Emmy.
-Idźcie bawić się na dół. Przynajmniej dzisiaj każdy może na chwilę o wszystkim zapomnieć i trochę zaszaleć.-posłałam im ciepły uśmiech.
-Jest jeszcze z kim?-zdziwiła się Emma.
-Jeszcze tak, więc korzystajcie póki możecie, bo raczej długo to nie potrwa.-machnęłam im i skierowałam w stronę łazienki Shannona. Myjąc ręce poczułam czyjeś dłonie z tyłu i zdałam sobie sprawę, że nie zamknęłam drzwi. Miękkie wargi dotknęły mojej szyi, a ręce przeniosły na biodra. Przymknęłam oczy oddając się tej pieszczocie, ale nie byłam jednak na tyle pijana. Odwróciłam się do przodu i odetchnęłam z ulgą widząc Shanna przed sobą.
-Uff... to Ty.-zarzuciłam mu ręce na szyje.
-A kogo innego się spodziewałaś?-szepnął i pocałował mnie w policzek. Było czuć od niego nieźle alkohol, ale teraz mi to nie przeszkadzało, bo sama do trzeźwych nie należałam. Wepchnął mi do gardła język i był znacznie bardziej łapczywy niż zawsze. Jedną ręką przekręciłam w drzwiach zamek, a drugą odnalazłam zapięcie jego spodni. Pozbyłam się ich szybkim ruchem, a on przygniótł mnie do ściany cały czas całując. Wsadził swoje ręce pod moją bluzkę i zaczął bawić się piersiami, ja jednak nie miałam ochoty na takie zabawy. Podciągnęłam do góry spódniczkę, a po chwili Shannon we mnie wszedł. Jego ruchy były szybkie i nie było w nich żadnej delikatności, teraz jednak tego chciałam. Krzyczałam nie przejmując się tym, że ktoś może nas usłyszeć. Po kilku minutach doprowadziliśmy się do porządku, w którym można pokazać się ludziom i jak niby nigdy nic opuściliśmy łazienkę. Przed schodami jeszcze namiętnie się pocałowaliśmy i zeszliśmy na dół. Stanęłam na środku nie wiedząc dokąd się udać. Złapałam ze stołu drinka i podeszłam do kanapy, na której siedział Jared, Tim i Braxton. Ten pierwszy trzymał w ręce butelkę wódki, a drugą obejmował przytulającego i płaczącego Braxtona z kolei Tim przyglądał się temu wszystkiemu z pokerową miną.
-Co Wy robicie?-spytałam siadając na stole koło basisty i biorąc z ręki Jareda wódkę, bowiem swój kieliszek zdążyłam opróżnić zanim tu doszłam.
-Nikt mnie nie kocha!-wychlipał Braxton mocniej wtulając się w Jareda na co ten zawył ze śmiechu.
-Tak Ci śmiesznie?! Tak ci kurwa śmiesznie, że Twój przyjaciel cierpi?
-Braaaaxtonnneeekuuuuuuuuuuu! Ja się z Ciebie nie śmieję....-prawie, że dusił się własną śliną, podałam mu butelkę, po którą wyciągnął ręce.
-Braxton, ogarnij dupę, bo żadna laska ciebie nie zechce.
-Mam w dupie laski... mogę zostać sam z Jaredkiem.
-Ale wiesz...jakby nie patrzeć, to on bierze ślub.-powiedziałam, a Jared znowu wybuchnął śmiechem.
-Przestań pić, dziwko!-krzyknął Brax, a Jared, że akurat miał w buzi napój wszystko wypluł, na mnie i Tima.
-Co ty robisz?! Pogięło cię?! Będę cały w wódce.-jęknął Tim.
-I tak kurwa jebiesz.-Jared wystawił swoje ząbki i położył na ramieniu Braxtona.
-Dobra... wy sobie tutaj płaczcie, a ja idę....-puknęłam się w głowę chcąc sobie przypomnieć co tak właściwie miałam powiedzieć - Nie wiem gdzie, ale idę!-zaśmiałam się i ruszyłam przed siebie na taras.


Jared

-Wohoohohhoooo! Ale imprezkaa! -krzyknął Tomislav lądując koło mnie na kanapie.
-Co Ty tutaj robisz? Pijany? -wydusił Braxton wycierając pozostałości łez ze swojego policzka.
-Jak to kurwa co? Bawię się! -zaśmiał się Gitarzysta i oparł głowę o poduszki.
-Tomislavie... jeśli znów przez Ciebie będę miał przejebane, bo wpadniesz na genialny pomysł zzz... śmietnikiem na śmieci, to przysięgam, że Cię zabije i nigdy więcej nie ujrzysz mej pięknej twarzy. Wiem, że będzie Ci wtedy przykro, ale trudno... takie życie.-wziąłem kolejny łyk whiskey i zacząłem śmiać z niczego.
-Ehh... spokojnie. Nie ma Tima, więc nie będzie głupich pomysłów.
-Ja tutaj jestem cały czas.-spojrzeliśmy jednocześnie na basistę, który siedział na stole. Był chyba najmniej pijany z nas wszystkich... ahh ten Tim... zazdroszczę mu czasem tego jego mocnego łba.
-No to dobrze Tim. Ty jesteś kurewsko zajebisty gość! Cieszę się, że spotkałem takiego basistę jak Ty! Nikt tak nie kręci grzywą i nie wygląda tak zajebiście w wąsie jak Ty!-przybiłem mu piątkę.
-Kurde!- koło nas pojawił się Shannon mało co nie zabijając się o nasze nogi -kto tutaj zaprosił tylu ludzi?! Kim oni dla mnie są?! Was znam, ale ich...-wskazał na pozostałych bawiących -Jared... ja muszę przemyśleć kupno domu....
-Wiem, że musisz... ja muszę przemyśleć kupno dziecka.
-Kupiłeś dziecko?-zdziwił się Braxton.
-Nie kupiłem, ja mam dziecko.
-Mam już dosyć mieszkania z tymi wszystkimi obcymi ludzi... ani chwili nie mam spokoju...-Shannon zajęty był wyrzucaniem swoich żali.
-Chłopaki! Kto pierwszy wypije całą butelkę wódki ten przystojny gość!-krzyknął Braxton podrywając na równe nogi. Podleciał do stołu i każdemu z nas podał butelkę. Jego humor poprawił się w mgnieniu oka. Nam ten pomysł się bardzo spodobał. Przygryzłem wargę, powstrzymując się od drwiącego śmiechu. Przecież i tak wszyscy wiedzą, że to ja jestem ten najprzystojniejszy... A na tej imprezie to już na pewno...
-1,2,3!-krzyknął Tim i zabraliśmy się za opróżnianie alkoholu. Musieliśmy być już naprawdę pijani, jeśli żaden z nas choć na chwilę się nie skrzywił.
-Pierwszyyy!- Basista odstawił dumnie butelkę na stół i pokazał swoje ząbki.
-I tak jestem przystojniejszy -każdy z nas powiedział w tym samym czasie, a ja prychnąłem.
-Ciekawe... ciekawe czy podróż na Marsa faktycznie zabierze 30 sekund...- Tomo patrzył się w sufit kreśląc koła na kanapie.
-Zaraz to udowodnimy!-klasnąłem ucieszony w dłonie wpadając na pewien pomysł. -Shann, Tomo, Braxton, Tim! Potrzebuje Was załogo!-poderwałem się na równe nogi, jednak szybko znowu usiadłem. Powtórzyłem czynność tym razem jednak spokojniej - Dobra chłopaki! Załogo G! Czas stawić czoła temu wyzwaniu i dotrzeć na Marsa w 30 sekund!- chłopaki nie do końca rozumieli o co mi chodzi, Braxton jednak się poderwał.
-Tak jest, kapitanie!-zasalutował. Chwyciłem go za rękę i pociągnąłem na górę. Weszliśmy do jednego z pokoi i otworzyłem drzwi na balkon, który był jeszcze niewykończony. Stanąłem dumnie na środku podnosząc głowę w stronę nieba, po chwili doszli do nas pozostali członkowie mojej załogi.
-A więc panowie... każdy z nas zastanawia się jak to naprawdę jest żyć na Marsie i ile czasu zajmuje ta podróż. Dlatego ja, Jaredek Leto dzisiaj chcę Wam udowodnić, że życie na Marsie jest możliwe. Każdy z nas ma tutaj coś co go trzyma... na tej ziemi... gwarantuje Wam jednak, że na Marsie może być jeszcze lepiej. Wystarczy, że się odważycie i powiedzie 'Tak sir Jaredku, jesteśmy gotowi', a więc czy jesteście?-odwróciłem się do nich przodem. Każdy z nich jak zahipnotyzowany wsłuchiwał się w moje słowa, a ja oczekiwałem odpowiedzi.
-Jestem z Tobą bracie!
-I ja!
-I ja!
-I ja!
-Zatem Braxtonku... tam przy drzwiach leży nasz statek kosmiczny, którym dzisiaj zabiorę Was na Marsa. Proszę... przynieś mi go.-machnąłem ręką, a Braxton po chwili pojawił się z wielkim kartonem koło mnie.
-Poczekaj, poczekaj! Jeszcze coś!-Shannon uklęknął koło kartonu i wyciągnął z kieszeni mazak, niewyraźnym pismem nabazgrał '30 Seconds to Mars'-teraz jesteśmy gotowi.
-A więc zatem...-postawiłem dwie nogi w kartonie i stanąłem nad krawędzią balkonu -moi bracia... nie żałujcie w swoim życiu niczego... powiedźcie śmiało, że jesteście szczęśliwi, a ja Wam powiem, że zaraz będzie jeszcze lepiej.-podniosłem ręce do góry, a oni jak na zawołanie klasnęli.
-Jared?! Co Ty tam robisz?! -usłyszałem z dołu krzyk Emmy.
-Emmo!!! Ma menadżerko... przepraszam Cię, ale tą podróż musimy odbyć sami!
-Jared! Do cholery! Złaź stamtąd! Wiem, że jesteś pijany i ja też jestem, ale złaź!
-Jared... czas ucieka... musimy odbyć tą podróż jeszcze dziś.-powiedział Shann stając bliżej mnie.
-Wiem bracie...-złapałem się jego ramienia.
-O kurwa! Robak!- Tomo zaczął skakać z nogi na nogi wydając przy okazji dziwne dźwięki, zahaczył o Shannona, ten stracił równowagę, popchnął mnie do przodu i po chwili lecieliśmy już w podróż na Marsa... Z okrzykiem na ustach wylądowaliśmy w basenie. Machałem rękami chcąc wydostać się na powierzchnię, po chwili odnalazłem Shannona i otworzyłem oczy.
-O kurwaaa!-krzyknąłem śmiejąc się -kurwaaa! Znaleźliśmy wodę na Marsiee!
-Ejj... bracie... czy czasem Mars nie powinien być wyżej?-brat nie podzielał mojej radości.
-Houston, mamy problem!-spojrzałem w górę i zobaczyłem lecącego wprost na nas Milicevica. Woda chlapnęła mi w oczy, kiedy się odwróciłem przodem zobaczyłem wokoło siebie mnóstwo czerwonej cieczy i Shannona trzymającego się za nos.
-Milicevic! Bałwanie! Złamałeś mi nos...-jęknął, a po chwili zaczął śmiać. Krew z jego nosa lała się ciurkiem i już każdy z nas w niej był. Tomo z początku w ogóle nie kontaktował, ale teraz razem dusiliśmy się ze śmiechu.
-Chłopaki! Ja tutaj zostaje!- Chorwat nagle pobladł i złapał za brzuch.
-Tylko nie to!-jak najszybciej odpłynąłem w bok, a Milicevic zaczął wypluwać zawartość swojego żołądka do basenu. Odnalazłem drabinkę i z pomocą Emmy wydostałem na kafelki, podałem dłoń Shannon'owi, który był tuż za mną. Tomo stał na środku basenu, a jego sytuacja się nie zmieniła. Pobiegłem w stronę leżaków i złapałem jeden z materacy.
-Tomo! Łap!-krzyknąłem w stronę przyjaciela i rzuciłem mu materac. Cudem się na niego wczołgał. Zadowolony z naszej misji odwróciłem się przodem do innych. Stali zszokowani wpatrując się to na Shannona całego we krwi, to na mnie, to na Tomo cały czas rzygającego.
-Jared... teraz to Wy kurwa ostro przesadziliście...-Emma z grobową miną się we mnie wpatrywała.
-Cicho! Słyszycie to?-położyłem jej palec na ustach i wytężyłem słuch. Było słychać śmiechy, dudniącą w całym domu muzykę ii... dźwięk syreny policyjnej.
-Gliny...-wydukał Shannon. Złapałem brata za rękę i chwiejnym krokiem pociągnąłem w stronę drzwi wejściowych. Nacisnąłem klamkę i kiedy drzwi się otworzyły, policja mrugnęła światłami.
-NO PHOTOS!-Shannon zakrył się rękoma i potknął na jednym ze schodków lądując na trawie obok.
-Shannon! Wstawaj... wiesz, że na leżąco nie wychodzisz.-zdruzgotany tym co robi pociągnąłem go za koszulkę. Dwóch mężczyzn wysiadło z samochodu.
-Dzień dobry...-powiedzieli służbowym tonem -dostaliśmy zgłoszenia o zagłuszaniu spokoju.-jeden z nich wyciągnął kartkę i długopis i zaczął coś wypisywać. Westchnąłem zrezygnowany i odwróciłem do brata.
-Czasami mnie to naprawdę dobija... staramy się być dla fanów jak najbliżej, ale teraz to już lekka przesada... Panowie...-spojrzałem na nich -ja naprawdę to wszystko rozumiem... dam Wam ten autograf, ale tylko tyle... nic więcej.-zabrałem mu długopis i kartkę i złożyłem swój podpis, podałem ją Shann'owi, który zrobił to samo.
-Poczekajcie, poczekajcie! - z domu wybiegł Olita, podleciał do nas i wyjął z jednej z kieszeni tą swoją naklejkę iLL. Uśmiechnął się do policjantów i jednemu z nich przyklei ją na klatkę piersiową. Stali w osłupieniu patrząc się na siebie.
-Greg... ej.. słuchaj... moja córka ma w pokoju chyba plakaty tego kolesia...-powiedział koledze na ucho.
-Myślisz, że to jakieś... gwiazdy?
-Jared Leto -podałem im dłoń zaczesując włosy do tyłu.
-Może lepiej dajmy sobie spokój... po prostu robią imprezę, w LA to normalne.
-Lepiej tak...Ekhm...-odchrząknęli – Tym razem się panom upiecze. Prosimy jednak zachować ostrożność i spokój.- znacząco objechali wzrokiem Shannona, który wycierał krew z twarzy.
-No...no to idziemy się bawić.-złapałem brata pod ramię i pociągnąłem w stronę domu.


Emma

-Jared, gdzie jest Shannon?-złapałam rozhasanego wokalistę, który chciał już zniknąć w kuchni z kolejną butelką wódki. Tyle co dzisiaj wypili, a jeszcze stali na nogach...
-Skąd ja mam to wiedzieć.-wzruszył ramionami nieprzejęty.
-Przecież on musi jechać do szpitala!-pomimo tego, że w moich żyłach też krążył alkohol potrafiłam zachować resztki rozsądku, czego nie można było powiedzieć o wszystkich tutaj zebranych. Całe szczęście część zaproszonych zmyła się jakiś czas temu. Jared ominął mnie ignorując moje krzyki za nim. Pokręciłam głową 'będzie tylko czegoś chciał ode mnie.' W kieszeni poczułam wibracje telefonu i nie patrząc na wyświetlacz odebrałam.
-Tak?-próbowałam przekrzyczeć grającą muzykę.
-Emma?! Gdzie ty jesteś? - po drugiej stronie usłyszałam poddenerwowanego Bena.
-No u Shannona.
-Dochodzi 3 w nocy!
-I co z tego?
-Jak to co?! Mam tutaj na ciebie czekać?
-Przecież ci mówiłam, żebyś ze mną przyjechał, ale odmówiłeś.
-Bo nie miałem ochoty! Jesteś pijana?
-Jaka znowu pijana? Wypiłam, owszem, ale nie jestem pijana. Po co w ogóle dzwonisz?-spytałam lekko się irytując. Wydzwania do mnie, żeby robić jakieś głupie przesłuchanie?
-Jasne...-prychnął – spij się z nimi. Lepiej być z nimi niż ze mną, bo nie jestem żadnym pieprzonym Leto.
-O co ci chodzi? To są moi przyjaciele, a że coś ci nagle w nich nie pasuje i robisz głupie fochy o wszystko, to proszę cię bardzo. Nie moja wina.
-Jak sobie chcesz! Wiedziałem, że taka jesteś, zwykła.... - krzyknął do słuchawki i nie dokańczając, się rozłączył. Ścisnęłam ze złości telefon w dłoni, a oczy zaszły łzami. Nie poznawałam go... to nie był mój Ben, którego tak strasznie kochałam, i który był dla mnie zawsze dobry. Poczułam wielką gulę w gardle i ból wypełniający moje ciało. Domyśliłam się co chciał dokończyć i to sprawiało mi jeszcze większy zawód. Dzisiaj, teraz nie chciałam go znać. Nie chciałam mieć nic do czynienia z człowiekiem, którego kocham z całego serca, ale który mnie tak traktuje. Zorientowałam się, że po moich policzkach spływają łzy, gorzkie łzy zawodu. Wzięłam drinka i uciekłam na pierwsze piętro za nim ktokolwiek by mnie zauważył. Gdy byłam na górze oparłam się o ścianę i płakałam. Nagle poczułam silne ramiona mnie oplatające. Osoba, która do mnie podeszła położyła głowę na moje ramię i lekko mną kołysała. Uspokoiłam swój oddech i kiedy przestałam zanosić się szlochem podniosłam głowę do góry. Koło mnie siedział Tim ze smutnym wzrokiem.
-Przepraszam...-wyszeptałam.
-Emm, przecież nie masz za co.-odgarnął z mojej twarzy kosmyk włosów i założył za ucho.
-Nie przejmuj się mną, idź się baw.-popchnęłam go lekko do przodu.
-Nie będę się bawił kiedy ty siedzisz tutaj smutna.
-Poradzę sobie.
-Nie zawsze musisz być taka silna, wiesz?-spotkałam się z jego ciepłym spojrzeniem. Przybliżył się lekko do mnie, cały czas patrząc głęboko w oczy. Zrobiło mi się gorąco i lekko przekrzywiłam głowę w jego stronę. Przymknęłam oczy i poczułam jego wargi na swoich. Na moment mnie zamurowało, ale rozchyliłam lekko usta. Tim pogłębił pocałunek, ale czekał teraz na mój ruch, który po kilku sekundach został odwzajemniony. Kierował mną alkohol i nie panowałam już nad sobą. Wplotłam palce w jego włosy i przyciągnęłam do siebie jeszcze bliżej. Tim objął mnie w pasie i delikatnie całował. Nagle zapomniałam o Benie, o tym w jakim byłam humorze. Teraz liczyło się tylko to, że czułam się bezpiecznie w jego ramionach. Przejechał dłonią wzdłuż mojego kręgosłupa, a mnie przeszedł przyjemny dreszcz po całym ciele. Uklęknęłam na kolanach nie odrywając się od niego, ani na chwilę. Odchyliłam lekko głowę do tyłu i poczułam jego szorstki zarost na swojej szyi. Normalnie strasznie mnie do denerwowało i zawsze kazałam golić się Ben'owi, ale u Tima mi to nie przeszkadzało. Podnieśliśmy się na równe nogi i znaleźliśmy w jednej z sypialni. Przekręciłam zamek w drzwiach i spojrzałam na Tima zwierzęcym spojrzeniem. Oddychałam coraz mniej miarowo, szybkim krokiem się do niego zbliżyłam i mocno wbiliśmy w swoje usta, ściągając z siebie ciuchy. Położył mnie na łóżku, sam znajdując się nade mną i całował mnie po moich piersiach, podbrzuszu, szyi doprowadzając mnie samymi pocałunkami do szaleństwa. Dawno nie czerpałam takich przyjemności z samych pocałunków. Odnalazłam jego usta i przygryzłam lekko wargi, rozchyliłam nogi i po chwili poczułam członka Tima w swojej pochwie. Zaczął się poruszać bardzo powoli i z wyczuciem, składając delikatne pocałunki na mojej szyi, kiedy mu na to pozwoliłam przyśpieszył. Zaczęliśmy odczuwać coraz to większa rozkosz i nie próbowałam już się powstrzymywać od jakichkolwiek jęków. Moje ciało przeszedł cholerny dreszcz i wygięłam się do tyłu, a Tim wylądował koło mnie. Złączyliśmy się w czułym pocałunku, pieszcząc swoje ciała i uspakajając oddechy.


Obudziłam się z nieprzyjemnym bólem głowy, ale uśmiechem na ustach, próbowałam sobie przypomnieć co mogło go spowodować i opuściłam luźno ręce wzdłuż swojego ciała, lekko się przeciągając. Poczułam dłoń, która dotknęła mojego biodra i otworzyłam raptownie oczy. Znajdowałam się w domu Shannona, a koło mnie leżał nagi Tim. Poczułam się jakby ktoś uderzył mnie w głowę. Przypomniałam sobie zajścia z dzisiejszej nocy i zaczęły targać mną okropne wyrzuty sumienia. Na co się tak spiłam? Teraz zdradziłam Bena... W moich oczach pojawiły się łzy i najciszej jak umiałam wygrzebałam się z łóżka. Chciałam się znaleźć jak najdalej stąd, jak najdalej od Tima. Poruszył się na łóżku i spojrzałam w jego stronę.
-Emma...-wyszeptał podnosząc się na łokciach.
-Tim, proszę nic nie mów.-powstrzymałam go gestem ręki. Zebrałam z podłogi swoje ciuchy i w pośpiechu zaczęłam je na siebie wkładać.
-Emma - powtórzył, zakładając na siebie bokserki i stając koło mnie – wszystko w porządku?
-Nie, Tim. Nic nie jest w porządku. Zdradziłam Bena, ty zdradziłeś Ashley. Nie ma o czym tutaj mówić.
-Emmo, nie masz czym się przejmować.
-Nie próbuj mnie nawet pocieszać, po prostu...- nie wiedziałam co chcę powiedzieć. W głowie miałam jeden wielki mętlik i targały mną przeróżne emocje w tym górujące nad wszystkim obrzydzenie do samej siebie – po prostu o tym nie rozmawiajmy i zapomnijmy. Niczego nie było i przepraszam. - wyminęłam go i wyszłam z pokoju, modląc się by nie natknąć się na żadnego z gości. Całe szczęście w salonie jedynie cicho pochrapywał Jared z ręką w sushi. Wyszłam na dwór i oślepiło mnie delikatne, poranne słońce. Był wczesny poranek i całe szczęście nie było wielkiego upału. Ruszyłam biegiem przed siebie, chciałam jak najszybciej znaleźć się daleko od domu Shannona i od tego wszystkiego. Szłam szybko dopóki nie doszłam do jednej z bardziej zatłoczonych ulic i nie złapałam taksówki. Wsiadłam do środka i nie wiedziałam gdzie mam się udać... do domu? Żeby spojrzeć w twarz Benowi i powiedzieć mu, że go zdradziłam, Na dodatek ze swoim przyjacielem? Ale dokąd indziej miałam iść? Nie miałam tutaj innych bliskich przyjaciół prócz Vicki, Tomo, Jareda, Shannona, Braxtona, Evana iiii Tima... wszystkich straciłam przez swoją pracę. Taksówkarz znacząco odchrząknął.
-Przepraszam... zamyśliłam się... 210 Roses Blvd.-powiedziałam szybko i tego pożałowałam... Nie miałam wyjścia. Muszę iść do domu. Wysiadłam przed budynkiem jednego z apartamentowców. Niegdyś wracałam tu z wielką radością, nie mogłam doczekać się, aż będę w ramionach Bena i zasnę wtulona w jego bok. Teraz chciałam uciec i nie pokazywać nikomu na oczy. Ben miał rację – jestem dziwką. Zwykłą dziwką, która zdradziła mężczyznę, którego kocha. W moich oczach znów pojawiły się łzy, ale nie mogłam, nie mogłam okazać słabości. Portier z uśmiechem otworzył mi drzwi.
-Dzień dobry, Emmo. Widzę, że ciekawa noc – zaśmiał się.
-Przede wszystkim nieprzespana – wysiliłam się na uśmiech i skierowałam w stronę wind. Moje serce podskoczyło do gardła, a żołądek zawiązał w jeden, wielki supełek. Odnalazłam w torebce, drżącymi dłońmi kluczyki i po chwili stałam już w przedpokoju naszego domu. Chciałam cicho udać się w stronę łazienki, jednak na mojej drodze stanął Ben.
-Dopiero wróciłaś?-zadał pytanie lustrując mnie z góry na dół.
-Tak – odpowiedziałam cicho, spuszczając głowę -przepraszam.-chciałam go wyminąć, ale złapał mnie za rękę.
-Emma...-zaczął niepewnie -spójrz mi w oczy, proszę.-niechętnie wykonałam jego polecenia i poczułam jakby ktoś uderzył mnie z całej siły w klatkę piersiową. -Przepraszam cię za ten telefon... przepraszam za te ostatnie kłótnie. - dotknął mnie jeszcze większy ból, w oczach pojawiły łzy.
-Nie musisz...-wyjąkałam i zostawiając go ze spuszczoną głową udałam się szybko do łazienki. Przekręciłam zamek w drzwiach i zrzucając z siebie wszystkie ciuchy weszłam pod prysznic, gdzie razem z wodą pozwoliłam spływać moim łzom. Nie próbowałam już być silną Emmą, byłam słabym człowiekiem, który popełnia błędy, łamie się i nie potrafi poradzić sobie ze swoim życiem. Osunęłam się po ścianie kabiny i obejmując kolana próbowałam uspokoić myśli i wyrzuty sumienia. Dopiero po dobrej godzinie, gdy Ben krzyknął, że wychodzi do pracy zakręciłam wodę i stanęłam na środku łazienki przeglądając się w lustrze. Byłam żałosna. Moje mokre włosy sięgały do połowy pleców... nie były wcale w dobrym stanie, nie chciało mi się z nimi nic robić. Pozwoliłam im po prostu rosnąć. Wychudzone, blade ciało, zapadnięte policzki i podpuchnięte od płaczu oczy. Ze złością złapałam szlafrok z szafki, nie mogłam już dłużej na siebie patrzeć. Wyszczotkowałam włosy, umyłam zęby i opuściłam łazienkę. Z garderoby wyciągnęłam zwykłe spodnie, luźną bluzkę i założyłam na siebie. Poszłam do kuchni, uszykowałam śniadanie, zjadłam w spokoju i nie wiedziałam co dalej mam ze sobą robić. Otworzyłam laptopa i zaczęłam segregować i tak uporządkowane pliki. Około godziny 12 zadzwonił Jared pytając się czy wszystko u mnie w porządku i nie potrzebuje pomocy, odmówiłam. Pomimo tego, że Jared był moim najlepszym przyjacielem nie lubiłam dzielić się z nim taki rzeczami. Miał swoje i tak dość pogmatwane życie, po co dokładać mu kłopotów moim? Byłam zresztą tylko jego asystentką. Kiedy tylko zbliżała się godzina przybycia Bena z pracy, coraz ciężej dawałam sobie radę z utrzymaniem emocji w spokoju. Znowu chciało mi się płakać i miałam ochotę uderzyć siebie w twarz za to co zrobiłam. Tim próbował się do mnie dodzwonić, ale nie odbierałam. Nigdy nie będę mogła mu już spojrzeć normalnie w oczy.

piątek, 28 września 2012

Rozdział 21 - Neon Night

Shannon

-Gdzie Ty jesteś?-spytałem przez telefon blondynkę.
-Już się tak nie denerwuj, zaraz będę -rozłączyła się. Ciężko westchnąłem i schowałem telefon do kieszeni. Wyświetlacz na radiu wskazywał 15.30, a miałem po nią podjechać o 15. Jak ten idiota siedziałem w samochodzie od pół godziny i obserwowałem przechodzących ludzi ulicą. Kolejny raz spojrzałem na zegar-15.32. 'Shannon, opanuj ADHD' upomniałem się w myślach. Chwila nic nie robienia, a moje ręce i nogi całe się trzęsą... tak to już jest jak się jest perkusistą. Usłyszałem stukanie obcasów i na siedzeniu pasażera pojawiła się Nina.
-Heej...-powiedziała zdyszana i pocałowała mnie w policzek -umieram z głodu!
-Co tak długo?
-Przepraszam, ale szef mnie zatrzymał. Kutas jebany, tak mnie wkurwia!-zacisnęła dłonie w pięści i wzniosła oczy ku górze.
-No już spokojnie... Zaraz napełnisz żołądek i będzie dobrze, a to podobno głodni faceci są nerwowi.
-Nawet mnie nie denerwuj...
-A widzisz.-uśmiechnąłem się triumfalnie pod nosem i wyjechałem z parkingu. Po kilku minutach szliśmy już Rodeo Blvd.
-Aż tutaj musiałeś mnie wyciągnąć?-spytała zakładając okulary na nos.
-Muszę sobie kupić kilka rzeczy.
-Kilka rzeczy?-zmarszczyła brwi i objechała mnie wzrokiem z góry na dół.
-Perfumy, no e... i coś może jeszcze.-odsunąłem jej krzesło, bo doszliśmy już do restauracji. Złożyliśmy zamówienia, a Nina cały czas nerwowo podrygiwała i szperała coś w swoim telefonie. Zaczęło doprowadzać mnie to do szału, bo znając mnie za chwilę zacząłbym robić to samo.
-Co Ty tam grzebiesz?
-Przepraszam, ale muszę wysłać e-maila do redakcji, bo nie mogą czegoś znaleźć. Przepraszam, zaraz skończę.-wyciągnąłem w takim razie swojego iPhona i zrobiłem zdjęcie blondynce, na dźwięk aparatu podniosła na mnie wzrok i posłała złowieszcze spojrzenie, nie przerywając pisania. Zrobiłem jeszcze kilka zdjęć ulic i jedno Niny wstawiłem na twittera podpisując 'Lunch w miłym towarzystwie' gdyby dowiedziała się o tym, na pewno by już tu ze mną nie siedziała. No chyba, że miałaby dobry humor..
-Już.-odłożyła telefon na bok z uśmiechem i przeczesała dłonią blond grzywkę.-ale jestem głodnaa!-uderzyła rękoma w kolana.
-Widzę...
-Shannon, Ty naprawdę chcesz dzisiaj coś stracić.
-Cnotę.
-5 razy normalnie...
-Pomożesz?
-Już biegnę.
-Samochód, czy wystarczy nam łazienka w restauracji?-posłałem jej brudny uśmieszek.
-Najpierw to ja muszę zjeść!-kelner postawił przed nami talerze z jedzeniem, a ona od razu zabrała się za jego pochłanianie.
-A jak tam Tomo?
-No nie najlepiej... Vicki jest na niego śmiertelnie obrażona i śpi na kanapie.-kiedy rozmawiałem z przyjacielem był cholernie przybity i szeptał, żeby czasem Vicki nie dowiedziała się, że z kimś rozmawia. Może nie powinienem, ale myśląc o tej całej sytuacji zwijałem się ze śmiechu.
-Nie dziwię jej się... Tak samo zrobiłabym na jej miejscu.
-Przesadzacie.
-Przesadzacie? Dać Wam swobody i jak to się kończy? Bez opamiętania byście codziennie chlali.
-Czy teraz chlam?
-A później nie zamierzasz?
-Nie zamierzam, chyba, że masz jakieś plany.
-A może powiesz mi co z imprezą? Wysłałeś zaproszenia? Bo ja muszę dać znać cateringowi ile będzie osób.
-Nie zapraszałem dużo osób. Tylko najbliższych... coś około 40 osób.
-40 osób? Tylko najbliżsi... wow...-zdziwiła się.
-Wiesz... na całym świecie przez te lata miałem z wieloma osobami do czynienia.
-To może faktycznie zrobimy jakąś lepszą imprezkę? Czerwony dywan, telewizja...
-Nie dziękuje.-skrzywiłem się - Po co mi ta cała farsa?
-No nie wiem... Niektórzy by chcieli.
-Katharina...-skrzywiłem się.
-Nie lubisz jej?
-Nie chodzi o to, że jej nie lubię. Po prostu nie wydaje mi się ona odpowiednią kobietą dla Jareda.
-Odpowiednią?
-No sama powiedz. Ciągłe pokazy, bankiety, sranie w banie, a nie chciałbym żeby związał się z taką kobietą na stałe. No wiesz... raz, nic nie znaczący związek, to czemu nie? Ale ślub? Planowanie przyszłości? Dzieci, na wieczność? Jared może nie jest ideałem, ma wiele wad, ale nie sądzę, żeby Katharina na niego zasługiwała.
-Mówiłeś mu o tym?
-Po co? Nie wiem... Może się mylę? Chciałbym się mylić.... wydaje się być szczęśliwy, a ja nie chcę tego pieprzyć.
-Szlachetne.
-To mój brat. Mogę znieść te widzimisię Katharine, robić dobrą minę do złej gry, choć mimo wszystko nie wiem ile zniosę jeszcze jej komentarzy, no ale wmawiam sobie cały czas, że robię do dla tego małego gnoja. Chociaż prędzej czy później i tak się zorientuje, że nie wiadomo jak wielką sympatią to bratowej nie obdarzam.
-Przepraszam za spóźnienie!-poczułem ręce na ramionach i po chwili miękkie usta na swoim policzku. Kobieta, która przez całe życie dawała mi poczucie bezpieczeństwa, i której głos oraz dotyk rozpoznałbym wszędzie promiennie się uśmiechała i wyglądała olśniewająco... jak zwykle zresztą.
-Hej mamuś.-cmoknąłem ją w policzek, a ona podeszła przywitać się z Niną.
-Hej kochanie...-przytuliły się przyjaźnie, a mama odłożyła torebkę na krzesło.
-Co Ci zamówić do jedzenia?
-Nie jestem głodna. Jadłam przed chwilą, zamówię sobie tylko kawę!-ta kobieta to istny wulkan energii. Popędziła biegiem w głąb restauracji, rozsiewając naokoło mnóstwo pozytywnej mocy. Spojrzałem na blondynkę, która wydawała się być trochę zdziwiona.
-Mogłeś mi powiedzieć o lunchu z Twoją mamą.
-Nie powiedziałem?-zdziwiłem się. Dałbym sobie rękę uciąć, że wczoraj jej o tym wspomniałem.
-No nie.- No i grałbym na perkusji bez jednej ręki... Poczułem się jak idiota... jak teraz Nina musi się czuć? Wrobiłem ją w lunch z moją mamą...- Przepraszam, jeśli do dla Ciebie problem...-wydukałem.
-Oszalałeś?!-promiennie się roześmiała - Uwielbiam Constance i już dawno miałam umówić się z nią na kawę. Po prostu trochę zdziwiło mnie jej nagłe przybycie...
-Na pewno?-zmarszczyłem brwi starając się wyczytać emocje z jej twarzy.
-Na pewno, już się tak nie marszcz, bo Ci na stałe zostanie.
-Co mi się marszczy?-wystawiłem swoje białe ząbki na wierzch, a blondynka schowała twarz w dłonie.
-Shannon, błagam Cię...-jęknęła.
-Co on znowu robi?-mama usiadła na krześle pomiędzy mną, a Niną -daje jakieś obleśne komentarze?
-Których już nie można słuchać...
-No ale nie możesz powiedzieć? Przecież widziałaś.-posłała mi wściekłe spojrzenie, a ja ugryzłem się w język. No tak... nikt o niczym przecież nie wie. No... z wyjątkiem Tomo i zapewne Vicki.
-Shannon, Ty się już lepiej naprawdę w ogóle nie odzywaj.-mama machnęła ręką odwracając w stronę Niny.
-Poczekam, aż sama się mnie o coś nie zapytasz... Długo nie wytrzymasz.
-A ty długo nie będziesz cicho.
-Będę.
-Doprawdy?
-No widzisz!-klasnąłem ucieszony w dłonie jak małe dziecko.
-Ja się naprawdę zastanawiam ile ty masz lat. Czy 42, czy może 10.
-Na 42 na pewno nie wyglądam.-wypiąłem dumnie pierś do przodu.
-Masz rację... wyglądasz na kilka lat więcej.-Nina cały czas patrzyła na mnie z zażenowaniem.
-Wypraszam sobie!
-Shannonku, kiedy to Nina ma całkowitą rację. Przykro mi to mówić, ale wiesz, że zawsze byłam z Wami szczera.
-Dobra... nie znacie się i tyle.
-Uwierz mi, że się znamy.-mama przygryzła usta potakując głową.
-Znają się miliony innych kobiet na całym świecie, które twierdzą, że jestem zabójczy.
-Musiałeś się im z kimś pomylić, albo były tak zauroczone tym, że spotkały Jareda i do końca nie wiedziały co się z nimi dzieje.-Nina upiła łyk soku, mrużąc w moją stronę oczy.
-Ty się w ogóle nie odzywaj, bo w kilku sytuacjach twierdziłaś znacznie inaczej.-nachyliłem się w stronę stolika, a ona zrobiła to samo. Nasze twarze praktycznie się stykały i mierzyliśmy się spojrzeniami.
-Nie dość, że ma zwidy, to jeszcze głuchy.-szepnęła dokładnie wymawiając każde słowo. W tym czasie byłe zahipnotyzowany jej ustami... poczułem zapach jej czekoladowego błyszczyka i miałem ochotę w nich zatonąć. Czułem jej miękkie wargi na swoich, a po chwili jej język pieścił moją szyję. Ocknąłem się kiedy ze śmiechem usiadła normalnie. Zapomniałem o obecności mojej mamy, która teraz udawała, że obserwuje przechodzących ludzi. Odgoniłem ze swojej głowy myśli, które zaczęły uporczywie do niej przychodzić, jednak nie mogłem się powstrzymać, żeby na krótką chwilę zatrzymać wzroku na piersiach Niny.
-Ja na chwilę przepraszam.-uśmiechnęła się i poszła w głąb lokalu.
-Jak się mamo czujesz?-spytałem rodzicielki, która patrzyła na mnie tym swoim spojrzeniem, którego nienawidziłem... przeszywała mnie na wskroś, a ja czułem się jak nastolatek, który coś przeskrobał i musi się tłumaczyć.
-Bardzo dobrze, a co u Ciebie?
-A jak ma być? Wszystko okey.
-A co tam z Niną?-no tak... jak się mogłem spodziewać zadała to pytanie, ale sam jestem sobie winien, bo zamiast przemyśleć co palnę, to mówię co mi ślina na język przyniesie.
-Tak jak zawsze.
-Jak zawsze? Shannon, mnie nie oszukasz.
-Kiedy ja nie zamierzam Cię oszukiwać.
-Długo ją kochasz?
-COO?!-prawie, że krzyknąłem - Jasne, że nie. -spojrzała na mnie spod byka - Mamo... powtórzę jeden jedyny raz. Nie kocham jej, ona nie kocha mnie. Nic między nami nie ma prócz przyjaźni i seksu.
-A długo trzeba czekać, żeby było? Nina jest wspaniałą dziewczyną- miła, piękna, mądra, ma poczucie humoru, ceni siebie i ma jakieś wartości, nie co większość dziewczyn, a raczej kobiet w dzisiejszych czasach. Ma coś w głowie.-słuchałem mamy zastanawiając się nad jej słowami. Niewątpliwie miała rację co do Niny, była taka jaką właśnie ją opisała. Jakby nie patrzeć ideał, a nie mogłem zaprzeczyć, że cholernie mnie pociągała. Jej ciało, jej usta... nawet teraz kiedy o tym pomyślałem poczułem przyjemne dreszcze. Uwielbiałem spędzać z nią czas- śmiać się, rozmawiać, przekabacać i kochać. Ale nie kochałem jej. Nie byłem w niej zakochany. Czułem do niej pociąg fizyczny, ale bardziej patrzyłem jak na przyjaciółkę, którą zresztą była.
-Ale nie szukam nikogo... cenię jej przyjaźń.
-Więc całe życie zamierzasz pieprzyć swoją przyjaciółkę? Kiedy założy własną rodzinę i ty swoją z jakiś pustakiem?
-Na razie żadne z nas nie zamierza.
-A kiedy będzie chciało? Nagle powiecie -dobra, koniec pieprzenia. Było miło, ale się skończyło.
-Kiedy będzie tak trzeba, to tak. Jesteśmy ludźmi, pociąga nas nasza fizyczność. Kiedy kogoś pokochamy tak naprawdę, to to minie i będziemy przyjaciółmi.
-A jeżeli ona kogoś pozna, pokocha, a Ty nadal będziesz czuł do niej ten swój fizyczny popęd pozwolisz jej odejść?
-Pozwolę. To tylko seks. Nie chciałbym, żeby to dziwnie zabrzmiało... ale w ten sposób zaspokajamy swoje... potrzeby, tak? Więc znajdę kogoś... nie bierz mnie za świnie, mamo, ale wiesz o co mi chodzi.
-Wiem, wiem... ale dajmy na to... tym kimś będzie ktoś ważny dla Ciebie... hm... Jared! Co wtedy?
-Jared?-zaśmiałem się -żartujesz sobie przecież. On ma Kat i w ogóle.
-Dobra, pomińmy to, że ma tą całą Katharine. To będzie Jared i co wtedy?
-Jeżeli on będzie ją naprawdę kochał i ona jego to nie będę miał nic przeciwko.-odpowiedziałem szczerze po chwili zastanowienia.
-Teraz tak Ci łatwo mówić.
-Mówię jak jest. Jeżeli jakieś uczucie będzie... będzie chciało przyjść, to nie zamieniam bronić się rękoma i nogami, ale teraz jest tak jak powiedziałem.
-Shannon, nie skrzywdźcie siebie, nie skrzywdź jej, nie skrzywdź siebie. Takie układy potrafią wszystko popsuć. A widać, że się lubicie. A wiesz...-położyła mi dłoń na ramieniu -jak coś zawsze możesz do mnie przyjść.
-Wiem i jak coś na pewno skorzystam, chociaż wolałbym nie.-przytuliłem ją do siebie.
-Mój malutki syneczek...-pocałowała mnie w policzek.
-Nie wyglądam na 42 lata?-szepnąłem jej na ucho chcąc rozluźnić atmosferę.
-Oczywiście, że nie.-uśmiechnęła się tak jak lubiłem najbardziej.
-Już jestem.-Nina zajęła swoje miejsce i panie od razu zajęły się rozmową. Tak się rozgadały, że nie mogłem choć na chwilę się wtrącić, a jak mi się udało, to posyłały mi tylko spojrzenie w stylu 'co Ty tam możesz wiedzieć' i z powrotem wracały do paplania. Okazało się, że mają bardzo podobny gust, jeśli chodzi o filmy i umówiły się nawet na seans do kina. A kiedy zgadały się na temat 'Śniadania u Tiffany'ego', które swoją drogą z powodu rodzicielki oglądałem kilka razy, wyciągnęły mnie do jego sklepu i spędziły w nim bitą godzinę... nakręcając jedna drugą na temat biżuterii. Skończyło się na tym, że musiały sobie coś kupić, a ja chcąc wyjść na dżentelmena zafundowałem to im... Muszę pamiętać, aby nigdy więcej nie wchodzić z kobietą do takiego sklepu chyba, że chcę zbankrutować.






Cholera. Biała czy czarna? Stałem przed lustrem i zastanawiałem się jaką koszulkę na siebie założyć. Hmm... niech będzie czarna, ale teraz pytanie, która czarna? Z napisami tymi, czy tymi?
-No w życiu się nie zdecyduję!-mruknąłem pod nosem.
-Hej Shannon!-usłyszałem z dołu krzyk blondynki. Złapałem białą koszulkę i w biegu ją na siebie założyłem. Zleciałem na dół po schodach, a Nina wraz z Sarah położyły w kuchni wielkie pudełka.
-Hej.-pocałowałem obie w policzki, a Nina podeszła do lodówki i wyciągnęła z niej butelkę wody.
-I zaczęły się upały... będziesz musiał podkręcić klimę.
-Już to zrobiłem.
-Jeszcze bardziej.-pokazała mi język -był catering?
-Tak, wszystko zostawili, a teraz muszę zabrać się za rozstawianie.
-No to zaraz pomożemy.
-Nie musicie.
-Yhm... już widzę jakby to wszystko wyglądało...-zrobiła wielkie oczy w kierunku Sary, a ta tylko pokiwała ze zrozumieniem głową.
-No dziękuje, że tak wierzycie w moje możliwości!
-Shannon, wybacz... za całym szacunkiem, ale na pewno nie sprostasz temu zadaniu.-Sarah poklepała mnie po plecach.
-Jestem Shannon Leto i dam sobie radę ze wszystkim!-po domu rozległo się pukanie do drzwi, a ja się zdziwiłem. Czyżby ludzie zdecydowali się przyjść o tyle wcześniej? Leniwie poczłapałem do drzwi i moim oczom ukazał się uśmiechnięty Evan.
-Hej Shannonku! Pomyślałem, że jesteś taki samotny i przyda Ci się pomoc.-bezceremonialnie mnie ominął i wszedł do środka.
-No dziękuje, że wszyscy wierzą tak w moje możliwości!
-Oooo Nina.-powiedział Evan wchodząc do kuchni.
-Nine znasz, a to Sarah. Sarah, to Evan.-przywitali się ze sobą, a ja podszedłem do telewizora włączając jakiś kanał muzyczny. Popatrzyłem na niego z każdej strony zastanawiając się, czy najbezpieczniej nie będzie przenieść go w jakieś inne miejsce. Nie sądzę, żeby jednak ta impreza przemieniła się w nie wiadomo jaką libację. Wypić, wypijemy, ale na pewno nie będzie niczego w stylu Tomo i Jareda... Wróciłem do kuchni gdzie cała trójka w najlepsze rozmawiała.
-Shannon, Ty ze mną rozstawiasz jedzenie, a Sara i Evan zajmą się strojeniem na zewnątrz.-zarządziła blondynka rzucając we mnie paczką jednorazowych talerzyków. Pokiwałem ze zgodą głową. Dwójka wyszła, ja zostałem sam z Niną, co chwilę kierowany co i jak mam robić. Kilka razy dostało mi się po głowie, czy tyłku jak coś poknociłem, ale ogólnie była zadowolona z mojej pracy, a ja sam musiałem przyznać, że bez niej bym sobie nie poradził. Zaplanowała wszystko od jedzenia po kolor słomek do drinków. Ja oczywiście zająłem się alkoholem, który mimo wszystko pełnił najważniejszą tutaj rolę. Kiedy pojawiałem się na zewnątrz Evan i Sarah cały czas się śmiali i było widać, że znakomicie im się rozmawiało. Kiedy zajmowałem się układaniem jakieś głupiego sera pod bacznym spojrzeniem Niny, usłyszałem otwierane drzwi.
-Ale jak mi tylko tkniesz alkohol!- pogroziła Vicki palcem, wchodząc razem ze skruszonym Tomo do domu.
-Cześć Vicki!- krzyknąłem wesoło.
-Hej, hej.-podeszła do mnie i dałem jej cmoka w policzek -w czym pomóc?
-To nie ja tu jestem szefem...-rozłożyłem ręce.
-I bardzo dobrze. Hej Nina!-krzyknęła w głąb domu, ze schodów zleciała uśmiechnięta od ucha do ucha blondynka, zaplątana w jakieś serpentyny.
-Hej!-przytuliły się ze sobą.
-Co Ty taki smętny?-Nina spytała Tomo, który stał koło żony ze spuszczoną głową i w ogóle nie odezwał od wejścia.
-Wielce obrażony, że urządził taką libację alkoholową.
-Nie jestem obrażony.-zaprzeczył cicho.
-Już nie udawaj takiego biednego.-Vicki pozostawała niewzruszona i nieźle po nim jechała. Oj Tomo, Tomo...
-Dr. Avalanche jest też niezły... jeden z moich ulubionych perkusistów. -Do środka weszli rozgadani Sarah i Evan.
-A czy to nie jest czasem automat perkusyjny?-'automat' pomyślałem.
-A już myślałam, że w tym uda mi się Cię nabrać!-jęknęła.
-Oj... mnie tak łatwo nie oszukasz. - strzelił w jej stronę palcami.
-Wy tutaj gadacie, a samo się nic nie zrobi!-Nina skutecznie zagoniła towarzystwo do roboty.
-Co jest?-spytałem się przyjaciela, gdy jego żona zniknęła na tarasie.
-Nic mi nie mów...-szepnął – w ogóle cud, że tu jestem... Zaczęła się szykować, a jak stanąłem przy drzwiach, to od razu 'gdzie się wybierasz?!' Myślałem, że mnie już przywiąże do łóżka... mam zakaz dotykania alkoholu i co chwilę muszę być w zasięgu jej wzroku... a jak coś wyczuje, to powiedziała, że mogę sobie szukać nowego mieszkania.-był tak przybity, że zacząłem mu naprawdę współczuć. Vicki potrafiła być tak cięta, że czasami, aż ja jej się bałem. A nasz Tomislav normalnie wyglądał jakby przechodził załamanie nerwowe.
-Przejdzie jej...-położyłem przyjacielsko dłoń na ramieniu przyjaciela.
-Wątpię... -mógłbym przysiąc, że Tomo miał, aż łzy w oczach... o kurde... w domu musiała mu dać niezły popis.
-Shannonkuuuuuu!-usłyszałem wesoły wrzask swojego brata i po chwili roześmiany jakby się czegoś naćpał rzucił mi się na szyję - Wszystkiego najlepszego!-pocałował mnie w policzek, po czym przytulił się do Tomo. Wybałuszyłem oczy na wierzch.
-Jared, czy ty już coś wypiłeś?
-Nieee... no co Ty. -wzruszył ramionami, a jego niebieskie oczy całe się świeciły.
-No to co się stało?-naprawdę niepokoiłem się jego zachowaniem.
-Co się miało stać? Szykuje się imprezka i spotkam wszystkich fajnych ludzi w jednym miejscu, nie powiem, że się za nimi nie stęskniłem.
-Ahaa.... Dobra.-co najmniej zachowywał się dziwnie, ale niech już mu tam będzie. Być może i on czasami ma jakieś przebłyski -czyżby dzień dobroci dla zwierząt?
-Vicki by się taki przydał.-prychnął Gitarzysta.
-A właśnie... gdzie masz Kat?-zignorowałem Tomo.
-Ma coś do załatwienia.
-Myślałem, że chciała być na tej imprezie.
-Coś jej wypadło.-Jared wzruszył ramionami i poszedł do przodu.
-Szkoda, że Vicki zależy, żeby być na tej imprezie... - przybicie Chorwata pomału mnie dobijało. Nie wesolutki Tomo, to nie to samo i wtedy nawet ja nie potrafiłem być taki wesolutki.
-Poczekaj, aż sama się upije.. już ja tego dopilnuje.-Gitarzysta delikatnie się uśmiechnął, a w jego oczy zaświeciły. Jezusie... jeżeli ja miałbym przechodzić coś takiego przez żonę, to pierdole. Na zawsze wolę być sam.
-Wierzę w Ciebie!-rzucił mi się na szyje.
-Tomo! Ty się lepiej zachowuj! Dzisiaj masz mi nie przynieść wstydu.-Vicki niosła tacę z jedzeniem. Millicevic jak na zawołanie oderwał się ode mnie i grzecznie stanął z boku nie odzywając słówkiem. Wyszedłem na taras i byłem zaskoczony. Musiałem przyznać, że wszystko wyglądało genialnie. Co kawałek na dworze stały kolorowe lampiony, nad wejściem wisiały kolorowe światełka, a w takim kolorze były nawet kubki, słomki, talerzyki -wszystko. Jednym słowem-NEON NIGHT.
-Shannonku! Masz gdzieś może piłki?-Jared biegał jak oszalały od stolika do stolika. No ADHD wstąpiło dzisiaj w tego człowieka. Nie chcę wiedzieć co będzie później.
-Mam w garażu, ale nie nadmuchane.
-Ja z Milicevicem i Breesem postaramy się, żeby już były porządnie nadmuchane!-rzucił mi brudny uśmieszek i wleciał do domu podśpiewując pod nosem Lady Gage 'Telephone'. Podszedłem do jednego ze stolików, przy którym stała Vicki i układała talerzyki.
-Pomóc Ci?
-Ty mi już lepiej mów czego on Ci nagadał.
-Nic mi nie nagadał.-starałem się powiedzieć jak najszczerzej, jednak kiedy zobaczyłem spojrzenie Vicki przełknąłem głośno ślinę. -nie sądzisz, że powinnaś mu trochę odpuścić?
-A Ty nie mieszać w nie swoje sprawy? Niech najlepiej robi co chce i później wychodzi z tego, to co wychodzi.
-Vicki...
-Shannon...-westchnęła -myślisz, że mi tak łatwo? Ale nie ma zmiłuj się. Tym razem ostro przesadzili.
-To nie pierwszy raz...
-No właśnie. Kiedyś trzeba dojrzeć -spojrzała na mnie znacząco. Schyliłem głowę nie wiedząc co powiedzieć.. musiałem przyznać, że trochę zdziwiła mnie jej bezpośredniość. Musiała być naprawdę wściekła i musiała zauważyć,że sprawiła mi tym przykrość, bo mnie przytuliła -przepraszam, Shannon.
-Nic nie szkodzi... rozumiem.
-Wybacz, ale jeszcze mi nie przeszła wściekłość na Tomo, a jak się trochę pomęczy, to później będzie chodził jak zegareczek.-wbiła mi palce w żebra i zaśmiała.
-Jędza!-roztrzepałem jej włosy -odpuść mu -dodałem na odchodne.
-Zastanowię się.


W całym domu huczała muzyka i kręcili co chwilę pojawiający się nowi goście. Części z nich nie wiedziałem bardzo dawno i miło było mieć ich wszystkich w jednym miejscu.
-No, no... pięknie się tutaj urządziłeś.-Steve podszedł do mnie i klepnął w ramię.
-Dzięki, dzięki, Stevensie. Bez żonki przyszedłeś?
-Powiedziała, że nie chce widzieć naszych libacji alkoholowych. Widziała jedną i ma dość.-zaśmiałem się na jej wspomnienie. Byliśmy w trasie, ale mieliśmy ze trzy dni wolnego i postanowiliśmy zaszaleć... bardziej niż zwykle... No i przy okazji pokryć koszty szkód, które wyrządziliśmy w hotelu. Jared był na nas wtedy tak wkurwiony, że wsiadł w pierwszy samolot gdzie miał odbyć się następny koncert i zameldował w innym miejscu. Zjawił się dopiero 3h przed występem. Odszukałem go teraz wzrokiem – gadał z Tim'em i Braxton'em i mało co nie leżał na podłodze ze śmiechu wylewając drinka, którego trzymał.
-Jak wylejesz będziesz prał!-wrzasnąłem w jego kierunku, a ten tylko pokazał mi fucka i powrócił do rozmów. W wejściu z butelką wina i kwiatkiem pojawiła się Emma.
-Hej Shannon.-podeszła do mnie i przytuliła -mam nadzieję, że miło będzie Ci się tu mieszkało.
-Nie dziękuje. Coś się stało?-spytałem niepewnie. Odwróciła wzrok i pokiwała przecząco głową, ale widziałem, że coś nie gra. Miała podpuchnięte oczy i była strasznie przygaszona.
-Mało spałam w nocy to wszystko.-wysiliła się na uśmiech i poszła w kierunku machającej jej Vicki. Milicevic jak grzeczny piesek chodził 5 metrów za żoną z colą w łapie. Rozejrzałem się dookoła i byli chyba wszyscy. Teraz byli zajęci rozmowami i pierwszymi drinkami. Ja wolałem nie pić i mieć nad wszystkim kontrolę. Wolę, żeby dom, w którym dopiero zamieszkałem trochę przetrwał i nie został uszkodzony. Prezent od Ludbrook odstawiłem na bok i skierowałem w stronę tarasu. Mimo wszystko złapałem małą butelkę piwa i poszedłem do gości.