wtorek, 29 maja 2012

Rozdział 18 - Let's celebrate now that we're home


Obudziło mnie słońce padające wprost na moją twarz.
-Vicki.. kochanie... zasłoń roletę...-jęknąłem poklepując miejsce obok siebie wyczułem jedynie futerko kota i ani śladu mojej żony – Vicki? - uniosłem się na łokciach jednak jej pościel była zaścielona. Leniwie się podniosłem i wsadziłem nogi w ciepłe kapcie. Zszedłem na dół i zastałem Vicki śpiącą na biurku. Wyglądało na to, że choć na chwilę się nie położyła i padła tutaj. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do sypialni. Przebudziła się na chwilę, gdy ją kładłem, coś wymruczała, ale przewróciła się na drugi bok i zasnęła. Zasłoniłem okna i wróciłem na dół z zamiarem zrobienia sobie kawy. Zegar na kuchence wskazywał dopiero ósmą rano, a ja już byłem na nogach. Wstawiłem wodę i w czasie, gdy czekałem aż się zagotuje nasypałem kotą karmy, nagle wszystkie znalazły się koło mnie i zaczęły swoje śniadanie.
-Stworzenia marnotrawne.-powiedziałem głaszcząc Felixa. Zrobiłem pyszną kawkę i usiadłem przed telewizorem włączając jakiś beznadziejny kanał z wywiadami z gwiazdami. Na ekranie pojawiła się Paris Hilton i od razu przełączyłem na co innego krzywiąc się, że Jared mógł lizać coś takiego. Ble... chyba nigdy nie zrozumiem tego człowieka. Natrafiłem na jakiś muzyczny kanał i akurat leciał teledysk Guns N' Roses, więc go zostawiłem. Na moich kolanach wylądował Milo i zaczął się łasić.
-No co Kocie?-głaskałem go i nagle usłyszałem znajomy dźwięk. Zamurowało mnie na sekundę i spojrzałem w telewizor. Zachód słońca... rowery... jastrząb. Kings&Queens. Od razu na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Rozpierała mnie duma i taka radość kiedy tylko słyszałem lub widziałem coś naszego w radiu, czy telewizji. Wróciłem wspomnieniami do dni kiedy go nagrywaliśmy, tutaj w LA, z Echelonem... Niesamowite dni, których na pewno nigdy nie zapomnę. Miałem ogromną ochotę chwycić gitarę i zacząć grać, ale nie chciałem budzić Vicki, która zapewne całą noc pracowała. Nim się zorientowałem zegar wskazywał już godzinę jedenastą, a mój żołądek zaczął domagać się jedzenia. Wyciągnąłem potrzebne składniki i usmażyłem omlety. Zrobiłem kawę i zaniosłem śniadanie Vicki, która wciąż smacznie pochrapywała. Szkoda było mi jej budzić, ale o 14 musiała zjawić się w pracy.
-Kochanie, kochanie...-wyszeptałem jej nad uchem – Wstawaj -pocałowałem ją w czubek nosa.
-Yhmm...-mruknęła i zakryła kołdrą.
-Wstawaj Skarbie. Zrobiłem śniadanie i jest już 12.
-Spadaj, Tomo!-odepchnęła mnie nogami - Chcę spać!
-Jaka ty jesteś okropna!-zaśmiałem się i na klęcząco nad nią usiadłem.
-I kto tu jest okropny?-wystawiła kawałek głowy spod kołdry.
-Tyy.
-Spaaaććć....-wygięła usta w podkówkę.
-Jeść śniadanko i lecieć do pracy.-pocałowałem ją w czoło.
-A ja mam lepszy pomysł.-przygryzła wargę.
-Tak?-udałem zaskoczonego choć już dobrze wiedziałem co chodzi po jej główce.
-Yhmm... coś mogłoby nie rozbudzić...
-Kawa? Zrobiłem ci już.
-Kawa też...-przejechała dłonią po moim torsie.- Ale nie o to chodzi.
-W takim razie nie wiem... wstawaj, bo ci śniadanie wystygnie.-lekko się uniosłem, ale chwyciła mnie i przyciągnęła do siebie.
-Nawet się nade mną nie znęcaj, bo ja mam inne plany.-wbiła się w moje usta, użyłem swojej całej siły woli, żeby się od niej oderwać i trochę podroczyć.
-Ale wystygnie ci śniadanie.
-Mam gdzieś śniadanie. Chcę swojego męża.
-Ale twój mąż bardzo ciężko przygotowywał to śniadanie.
-I ja to szanuje, ale teraz chcę go inaczej wykorzystać.-ręką zajechała pod moją koszulkę.
-Małpa!-złapałem ją w pasie i przewróciłem tak, że znajdowała nade mną.
-Teraz cię wykorzystam!-zamruczała i pozbyła mojej odzieży.

-Już więcej nie dam ci się tak wykorzystać!-zaśmiałem się zakładając na siebie spodnie.
-Poczekaj do wieczora..-przelotnie pocałowała mnie w policzek i zniknęła w łazience. Ubrałem się i spojrzałem na telefon. Dochodziła 13... nieźle się zatraciliśmy. Zaśmiałem się pod nosem i wypiłem zimną kawę Vicki kiedy to zadzwonił mój telefon. 'Głópi Pegaz'
-Haalllooo?-spytałem przeciągając każdą sylabę.
-Witaj mój drogi przyjacielu.-przywitał się Shannon.
-No witaj. Co tam w twej zacnej krainie seksu?
-Wszystko gra i stoi. A w twojej?
-Właśnie odpoczywa.
-Łuuhuhuhuu... seksik w południe. No Tomo, Tomo... No ale ja nie po to dzwonię... Dzisiaj jest mecz, nie?
-No coś słyszałem...-powiedziałem wychodząc na balkon, ze strony, z której widok wychodził na ocean.
-No to w takim razie zbieraj swój tyłeczek i lecimy do Jareda na mecz.
-A on w domu?
-A kto się tym przejmuje?-prychnął.
-No fakt.-zaśmiałem się.
-Będę po ciebie za jakąś godzinę. Skoczymy do sklepu po coś do żarcia, bo u niego nic dla nas nie znajdziemy.
-No to będę czekał.
-Żegnaj przyjacielu!
-Żegnaj rycerzu!


Jared

-Ale na pewno ci to nie przeszkadza?-spytała smutnym tonem.
-Naprawdę, kochanie. Rozumiem to.
-Ale ostatnio mam dla Ciebie tak mało czasu...
-Ale ja naprawdę to rozumiem. Sam pracuję i wiem jak to jest. Realizuj się, rób to co kochasz. Rozumiem to.-zajechałem właśnie przed dom. Czekałem, aż otworzy się garaż wygrzebując ze schowka paczkę miętowych cukierków.
-Jutro będziesz miał czas?
-Będę miał.
-I jestem cała Twoja. Nic innego się nie będzie liczyło.
-Nie zamierzam wypuścić Cię z ramion ani na minutę.-zamruczałem wjeżdżając do garażu i gasząc silnik.
-Na to liczę...-słodko zachichotała -a teraz kochanie muszę lecieć, bo już mnie wołają... Kocham Cię.
-Też Cię kocham.-rozłączyła się, a ja zabrałem z tylnego siedzenia siatki z zakupami. Kopnąłem drzwi od wejścia i znalazłem się w salonie gdzie czekała mnie niemiła niespodzianka. Shannon z Tomo leżeli rozwaleni przed moim telewizorem a na około nich mnóstwo niezdrowego żarcia.
-Nie zamierzasz mu powiedzieć, Shann?
-A o czym tu mówić? Daj spokój, Tomo – Shannon gwałtownie się wyprostował zauważając mnie.
-Co to ma być?-spytałem niezbyt miło. No kurwa! To mój dom, a nie jakaś obora, do której można wpaść i zrobić rozpierdol.
-Oooo! Hej Jared!-krzyknął Gitarzysta - Siadaj! Niezły mecz.-machnął na mnie ręką i wpakował garść chipsów do buzi.
-Było kilka niezłych akcji, ale może załapiesz się na powtórki.-powiedział Shann przysuwając bliżej ekranu.
-No kurwa! Kto to posprząta?-fuknąłem.- Nie macie własnych domów?
-Wyganiasz nas?-Tomo zrobił słodkie oczka, a usta miał całe w okruszkach jedzenia.
-Już i tak na syfiliście.-machnąłem ręką i poszedłem do kuchni. Zacząłem rozpakowywać zakupy i układać w szafkach co chwilę słysząc dochodzące z salonu krzyki.
-Wymienię zamki...-mruknąłem pod nosem i aż podskoczyłem kiedy poczułem czyjąś rękę na ramieniu.
-Kurwa, Shannon! Nie strasz mnie.-syknąłem na brata strzepując jego dłoń.
-Jesteś zły?
-Nie kurwa. Nie widzisz jak z radości skaczę do nieba?
-Jump and touch the sky?-spojrzał na mnie spod byka i puknął w ramię.
-Kurwa, Shann... Po prostu jutro przychodzi tu Katharina, a ja będę miał taki syf? Wczoraj pół dnia sprzątałem.
-Spokojnie... posprzątamy. Podasz mi z lodówki piwka?
-Nie mam piw.
-Masz, kupiłem.-wyszczerzył się.
-A może kupicie sobie osobną lodówkę, żeby to nie musiało leżeć z moim żarciem?-podałem mu dwa piwa, a sam złapałem butelkę wody, wypijając pół naraz.
-Nie denerwuj się tak. Powiedziałem, że doprowadzimy to do porządku, a teraz dawaj do nas. Bierz piwo.-zagroził mi palcem i wrócił do salonu.
-Już się rozbiegam...-mruknąłem, ale po głębszym zastanowieniu nie miałem nic innego do roboty. Złapałem jedno piwo i skierowałem do salonu, siadając po cichu w fotelu. Nie przepadałem za sportem, ale czasami chłopakom dało się mnie namówić, a zwłaszcza Timowi, który był wielkim fanem futbolu.

-No ta ostatnia akcja bardzo pięknie rozegrana!-odezwał się Shannon.
-Przesadzasz! Przedostatnia to dopiero było coś!-wziąłem kolejny łyk piwa.
-Ogólnie panowie nieźle sobie poradzili!-krzyknął Tomo, który wciąż nie mógł się opanować.
-Więcej takich meczy poproszę!-Shannon rzucił we mnie kolejną butelką piwa, którą opróżniłem prawie naraz. 'Jared... zwolnij tempo' upomniałem się.
-Ehhh... nieźle, nieźle...-Shannon złapał pilota i przełączył na jakiś muzyczny kanał gdzie akurat leciał koncert LP. Każdy z nas spojrzał w ekran, jednak nic nie powiedział. Tomo zapchał buzię popcornem i ciężko oparł o poduszki.
-Też wam dziwnie?-ciszę przerwał Shannon. Pokiwaliśmy z Tomo głową wymieniając między sobą spojrzenia.
-Brakuje mi tych rozkrzyczanych ludzi...-Tomo się zaśmiał.
-A mi ciągłych spotkań z moją dziewczyną...-Shannon przygryzł wargi.
-Coś czuję, że Artemis i Pitagoras też za tym tęsknią...-zgodziłem się patrząc w przestrzeń.
-Chłopaki, kurna!-Tomo poderwał się na nogi -dajemy koncert!
-Gdzie?-zaśmiałem się z jego pomysłu - Damy w jednym miejscu, będą chcieli w innych. A na szybko nic się nie załatwi.
-A kto mówi, że koniecznie dla nich?! Dla nas! Dla nas samych teraz!-zaczął chodzić w kółko jak małe dziecko.
-To jest myśl!-Shannon podskoczył przy okazji nadeptując na moją stopę.
-Ałaaa! Kurwaaaa! Shannon!-zawyłem z bólu, masując obolałe miejsce.
-Przepraszam, przepraszam!-rzucił się na ziemię i zaczął całować moją nogę.
-Spierdalaj pedale!-odepchnąłem go, ale ten złapał moją głowę i przycisnął do swojej klatki piersiowej.
-Shhh, Shh... Jaredku mały... nie płacz już dziś.... Shannon przytuli Cię jako miś...-zawył mną kołysząc. Wybuchnąłem śmiechem słysząc, tą cudowną piosenkę.
-Shannon na wokalistę!-krzyknął Tomo.
-Już! Byście stracili wszystkich fanów. Nikt nie chciałby słuchać takiego głosu, a co dopiero oglądać taki parszywy ryj. Zawsze powtarzam, że wokalista musi być przystojny.- na te słowa zostałem strzelony w tył głowy.
-Jeszcze raz zakpisz, ze swojego przystojnego brata, to nie będziesz miał czym dzieci robić.-Shannon wstał i podał mi rękę.
-No to panowie, rock n' roll!-krzyknął Tomo -kto pierwszy zasiądzie swoich rumaków! Raz, dwa, 30 Seconds to Mars!-krzyknął i z wrzaskiem rzuciliśmy się w stronę studia, obijając o napotkanie po drodze rzeczy.
-Wygrałemmm!-krzyknął Tomo chwytając jednego ze swoich elektryków.
-Oszukiwałeś!-Shannon w ostatniej chwili wyhamował przed swoją żonką.
-No to co gramy?-spytałem, gdy każdy z nas zajął już swoje stanowisko. Chłopaki spojrzeli po sobie, Shannon głaskał jeden z bębnów, a Tomo struny.
-Eeee... s/t?-Tomo niepewnie spojrzał w moje oczy, a Shannon wyprostował. Przygryzłem wargi, napinając wszystkie swoje mięśnie. Chwyciłem Artemis i zacząłem grać pierwsze dźwięki Capricorn, łobuzersko uśmiechając się do chłopaków. Tomo skoczył i do mnie dołączył, a po chwili idealnie w rytm wpasował się Shannon. Zbliżyłem się do mikrofonu i z moich ust zaczęły się wydobywać dawno nieśpiewane dźwięki. Nagle poczułem taki przypływ energii, że miałem ochotę skrzywdzić moje ukochane maleństwo. Poczułem siłę, której dawno w sobie nie czułem. Shannon uderzał z taką siłą w swoje bębny, że dziwiłem się, że są jeszcze całe. Tomo jak to on zarzucił włosy na twarz i oddał się swojemu ukochanemu zajęciu. Od razu przeszedłem do drugiego utworu z pierwszej płyty, nie czekając na żadne reakcje chłopaków. Podbiegłem do wzmacniaczy i wzmocniłem dźwięk. Shannon zaśmiał się pod nosem jak szalony i puścił do mnie oczko. Wstąpiło w nas coś niesamowitego. Utwory z pierwszej płyty były pełne energii i czegoś magicznego.
-Kurwaaa!-wykrzyczał Tomo po drugiej piosence -to jest niesamowite!
-Totalna masakra!-Shannon zrzucił z siebie koszulkę i polał swoje ciało wodą.
-Jedziemy z Buddhą!-zarządziłem. Zaczęliśmy grać i wiedziałem, że w każdym z nas dzieje się to samo. Wszyscy trzej przechodziliśmy przez to samo... w takich chwilach jak ta byliśmy jednością. Dawno nie graliśmy tych wszystkich utworów, co nie oznaczało, że o nich zapomnieliśmy. Mój głos nie był taki sam, ale na pewno znacznie lepszy od zakończenia trasy. Jeśli jeszcze choć trochę nad nim poćwiczę, być może choć w połowie będzie taki jak za czasów s/t. Zatraciliśmy się w tym wszystkim. Po Buddzie przyszedł czas na Fallen, Valhalla, Echelon, Oblivion, The Kill, Welcome to the Universe, FY, The Fantasy, Savior, The Story, A Modern Myth, Alibi, Hurricane, NOTH, Attack, ABL, Battle Of One i zakończyliśmy Hunter'em.
-Cholera jasna!-opadłem na podłogę odkładając gitarę na bok. Tomo z Shannonem wylądowali na łóżkach i uspakajali swoje oddechy. Moje ręce i nogi całe się trzęsły i cały lepiłem się od potu.
-Do tego można jedynie porównać seks z ukochaną kobietą...-mruknął Tomo tempo patrząc w sufit.
-Ja pierdole... czemu my tego nie graliśmy na żywo?-Shannon chwycił butelkę wody i ją wypił.
-Czuję jak każdy mięsień mojego ciała pracuje... jedna wielka masakra...-na drżących nogach podszedłem do kanapy ignorując pytanie brata. Czemu tego nie gramy? Odpowiedź jest prosta... mój głos nie jest taki jak 10 lat temu i nigdy nie będzie, a zresztą byliśmy w trasie promującej TIW. W kontrakcie mieliśmy wyraźnie napisane, że skupiamy się na promowaniu właśnie jej. Czy zapomniałem o pozostałych? Oczywiście, że nie. Każda z nich była dla mnie tak samo ważna, ale nigdy nie chciałem stać w miejscu z brzmieniem. Zawsze chcieliśmy się zmieniać, ewoluować i próbować nowych, jeszcze nie odkrytych przed nami rzeczy. Dojrzeliśmy, zmieniliśmy się i wpłynęło na to wiele zewnętrznych czynników. Walczyliśmy i o tym jest TIW. O walce, o walce każdego z nas. Ciężko pracowaliśmy nad tą płytą, ale się opłacało. Odnieśliśmy sukces jakiego się nie spodziewaliśmy. Nigdy nie sądziłem, że to się nam uda. Ale się udało, przyczyniły się do tego także poprzednie płyty, ale TIW było czymś wybuchowym, co na zawsze zmieniło historię 30 Seconds To Mars i nas samych. Ile razy słyszałem, żebyśmy zagrali coś z poprzednich płyt? Od Echelonu, Shannona, a zwłaszcza Tomo, który próbował walczyć z tym do samego końca. Zawsze jednak kończyło się na kłótni i na moim. Teraz jednak poczułem, że mimo wszystko czasem brakuje mi takiego brzemienia i takich koncertów, ale nie dopuszczam do siebie tego. Jest era TIW. Dużo się zmieniło i nie czas na powracanie do korzeni. Było minęło. Nic już nie powróci i nie ma co nad tym ubolewać.
-Jest jeszcze piwko?-spytał Tomo.
-Jeszcze coś zostało.-odezwał się Shann i wyszedł.
-Jared...-odwróciłem się w stronę Tomo, który mi się przyglądał. Wszystkie włosy miał przyklejone do twarzy.- Naprawdę coraz lepiej z Twoim głosem. Podziwiam...-uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
-Dzięki stary.-klepnąłem go w ramię.
-Trzymać piwko!-Shannon podał nam butelki i usiadł na stołku od fortepianu.- o czym gadacie?
-O głosie Jareda.-Shannon pokiwał głową.
-Muszę przyznać, że dobrze CI robi ta przerwa. Nie skrzeczysz już jak mewa.
-Dziękuje bardzo...-rzuciłem z sarkazmem -nie ma jak to dowiadywać się takich rzeczy.-udałem obrażonego.
-Nosz strzel bulwersem, że ktoś Ci mówi prawdę.-żachnął się na niby Shannon.
-Prawdę? A jak pytałem się w trasie to 'jest dobrze, Echelon zrozumie, nie jest tak źle! Zaraz będzie lepiej!'-zacząłem udawać latających ich koło mnie kiedy mój głos był w nie najlepszej formie i jak wspierali mnie, żebym wyszedł i zagrał koncert.
-Bo byś się zamknął z koszem owoców i siedział- Tomo puknął mnie bok i zaczął śmiać.
-Koniec gadania o moim głosie panowie!-zarządziłem wstając na równe nogi- idziemy do salonu!-kopnąłem Shannona w zadek i wyszedłem ze studia. Za chwilę przyszli za mną i włączyliśmy na jakiś inny mecz, biorąc kolejne piwo.

-A kurwa pamiętasz jak się spiłeś i obudziłeś w spódniczce Jareda i kiteczkach?!-zarechotał Shannon uderzając Tomo w kolana.
-Weź mi nawet tego nie przypominaj!-prawie, że dusiłem się ze śmiechu.
-Śmiejcie się z biednego gitarzysty! Zobaczyłem Jareda na podłodze całego mokrego i w samych gaciach, a Ty co byś pomyślał?!-krzyknął do Shannona sam się śmiejąc.
-No, ale że kurwa mielibyśmy się ze sobą przespać?!-uderzyłem głową o kant stołu- ałaaa!-zawyłem masując obolałe miejsce. Shannon ugryzł Tomo w rękę, który odskoczył do tyłu wywalając całą miskę z popcornem.
-Trzymaj się ode mnie z dala, Zwierzaku!
-Mrauuu... bo Tomo znowu się obudzisz myśląc, że przeleciałeś któregoś z Leto- zamruczałem.
-Wiesz Jared.. on o tym marzy i chce nas wykorzystać... jeszcze nigdy mu się nie udało.
-No ale jak Wy jesteście takimi napaleńcami, więc skąd mam wiedzieć, że jak się upijecie mnie nie wykorzystujecie?-udał smutnego.-każda impreza może się tak kończyć...
-A propos imprezy...-wycelowałem w Shanna palcem -kiedy parapetówa?
-Jakoś na dniach...-zamyślił się -jeszcze dokładnie nie wiem... muszę wszystko kupić.... ogólnie lista gości...-przerwał bo zadzwonił mu telefon. Spojrzał na wyświetlacz, a następnie niepewnie na nas. Podskoczył z miejsca i wyszedł na taras dopiero tam odbierając.
-A ten nagle musi wychodzić, aż na taras, żeby odebrać?-rzuciłem patrząc za nim.
-Eee... no... może....-Tomo zaczął coś kręcić, aż w końcu zamknął sobie buzię łykiem piwa.
-Coo?-kiwnąłem głową w jego stronę. Nie lubię kiedy ktoś coś zaczyna mówić i nie kończy.
-Nic.-machnął ręką. Shannon wszedł na taras otrzepując włosy z kropelek deszczu.
-Cholera, zaczęło padać....-skrzywił się-ok... ja się będę zbierał...
-Zbierał?-zmrużyłem brwi nieco zdziwiony.
-bo ten.. yyy.. Antoine dzwonił.-za jąkał się
-Antoine?- spytałem podejrzliwie. Coś kręci... na pewno nie Antoine...
-No tak..
-Musisz teraz wychodzić? Nie mógł byś choć raz z bratem… i przyjacielem….-spytałem wykorzystując swój talent aktorski, aby wzbudzić w nim poczucie winy.
-Sorki.
-Jesteśmy zespołem!-rzuciłem z wyrzutem.
-Dobrze, tak naprawdę umówiłem się...-przygryzł jedną wargę.
-Na randkę?-Shannon umówił się na randkę? Wow... spojrzałem na Tomo, który spuścił wzrok.
-Nie, na krykieta…-powiedział z sarkazmem- no tak, na randkę.
-Nie chwaliłeś się.
-Nie ma czym.-rozejrzał się po pokoju, klaszcząc w dłonie.- No to lecę..-zabrał ze stolika kluczyki i bluzę.
-Samochodem po piwach?-położyłem dłoń na jego ręce.
-Zadzwonię po taksówkę...-klepnął mnie w ramię i machnął do Tomo.- Do zobaczenia!-wyszedł z domu, głośno trzaskając drzwiami.
-Nie wiesz z kim się umówił?-spytałem Chorwata.
-Skąd mam wiedzieć?
-No nie wiem... może Ci powiedział... wow.... randka...-prychnąłem -założę się, że laska na jedną noc, bo sam powiedz- Shannon i związek?
-Emm.... no nie wiem... Wiesz… mam ochotę na coś mocniejszego.-wstał i podszedł do barku, w którym trzymałem mniejszy zapas alkoholu. Zanurzył głowę w szafce po chwili machając mi Jackiem Danielsem przed oczyma- Co powiesz na to?-wyszczerzył ząbki.
-Idealnie!



Witam ;) Uff... no więc jest nowy rozdział... Zacznę od tego, że miał pojawić się już dawno, ale mój laptop postanowił się popsuć. Całe szczęście udało mi się odzyskać opowiadanie, lecz niestety zupełnie nie poprawione i pomieszane rozdziały. Muszę to wszystko jakoś ogarnąć, ale teraz nie miałam na to siły, więc z góry przepraszam za straszne błędy -.- Wiem, że krótkie, ale dodaję na szybkiego, bo obecnie mam najgorszy tydzień w szkole.  Jestem tak wściekła na to, że co chwilę się coś psuje, że siłą zmuszam się do uspokojenia i dodania tego. 
Przepraszam, ale mam zaległości na Waszych blogach, które w ten weekend będę się starała naprawdę nadrobić.
 

wtorek, 15 maja 2012

Rozdział 17 - What is said cannot be unsaid



Jak co dzień siedziałam u Shanna. Graliśmy w salonie na konsoli i byliśmy tylko w samej bieliźnie.
-Noo... nieźle ci już idzie. - powiedział kiwając a aprobatą głową, gdy udało mi się go wyścignąć samochodem.
-Tsa... Tydzień temu ledwo wiedziałam jak to ustrojstwo się trzyma.
-Pad. To ustrojstwo nazywa się pad.
-Pff.. nie oczekuj że będę jeszcze to całe słownictwo pamiętać. -prychnęłam.
-Wiedzieć na czym grasz wypadłoby.
-Nooo kurwa!-wrzasnęłam podrywając się na równe nogi -wygrałeś!
-Jestem w tym lepszy.-wyszczerzył się.
-Oszukujesz...-burknęłam i usiadłam koło kanapy zakładając ręce jak obrażone dziecko.
-Nie, ja po prostu gram w to od lat. No i jestem lepszy.
-Świnia. Popisujesz się.
-Nie popisuje się, Pępuszku...-przysunął się moją stronę, a ja zmroziłam go spojrzeniem.
-Jeszcze raz tak na mnie powiesz!
-Pępuszkuu....-zawył kładąc mi dłoń na udzie.
-Przestań!-chciałam się podnieść z miejsca, ale zdążył mnie złapać i posadzić sobie między nogami.
-Shannon!-jęknęłam.
-Słucham cię, Pępuszku.
-Będziesz martwy.-syknęłam.
-Z takich rąk mogę zginąć...-pocałował mnie w szyje co wywołało u mnie atak śmiechu.
-Lubisz tak?-zaśmiał się pod nosem i pocałował w drugą stronę.
-Mam łaskotki!-pisnęłam próbując się mu wyrwać, ale silnie trzymał mnie nogami.
-Hmm...-mruknął i zaczął całować całą moją szyję.
-Uduszę cię, uduszę...-uderzyłam go łokciem w brzuch, a ten jeszcze bardziej mnie objął.
-Czekam na ten dzień...-przejechał ręką po moim udzie i pocałował w ramię.
-Yhm...-mruknęłam powoli zapominając o wszystkim innym i czując tylko i wyłącznie jego ciepło.
-Byłabyś w stanie to zrobić?-Shannon, przestań wykorzystywać ten swój cholernie seksowny głos. Samo to, że błądzisz rękom wzdłuż mojej tali jest wystarczające.
-Tak.-wyrwałam mu się i na klęcząco odwróciłam się przodem do niego. Siedział, więc moja głowa znajdywała się wyżej od jego. Złapał mnie za biodra, a ja zarzuciłam ręce na jego szyje i wbiłam w usta. Przejechał ręką wzdłuż mojej tali co wywołało u mnie nagły atak śmiechu. Opadłam do tyłu uderzając głową w jego kolano i się śmiałam.
-Co cię tak rozbawiło?-spytał patrząc na mnie z góry.
-Czuję się wtedy gwałcona!-wykrztusiłam.
-Cooo?-zdziwił się szeroko otwierając oczy.
-Jak ktoś mnie tu dotyka.-wskazałam na swój bok.
-Naprawdę?-uniósł brwi i zadziornie się uśmiechnął. Nachylił się nade mną i zaczął łaskotać.
-Puu-puuuszzczaj!!!-wrzeszczała cały czas się śmiejąc. Po kilku minutach szamotania puścił, a ja podniosłam się na łokciach. Spojrzałam w jego oczy i znów wybuchnęłam śmiechem.
-Atak chichrafki...-pokręcił głową.
-Coooo?! Chichi co?
-Chichrafka!-puknął mnie w głowę.
-Sam to wymyśliłeś?
-Niee... z pomocą mózgu.-przekrzywił głowę.
-Raczej móżdżku...-żachnęłam się.-móżdżek!-klasnęłam w ręce, a ten się na mnie rzucił i znów zaczął łaskotać i całować po szyi.
-Spróbuj nosem to umrę!
-Nosem? Co mam zrobić nosem?-spojrzał mi w oczy -zboczeniec!-krzyknął.
-Kto tu jest zboczeńcem?!-popchnęłam go do tyłu i usiadłam na nim okrakiem.
-Ten kto siedzi na moim...
-Naaa?-uniosłam brwi.
-Na mojej zacnej pałeczce.
-Zacne pałeczki to ty wiesz gdzie masz, tą możesz nazwać co najwyżej... kiepską podróbką tamtych. Nawet w ¼ nie jest taka jak tamte.
-Zobaczysz! Kiedyś będziesz prosiła ją o coś i zobaczysz jak ci zrobi dobrze.
-Raczej kto jej zrobi dobrze.-prychnęłam -będziesz samo wystarczający.
-Nie taki samo...-spojrzał w bok i już miałam go uderzyć kiedy zadzwonił mój telefon leżący na stole.
-Tak?
-Hej Mała. Co tam?-usłyszałam po drugiej stronie głos Jareda.
-Hej, hej. Ok.-zaczęłam jeździć dłonią po brzuchu Shannona.
-Wyskoczyłabyś może na jakąś kolacje ze mną?
-Dzisiaj?
-No tak właściwie to zaraz. Mogę po ciebie przyjechać.
-Eee wiesz... jestem zajęta i dzisiaj nie dam rady, może innym razem?
-Ehh no trudno...-jęknął - Nie przeszkadzam już.
-Pa.-rozłączyłam się.
-Jared?
-Yhmm...-nachyliłam się nad nim i pocałowałam kiedy zadzwonił jego telefon. Zeszłam z niego i oparłam się o łóżko.
-Hej braciszku... teraz?...no zajęty jestem... trochę pracuje nad zdjęciami i bawię się moim maleństwem.-puścił do mnie oczko -jutro gdzieś wyskoczymy...Pa!
-Wyciągał cię na kolację?-spytałam podkurczając nogi.
-Tak.-odpowiedział i oparł się na łokciach. Posłałam mu delikatny uśmiech i zgarnęłam włosy na prawy bok.
-Wiesz co?
-Hmm?
-Teraz zrobię z tobą co chcę!-przysunął mnie do siebie i zaczął namiętnie całować i po chwili kochaliśmy się na jego kanapie, po raz piąty w tym tygodniu? Nie wiem... kto by to zliczył?


Tomo

-Milooo! Złaź stąd!-usłyszałem krzyk dochodzący z gabinetu mojej żony i na chwilę przerwałem grę wychylając się do tyłu. Vicki wyszła z pomieszczenia niosąc na rękach futrzaka i odkładając go koło mnie na kanapie.
-Rozpieściłeś go jak nie wiem.-rzuciła mordercze spojrzenie kotu, w którym i tak malowało się wiele czułości.
-Ja?-wskazałem na siebie padem - Ja niedawno co wróciłem do domu, a on stał się taki od czasu kiedy mnie nie było.
-Jasne, jasne... Jesteście tak samo rozbestwieni.-wycelowała w nas palcami i poszła w kierunku kuchni nalewając sobie soku.- Chcesz?-odwróciła się w moją stronę.
-Bardzo chętnie.-sięgnęła szklankę także dla mnie i mi ją podała siadając na sofie obok mnie.
-I jak ci idzie?-skinęła głową w stronę telewizora.
-Dobrze... muszę wybrać się z chłopakami po nowe gry...-mruknąłem upijając łyk napoju.
-Ehh... i znowu zabiorą mi męża na kilka dni...-westchnęła ciężko - Wreszcie będę miała czas dla siebie.-dodała ze śmiechem.
-Wredota.-pocałowałem ją w policzek, a Milo wdrapał mi się na kolona cicho pomrukując.
-Osz patrzcie jak kocha swojego pana.-Vicki powiedziała z udawaną ironią w głosie i pogłaskała kota po grzbiecie, na co wydał jeszcze głośniejszy pomruk. -Chyba ci telefon dzwoni.-powiedziała Vicki patrząc na mnie spod byka i wtedy zorientowałem się, że ma rację. Rzuciłem się na równe nogi zwalając przy okazji oburzonego kota i poleciałem do 'swojego pokoju', w którym trzymałem swoje cudowne gitarki, ulubione książki i płyty i gdzie miałem chwilę spokoju. Na wyświetlaczu pojawił się napis 'My Unicorn Willy', czyli inaczej Jared.
-Czego dusza pragnie?-rzuciłem odpierając i na powrót wracając do salonu.
-Ciebie dzisiaj, całego dla mnie.
-Łuhuuhu...-zawyłem do telefonu - Widzę, że jesteś nieźle napalony na mnie.
-Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić jak bardzo...-jęknął...yy...seksownie? Tak, nazwijmy to seksownie - Bardzo, ale to bardzo się za tobą stęskniłem... Za twoimi czarnymi jak smoła włosami, którymi uwielbiam gdy jeździsz po mych udach.
-Ohh...-tym razem ja jęknąłem -przestań mi mówić takie rzeczy przez telefon, bo czuję, że zaczyna coś się dziać w moich spodniach.-Vicki zmarszczyła brwi i powędrowała wzrokiem w kierunek mojego krocza i wybuchnąłem śmiechem.
-Niech zgadnę... Jesteś przy Vicki i spojrzała się na twój sprzęt?-słyszałem, że dusi w sobie śmiech.
-Zgadłeś. A tak poważnie, to co jest? Bo na numerek nie dam się namówić. Pozostaję wierny twojemu bratu.
-Jesteś dzisiaj bardzo zajęty?-wyczułem znudzenie w jego głosie.
-Nie, a o co chodzi?
-Dacie się może namówić na kolację?
-Hmm... Vicki -zwróciłem się do żony -Jared się pyta, czy zjemy z nim kolację.
-Jedźcie sami, ja chcę wygrzebać się z robotą do końca nocy.-podniosła wzrok znad głaskanego Felixa, który postanowił wyjść z ukrycia.
-Słyszałeś -powiedziałem do słuchawki -to jak? Przyjechać po ciebie?
-Ja wpadnę po ciebie.
-Okey... ale Jared...-dodałem z powagą - Na samej nic zobowiązującej kolacji się zakończy?
-Obiecują trzymać się na dystans i pohamować.
-No to w takim razie się zgadzam.
-Będę za 20 minut.-rzucił i się rozłączył. Popatrzyłem się na siedzącą Vicki pomiędzy dwoma kotami i nie mogłem się powstrzymać i musiałem zrobić zdjęcie.
-Kiedy słucham wasze rozmowy mam ochotę zabić się pierwszą lepszą nadającą się do tego rzeczą...-pokręciła głową i odgarnęła zabłąkany kosmyk za ucho.
-Zazdrosna?
-Kpisz sobie?-uniosła nonszalancko dłonie - Kto nie jest zazdrosny o Jareda Leto?
-Nie mam pojęcia...-stanąłem nad kanapą i pocałowałem ją w czubek głowy, a ona zarzuciła mi ręce na szyję.
-Jesteś pewna, że mam iść? Mogę zostać z tobą i przygotować jakąś kolację.
-Idź, idź. Ja i tak muszę pracować. Tylko jeżeli ta wasza 'nic nie zobowiązująca kolacja' przemieni się w jakąś libację alkoholową, to proszę nie opuszczać kraju, ok?
-O to możesz być spokojna -nachyliłem się jeszcze bardziej i złożyłem pocałunek na jej ustach. Uśmiechnęła się do mnie czule i spojrzała w oczy. Wzmocniłem uścisk i nie chciałem wypuszczać jej z ramion. Była dla mnie najważniejszą osobą pod słońcem i oddałbym za nią życie. Nigdy nie było żadnej kobiety poza nią i nie wyobrażam sobie, że mógłbym być z kimś innym. Całym sobą, każdą cząsteczką mojego ciała czułem, że bez niej mój świat byłby niczym. Było mi okropnie rozstawać się z nią na długi czas podczas tras koncertowych, ale każde z nas to rozumiało. Taką miałem pracę i ją kochałem, ale tęskniłem za moim Słońcem dniami i nocami. Teraz mam ją tu przy sobie i możemy spędzić cały dzień na bezczynnym leżeniu i cieszeniu się swoim dotykiem, swoimi oddechami i zapachem.
-Kocham cię, Tomo...-szepnęła i pocałowała mnie w policzek jakby odgadując o czym właśnie myślę.
-Ja ciebie też...
-A teraz już spadaj się szykować, a ja wracam do pracy.-klepnęła mnie ramię i wstała z miejsca. Westchnęła i przelotnie złożyła na moich wargach namiętny pocałunek. Poleciałem schodami na górę do garderoby i wygrzebałem z niej siwą koszulkę z dekoltem w serek i jakiś siwy, luźny sweter. Założyłem to na siebie, brudne ciuchy wrzucając do pralki w łazience i związałem długie włosy w kitkę. Gdy schodziłem schodami w dół, rozległo pukanie się do drzwi frontowych.
-Witaj kochanie...-otworzyłem gwałtownie drzwi jedną nogą wyciągając do przodu.
-Zaraz szpagat zrobisz.-Jared władował się do środka i ściągnął z nosa ciemne okulary.
-Hej Vicki!-krzyknął głośno.
-Hej, hej...-wychyliła się w okularach z gabinetu.
-Nie myślałaś o tym, żeby gdzieś swojego mężulka wysłać?-poszedł w jej kierunku i pocałował w policzek.
-Myślałam, myślałam... nawet nie wiesz jak długo i chyba najodpowiedniejszym miejscem wydaje się cyrk.-spojrzeli na mnie, a ja wciąż stałem przy drzwiach wyginając usta w dzióbek. Jared potarł w zamyśleniu brodę i pokiwał głową.
-Dobra... jeszcze trochę nie będzie się golił i nikt się nie zorientuje, że nie jest gorylem.
-Żartujcie sobie ze mnie, żartujcie...-powiedziałem z wyrzutem i zgarnąłem z komody w przedpokoju portfel.
-Idziesz, czy zamierzasz tutaj sterczeć?-otworzyłem na oścież drzwi i czekałem, aż ten łaskawie zechce się ruszyć. Westchnąłem, gdy po kilkunastu sekundach wciąż stał w miejscu.
-Oj dobra, dobra...-ruszył do przodu kręcąc tyłkiem, na co Vicki z litością pokręciła głową-nie złość się Tomislavie, złość piękności szkodzi.-przejechał po mojej twarzy i wyszedł z domu.
-Smacznego!-krzyknęła za nami Vicki, a ja posłałem jej całusa. Wyszedłem za Jaredem i dogoniłem go dopiero przy windzie. Po chwili przyjechała i bez słowa wcisnął przycisk. Patrzyłem na zmieniające się szybko piętra, gdy dojeżdżaliśmy już na sam dół, założył na nos okulary i przodem ruszył do zaparkowanego naprzeciwko wyjścia samochodu.
-Muszę sprawdzić jeszcze co u mojego braciszka, ok?
-Jasne, coś nie tak?-spytałem gramoląc się na miejsce pasażera i od razu dopadając się do samochodowej kolekcji płyt Jareda. Pierwszą płytą jaka wpadła mi w ręce była 'Nevermind' Nirvany i wylądowała w odtwarzaczu.
-Nie wiem, ale chciałem go wyciągnąć na kolację i coś kręcił.
-Wywnioskowałeś to z rozmowy przez telefon?-spojrzałem na niego spod byka, a on odpalił silnik i ruszył do przodu.
-No... znam go. Może się mylę, ale nie zaszkodzi zajechać.
-A co cię nagle wzięło z tą kolacją?-spytałem wycierając mu ręką kurz malujący się na desce rozdzielczej.
-Nie mogę zjeść z przyjaciółmi kolacji?
-Przyjaciółmi?
-Zadzwoniłem do Niny, ale nie mogła, do Shanna zaczął coś kręcić i do ciebie. Ty całe szczęście się zgodziłeś.
-Czuje się zaszczycony. Samotny byś nie został.
-Dzisiaj chcę spędzić czas z kimś bliższym...
-Nina?-zmarszczyłem brwi.
-Eee.. wiesz... lubie ją... zaufałem jej, ona mi... w sumie znam się z nią krócej i bardziej jej ufam, niż wielu, którym znam od lat.
-Tak to już jest... ale na serio czuje się zaszczycony, że znalazłem się na liście.-zaśmiałem się.
-Tomo, nie żartuj sobie. Jesteś dla mnie jak brat.-posłał mi smutne spojrzenie.
-Jasne, jasne. Ty dla mnie też. A co tam u Kat?
-Dużo pracuje, wciąż planuje wesele i lata jak oszalała. Prawie w ogóle nie mamy dla siebie czasu.
-A co z przeprowadzką? Kiedy zamieszkacie razem?
-Nie wiem... teraz ona nawet nie ma do tego głowy. Jeszcze tego jej brakuje... Póki co muszę przygotować pokój dla Alexa, rzeczy od Echelonu też wychodzą drzwiami i oknami, a zajmują dwa pomieszczenia...
-Chyba będziemy musieli wybudować dla nich dom.
-I to wcale nie jest głupi pomysł. Chyba dla tych nowszych prezentów trzeba będzie wynająć pokój u Shanna.
-Taa...-mruknąłem wpatrując się w widok za oknem. Wjechaliśmy już na dzielnicę, w której mieszkał Shannon. Mieszkał na wzgórzach, więc widok był niesamowity. Jared zaparkował samochód i wyleciał jak z procy. 'On i ta jego porywczość...' westchnąłem i popędziłem za nim. Bez pukania wleciał do domu.
-Shann!- wpadłem za nim. 'Po się drzesz idioto jak chcesz coś odkryć?' pomyślałem.
-Serio Jay? Co chcesz odkryć? Libację? Narkotyki? dziwki? Choć one nie byłyby specjalnym odkryciem...
- Nie wiem... po prostu część mnie mu nie ufa i wie że coś mi umyka przed nosem, a tego nienawidzę.
-Co jest? - Shannon pojawił się na schodach w samym prześcieradle i rozczochranych włosach.
-Dziwki. - skwitowałem widząc perkusistę w takim stanie.
-Sekundkę. Coś nie wydaje mi się.
Shannon zrobił minę jakby zastanawiał się, czy ma zgodzić się z tym co powiedziałem dla świętego spokoju.
-Nic mi nie umknie. - powiedział Jared jakby obudził się w nim łowca. Wskoczył na schody wymijając Shannona i kilkoma susami pokonał je kierując się w stronę jego sypialni. Pokręciłem głową obrzucając Shanna zrezygnowanym spojrzeniem i poleciałem za Młodszym Leto. Wparował do sypialni, ale zastaliśmy tak posłane łóżko, lecz ten się nie poddał -zajrzał do szafy. Po chwili w pokoju pojawił się Shannon.
-Co jest?
-Co robisz?-Jared napięcie obrócił się w jego stronę.
-Pracuję trochę. Mówiłem ci przecież, a teraz zamierzałem się przespać.
-Sam?-zmarszczył brwi.
-Nie... z krasnoludkami...-powiedział z ironią.
-Coś kręcisz.-Jay wycelował w niego palcem.
-Dobra Jared... Jak na serio włączył ci się instynkt łowcy, to ci pomogę i przeszukamy dom...-wolałem zgodzić się na coś takiego, bo jak ten osioł na coś się uprze nic go nie odwiedzie od tych pokręconych pomysłów.
-Jared, na serio aż tak bardzo dzisiaj ci się nudzi?-jęknął Shannon poprawiając prześcieradło.
-Daj Shannon spokój...-posłałem mu spojrzenie w stylu 'przecież i tak wiesz, że z nim nie wygrasz' i klepnąłem go w ramię - Biorę drugą sypialnię, a ty bierz gabinet i drugą łazienkę.-zwróciłem się do Jareda i poszedłem w stronę drugiego pokoju. Łóżko w nim nie było w idealnym stanie, ale na nic to nie wskazywało. 'Pojebało go... no pojebało...' zajrzałem na balkon-pusto, za drzwiami-pusto.
-Coś kręcisz... widzę to po oczach.
-Gówno kurwa widzisz...-bracia weszli do pokoju, Shannon wyglądał jakby coś połknął.
-No twoje oczy nawet są takiego kolorku...
-Na pewno nie twojego gówna, bo wpierdalasz te roślinki.
-Skąd wiesz? Widziałeś kiedyś moje gówno?
-Ja pierdole! -uderzyłem ręką w głowę słuchając ich wymiany zdań.
-Znalazłeś coś? Patrzyłeś w szafie?-spytał Jared. Pokręciłem przecząco głową i patrząc na Shannona, który miał ochotę rzucić się na Jareda otworzyłem drzwiczki.
-Nic tu Jared nie maa...-westchnąłem i mnie zamurowało. W szafie siedziała skulona dziewczyna... chwila, chwila... co?! Wybałuszyłem oczy na wierzch, ale nakazała mi gestem być cicho...
-Nina?-wyszeptałem ledwo co słyszalnie.
-Coś mówiłeś?-Jared odwrócił się od Shannona w moją stronę.
-Że tutaj jest pusto... pogięło cię Jared.-zamknąłem z hukiem szafę i zobaczyłem jak z Shannona schodzi całe powietrze.- Zaczyna burczeć mi w brzuchu, a my podobno wybieramy się na kolację.-popchnąłem go do przodu.
-Shannon, okey?-Jared się zatrzymał i spojrzał na niego z troską.
-Jak największym...-powiedział dobitnie patrząc mu w oczy. Jaredowi drgnęła żyłka i rozluźniły usta, co oznaczało, że wreszcie przyjął słowa brata. Bez słowa ruszył na dół, a Shannon posłał mi dziękujące spojrzenie.
-Wszystko mi tłumaczysz!-powiedziałem szeptem i zagroziłem mu palcem. Zleciałem za Jaredem i opuściliśmy do Shanna.
-Na co masz ochotę?-spytał, gdy ruszyliśmy.
-Czy ja wiem... obojętnie.
-Katsuya odpada. Chcę coś spokojnego.
-Jasne. Może, może...-podrapałem się po brodzie -pizza?
-Może być.-uśmiechnął się. Po 15 minutach zajechaliśmy do jednej ze spokojniejszych okolic LA, gdzie Jared mógł przemknąć bez napotkania paparazzich i gdzie mieściła się najlepsza włoska kuchnia chyba w całych Stanach. Bracia Leto odnaleźli ją kiedy tylko przeprowadzili się do Miasta Aniołów, a następnie pokazali ją mi i takim sposobem bardzo często w niej bywaliśmy.
-Jared, Tomo!-usłyszeliśmy krzyki gdy tylko przekroczyliśmy jej próg -jak dawno was u nas nie było!-po chwili pojawiła się przy nas właścicielka pizzeri, przemiła kobieta po 50, która wraz z mężem i dziećmi prowadziła ten interes.
-Carla!-z uśmiechem przytuliłem kobietę.
-A tak jakoś wyszło...-zaśmiał się Jared i także ją przytulił.
-Ależ schudliście! Cecilia pokazywała mi czasem wasze zdjęcie i występy, siadajcie -wskazała nam stolik, a wzrok kilku gości będących w restauracji skierował się na nas.- Trzeba was porządnie utuczyć!-zagroziła nam palcem i podała menu.-wybierajcie coś, a ja lecę pozostałych obsłużyć!-pomachała i nam zniknęła.
-Przemili ludzie.-powiedział Jared studiując menu.
-Dobrze, że to ci się nie zmieniło.-palnąłem i zaraz ugryzłem się w język, miałem nadzieję, że Jared nie dosłyszał, ale jak na złość... i chyba wciąż był 'łowcą'.
-Co powiedziałeś?-podniósł wzrok znad karty i wlepił we mnie. 'Tomo... jesteś większym idiotą niż myślałem'
-Nic, nic...
-Co to miało znaczyć?-odłożył kartę i założył rękę, przybierając cholernie poważny wyraz twarzy. 'Najlepiej się nie odzywaj...'
-Jared... musisz łapać się słówek? Daj spokój.
-Nie łapię się słówek. Chcę wiedzieć co miałeś na myśli.
-Nic konkretnego. Tak palnąłem.-wzruszyłem ramionami i wlepiłem wzrok w menu mając nadzieję, że odpuści, ale ciągle czułem na sobie jego spojrzenie.
-Tomo, co miałeś na myśli?-powiedział powoli. Westchnąłem zrezygnowany.
-Nic... fajnie, że odwiedzasz takie knajpki... wiesz z dala od tego całego szumu... -starałem się unikać jego spojrzenia, które mnie świdrowało.
-Czyli, że nie jestem wielkim celebrytą?-usłyszałem pogardę w jego głosie.
-Ty to powiedziałeś, nie ja. Jared... cholera jasna... po co ci to doszukiwanie się drugiego dna?
-Żadne doszukiwanie się drugiego dna. Po prostu jeśli zacząłeś coś mówić, to mógłbyś już skończyć, albo jeśli nie wiesz co chcesz powiedzieć i nie umiesz tego uzasadnić, to najlepiej w ogóle się nie odzywaj.
-Bardzo przepraszam, że uraziłem Pana Jareda Leto. Na mnie nic tymi swoimi gadkami nie wskórasz. Poszukaj sobie kogoś kto będzie zamierzał wdać się z tobą w te dyskusje.
-Ty się wdałeś.
-Nie zamierzam jej ciągnąć, bo wiem, jaki jesteś.
-Nic o mnie nie wiesz. Dlaczego oceniasz? Ktoś dał ci prawo do oceniania mojego zachowania? Zamierzasz mi matkować i dawać kazania?
-W tym momencie się nakręcasz i nie wiem po co ci to.
-Nie nakręcam się. Chcę wyjaśnienia. Już powiedziałem -jeśli coś zaczynasz mówić, to dokończ, uzasadnij.
-Jakiego chcesz wyjaśnienia? Powiedziałem jedno nieprzemyślane, nic dla mnie nie znaczące zdanie, a ty się nakręciłeś i zaczynasz głupią gadkę. Tak dawno tego nie robiłeś z dziennikarzami, że ja się stałem twoją ofiarą? Mam się przestraszyć? Skulić głowę i zacząć ciebie głaskać po włoskach? Daj spokój.
-Nie dam spokoju. Nie lubię niewyjaśnionych sytuacji.
-Tej nie wyjaśnisz, bo nie ma czego wyjaśniać. Zamknij się, Jared. Zapchaj sobie jadaczkę pizzą, policz do trzydziestu i cofnij się to tego kiedy tu weszliśmy.
-Nie wiem czy wiesz, ale..
-Wypowiedzianych słów nie da się cofnąć? -pokiwał tylko głową, dając mi dojść... do słowa? - Naprawdę daj spokój... nie żartuje.
-Ależ ja wcale nie śmiałem sądzić, że żartujesz, Tomo.
-Chcesz się kłócić? Tego chcesz? Tak bardzo uwielbiasz to robić, że chwili bez tego nie przeżyjesz? Każdemu chcesz uwadniać jakim to Panem Leto nie jesteś? Rób to z innymi, ale nie ze mną, Jared...
-Ja nie zamierzam nic nikomu udowadniać. Nie zamierzam się tłumaczyć, ani robić czegoś dla kogoś.
-Doprawdy?-prychnąłem powoli zacząć wychodzić z równowagi.- a muzyka? Czy przypadkiem nie robimy tego dla kogoś? Dla fanów, Echelonu?
-Chyba przekroczyło to jakieś granice...
-Przekroczyło granice?!-uniosłem się, ale ściszyłem głos przypominając gdzie jesteśmy - Zawsze chcieliśmy przekraczać granice.
-I chyba za bardzo je przekroczyliśmy, ale nie zmieniaj tematu.
-Przekroczyć granice, to ty je przekroczyłeś, Jared. Jakiś czas temu. Kompletnie poprzewracało ci się w tej chudej, krzywej dupie. Nie poznaję cię. Sława cię wyżera coraz bardziej, ale słyszałeś już te słowa... słyszałeś od PRAWDZIWEGO Echelonu, jednak nic to nie zmieniło, bo nie słyszysz takich uwag. Słyszy jedynie zachwycanie się nad twoimi nowymi włosami, czy się ogoliłeś, czy nie. Nie chciałem zaczynać tego tematu, nie chciałem go drążyć, ale sam tego chciałeś. Zawsze dostajesz to czego chcesz.-niewiele myśląc podniosłem się i wyszedłem na zewnątrz. Zatrzymałem się przed restauracją chcąc zamówić taksówkę, ale za chwilę usłyszałem za sobą ciche kroki i Jared stanął naprzeciwko mnie. Starałem się go ignorować, ale zaczął machać mi ręką przed oczami.
-Dobra Tomo... przepraszam... przesadziłem.
-Wiesz, że mam twoje przeprosiny w dupie?
-Przynajmniej nie tak krzywej jak moja.-lekko się uśmiechnął.
-Nie sądzę. Wszyscy się nią zachwycają.
-Ty też do nich należysz?
-Czy po moim wyjściu zażyłeś wreszcie tabletki, o których zapomniałeś rano?
-Nie biorę tabletek...-wycedził marszcząc brwi, a jego żyłka pod okiem zapulsowała, za chwilę jednak wziął głęboki oddech i się uspokoił.
-Przepraszam. Wiesz, że nie o to mi chodzi...
-Wybacz moje zachowanie... pokłóciłem się z Markiem, Katharine, dlatego chciałem spędzić z kimś miło czas, a oczywiście musiałem zacząć coś gadać. Taki dzień... wybacz.
-Jared, byłoby okey gdyby, to był jeden taki dzień... ale to co powiedziałem nie zamierzam tego cofać.
-Nie musisz. Masz prawo do własnego zdania. Jeśli chcesz możesz jechać, ale możesz też wrócić i zjeść ze mną kolacje.
-Ehh...-westchnąłem - Doceniam, że przeprosiłeś... nie wiem jakim cudem udało ci się podnieść z miejsca swój honor i dodatkowo jestem naprawdę cholernie głodny.-jak na potwierdzenie słów odezwał się mój brzuch i się zaśmialiśmy.- Chodź.
-Tomo... możemy nie zaczynać tematu pracy, muzyki, Echelonu, imprez, mojego tyłka, twojej brody?
-Mogę nawet podpisać się krwią.-weszliśmy do środka i zamówiliśmy jedzenie, które było przepyszne. Całe szczęście udało nam się uniknąć więcej spięć i wszystko przebiegło w miłej atmosferze, mimo wszystko widziałem po Jay'u, że coś go gryzie. Jednak nie zamierzałem się odzywać. Po kolacji skoczyliśmy jeszcze na kręgle do pobliskiego pubu i wróciłem do domu około pierwszej w nocy. Zastałem Vicki zakopaną po uszu w papierach.
-Hej Kochanie...-powiedziałem delikatnie ją całując.
-Hej...-jęknęła -jak było?
-Dobrze... przyniosłem ci kolacje.-postawiłem przed nią tackę z jej ulubioną spaghetti.
-Dziękuje!- od razu rzuciła się na jedzenie -mógłbyś zrobić mi kawę?-wybełkotała z pełną buzią.
-Oczywiście.-zaśmiałem się i poszedłem do kuchni. Postawiłem czajnik na palnik i czekając, aż się zagotuje wybijałem rytm 'This is War' i myślałem o dzisiejszym zachowaniu Jareda, które ostatnimi czasy uległo kompletnej zmianie. Potrząsnąłem głową chcąc wyrzucić z niej wszystkie moje głupie myśli i zalałem
kawę gorącą wodą. Wyciągnąłem z szafki jeszcze ulubione ciasteczka Vicki i przełożyłem na talerzyk. Gdy wszedłem już do gabinetu skończyła pochłaniać posiłek.
-Dziękuje... pyszne.-uśmiechnęła się, a ja podstawiłem przed nią kawę.
-Nie pracuj tak ciężko...-szepnąłem całując ją w czubek nosa.
-Nie mam wyjścia...-skrzywiła się -muszę to skończyć.
-Pomóc ci?
-I tak będziesz tylko przeszkadzał...-przejechała dłonią po mojej ręce.- Idź spać, nie czekaj.
-Nie siedź za długo.-pocałowałem ją w policzek i skierowałem w stronę łazienki. Wziąłem szybki prysznic i położyłem do łóżka. Dodałem na tt zrobione dzisiaj zdjęcie Vicki i odpisałem na kilka tweetów. Przewróciłem się na drugi bok i jeszcze przez chwilę dręczyły mnie myśli związane z Jaredem, z tym co robi ze swoim życiem i jak się zmienił od wydania TIW. Nie poznawałem go, a każda próba porozmawiania z nim o tym nie dawała rezultatów. W trasie mu się w sumie przestałem dziwić, miał wiele na głowie i stres zaczął go wykańczać. Problemy z wytwórnią, spłacanie długu, co chwilę daty nowych koncertów, nowe teledyski. Za dużo na siebie wziął i były tego rezultaty. Miałem nadzieję, że wszystko po trasie wróci do normy, ale to poważnie się na nim odbiło i się martwiłem. 'Tomo, skończ... jest dorosłym człowiekiem i wie co robić ze swoim życiem' Całe szczęście po chwili zasnąłem i przestały mnie dręczyć te myśli. 


Witam ;) No i mamy kolejny rozdział... Pojawia się w nim trochę więcej Tomo i to na pewno nie jest ostatni raz pisany z jego perspektywy. Od razu przepraszam za błędy, ale po prostu jestem już tak zmęczona, że nie mam czasu i siły ich wszystkich wyłapać... 
Przy okazji zapraszam Was po raz kolejny na mojego drugiego bloga I-saw-a-little-girl 
 
 

niedziela, 6 maja 2012

Rozdział 16 - Friends with Benefits


-Ooo! Zatrzymaj się w Starbucksie!-krzyknęłam, gdy jadąc samochodem do sklepu meblowego ujrzałam logo właśnie tej kawiarni.
-Zajedziemy po zakupach -powiedział Shannon.
-Zajeedź! Proszę! Potrzebuje kofeiny!-zrobiłam słodkie oczka.
-O Matko Boska...-pokręcił głową, ale zjechał na parking -masz pięć minut.-zagroził mi palcem.
-Robi się!-wyskoczyłam z samochodu o mało co nie zabijając się i wleciałam do kawiarni. Kupiłam nam po kawie, mufince, sałatce owocowej i ciasteczka korzenne dosłownie błagały mnie, żebym je wzięła, wiec nie mogłam im odmówić. Tak obładowana wróciłam do samochodu. Cudem otworzyłam drzwi, a Shann od razu przejął moje zakupy.
-Więcej się tego nie dało kupić?-spojrzał na mnie spod byka z lekkim uśmiechem.
-A jasne, że dało -pokazałam mu język -ale zostawiam miejsce na później -zaśmiałam się i rzuciłam na muffinke.
-Za niedługo będziesz potrzebowała dźwigu, żeby wyciągnęli cię z domu -zmroziłam go spojrzeniem, bo akurat miałam pełną buzie, a on otworzył sałatkę.
-Nie mieli czegoś z mięsem?-jęknął.
-Ja ci zaraz dam z mięsem. Każda potrawa nie wymaga dodatku mięsa - otworzyłam sałatkę i wsadziłam do buzi cały kawałek arbuza.
-Ale ja je muszę jeść.
-To jedz, ale nie 24h na dobę.
-Ehh... Ty przynajmniej nie rzucasz się tak jak Jared.
-Źle dla nikogo nie chce, ale to jest już twój wybór, nie?
-No mój, mój. Dobra, jedziemy- oddal mi pozostała część zakupów i ruszyliśmy w dalsza drogę.

-Shannon!-krzyknęłam za idącym przede mną perkusista.
-Hmm?-cofnął się w moja stronę.
-Zobacz jakie słodkie!-wskazałam ręką na dział z dziecięcymi meblami.
-Chcesz mieć dziecko?-otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
-Tak!-pisnęłam -tak ogólnie to jeśli zeszliśmy na ten temat, tylko proszę nie denerwuj się- położyłam mu dłoń na klatce piersiowej, a on dokładnie mi się przypatrywał -Jakiś czas temu odstawiłam tabletki, chodzę do lekarza, a wczoraj miałam dni płodne, wiec na 70% będziemy mieć dzidziusia!-dokończyłam uradowana, a Shannon zastygł w bezruchu. Przestał nawet oddychać.
-Jaja sobie ze mnie robisz?-wykrztusił po chwili, a jego twarz zmieniła kolor na biały.
-Myślisz, że z czymś tak ważnym dla mnie bym żartowała?-spojrzałam na niego z wyrzutem.
-No nie wiem...
-Dobrze, że kupiłeś teraz większy dom!
-O kurwa -opadł ciężko na kanapę i złapał się za głowę -dziecko. Kurwa... Eee... No... Zawsze... Nie... O Matko Boska.-jąkał się, a na jego czole pojawiły się krople potu. Wyglądał jakby zaraz miał dostać zawalu.
-Żartuje idioto!-nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem- Nie mogę uwierzyć, że uwierzyłeś!-pokładałam się ze śmiechu na kanapie koło niego.
-Żarty się Ciebie naprawdę trzymają!-złapał mnie w pasie i zaczął łaskotać, lecz po chwili przestał.
-Więcej sobie tak ze mnie nie żartuj, bo będziesz odwiedzała mnie, starego dziadka w szpitalu.-zagroził mi palcem.
-Musiałbyś widzieć swoją minę.-szturchnęłam go łokciem podnosząc się do pozycji siedzącej.- Chodziło mi o tego misia.- kiwnęłam głowę w stronę szafki, na której siedział wielki słoń.
-I może mam ci go kupić?-żachnął się, a ja wygięłam ustaw w podkówkę -Nie ma mowy. Idziemy.-wstał na równe nogi, ciągnąc mnie za sobą.

Chodziliśmy między łóżkami sypialnianymi na żadne nie mogąc się zdecydować.
-A to?-wskazał na jedno z łóżek.
-Nie...-skrzywiłam się.-nie będzie pasować.
-A to?-wskazał na wielkie łóżko z prostą ramą z jasnego drewna.
-To jest ok.-wzniosłam kciuki do góry.
-Czas na test!-Shannon rzucił się na nie i poklepał miejsce koło siebie. Wylądowałam koło niego, a nasze głowy praktycznie się stykały.
-Hmm...miękkie...-mruknęłam lekko podskakując.
-Yhm...wystarczająco miękkie.-zgodził się patrząc w moją stronę i unosząc brwi.
-Ależ cóż to za dwuznaczność?
-Jaka dwuznaczność?-udał zdziwionego- Przecież to normalne zdanie.
-I tak przydatkiem uniosłeś brwi?
-A tak sobie...-wzruszył ramionami- Tak sobie próbuję zaciągnąć cię do łóżka.
-Ale my już leżymy na łóżku, panie spostrzegawczy.-spojrzałam na niego spod byka.
-Ale mi nie chodzi o łóżko w sklepie meblowym.-znowu ten brudny wyraz twarzy.
-To mnie zgasiło, a zarazem rozpaliło...-powiedziałam ciszej, dyskretnie przejeżdżając stopą po jego łydce.
-Wiesz... czuję, że powinniśmy się zbierać...-mruknął- bierzemy to łóżko i jedziemy do mnie.

Shannon

Kupiliśmy wszystko co mieliśmy kupić, zapakowaliśmy do bagażnika i udaliśmy w stronę mojego domu.
-Zatrzymaj samochód.-powiedziała Nina w pewnym momencie.
-Co?-rozejrzałem się po bokach, jechaliśmy jedną z bocznych ulic LA.
-Zatrzymaj samochód.-powtórzyła.
-Po co?
-Zatrzymaj.
-Chcę się jak najszybciej znaleźć w łóżku.
-Zatrzymaj!-krzyknęła. Bez zbędnego już gadania wykonałem jej polecenie, a ona zaczęła przechodzić na tylne siedzenie i pociągnęła mnie za rękę.
-Co ty robisz?-spytałem nieźle zdziwiony.
-Łóżko nam niepotrzebne.-przygryzła zalotnie dolną wargę i posłała w moją stronę seksowne spojrzenie. Wykonałem jej polecenie, a ona popchnęła mnie na siedzenie siadając na mnie okrakiem i łapczywie wbijając się w moje usta. Przyciągnąłem ją bliżej do siebie i podwijając do góry bluzkę, zacząłem jeździć po jej plecach. Kiedy przejechałem wzdłuż talii cicho zamruczała i przygryzła moją dolną wargę. Wciąż ją całując odnalazłem zapięcie jej spodni i lekko je z niej zsunąłem, ona w tym czasie ze mnie zeszła i pozbyła się mojej dolnej części odzieży.
-Dobrze, że masz duże auto -mruknęła seksownie, przybliżyłem się w jej stronę i łapiąc za biodra z powrotem na sobie posadziłem. Przejechałem ręką w okolic jej uda na co lekko zadrżała, ona w tym czasie jedną ręką objęła mnie za szyje, a drugą jeździła po moim torsie. Przyjemnie pachniała i wszędzie naokoło mnie unosił się zapach jej perfum i owocowego szamponu do włosów. Przejechałem językiem po jej wardze chcąc posmakować jej smaku -mruknąłem wyczuwając malinę, a ona zaczęła całować mnie po szyi. Czując, że zaraz nie wytrzymam uniosłem ją lekko i delikatnie zsunąłem brązowe figi, jednym zdecydowanym ruchem w nią wszedłem, a ona wtedy na chwilę wstrzymała oddech. Zaczęliśmy się coraz szybciej poruszać, całowałem ją po dekolcie, a nasze oddechy stawały się coraz płytsze. Kiedy czułem, że zaraz dojdziemy przyśpieszyłem, a po chwili Nina opadła koło mnie ciężko oddychając. Serce waliło mi jak oszalałe. Oparła głowę o moje ramię i obydwoje staraliśmy uspokoić swoje oddechy.
-A teraz co?-spytałem po jakiś 5 minutach ciszy.
-Teraz pojedziemy coś zjeść.-zaśmiała się i pocałowała przelotnie w usta. Założyliśmy swoje ubrania i po chwili znowu jechaliśmy.
-Więc na co masz ochotę?-spytałem.
-Hmm...-mruknęła,przeglądając się w lusterku i poprawiając włosy.- Jakaś dobra sałatka wystarczy, ale musi na pewno być cholernie dobry sok!-uśmiechnęła się.
-No więc wiem gdzie się udać.-puściłem jej oczko i skręciłem w lewo. Zaparkowałem samochód i spokojnym krokiem ruszyliśmy w stronę restauracji rozmawiając o naszych ulubionych miejscach.
-New York...-mruknąłem -dlaczego się z niego wyprowadziłaś?-okręciła się wokoło własnej osi i szła tyłem patrząc mi w oczy.
-Tutaj jest zdecydowanie cieplej.-zaśmiała się i odgarnęła z twarzy włosy.- Nie ukrywam, że jest wspaniały, ale nie dla mnie. W LA czuję się jak w domu. Jest tutaj przytulniej. - wzruszyła ramionami i zrównała się krokiem ze mną - Gdyby nie LA gdzie byś mieszkał?
-Sądzę, że byłby to Meksyk... Ale nie czuję potrzeby wyprowadzania się stąd. Byłem w wielu miejscach i każde z nich ma w sobie coś innego, ale to tutaj wszystko się zaczęło... W LA czuję się jak w domu.-zacytowałem ją i lekko się uśmiechnęła.
-Paryż...-mruknęła.
-Magiczne miasto. Zwłaszcza nocą, ale dla mnie przereklamowane. Jared za nim szaleje, a ja po prostu lubię.
-To jedno z moich ulubionych miast. W sumie sądzę, że tam też mogłabym mieszkać.
-Londyn.-powiedzieliśmy jednocześnie i się zaśmialiśmy.- Mów.
-Hmm... piękne miasto... ale...
-Zbyt deszczowe.
-Oo tak... ii...
-Nie lubię brytyjskiego akcentu.
-Właśnie miałam to powiedzieć.-pokazała mi język.
-Jesteśmy.-zatrzymaliśmy się przed niedużą restauracją.
-Usiądziemy na zewnątrz?-spytała.
-Jasne.-odsunąłem jej krzesło i usiadłem naprzeciwko. Kelner przyniósł karty, po chwili powrócił by przyjąć zamówienie.
-Dla mnie sałatkę nicejską i sok z mango...-powiedziała.
-Dla mnie spaghetti bolońskie i sok ananasowy.
-Jesteś pewna, że to ci wystarczy?-spojrzałem na nią niepewnie, gdy kelner odszedł.
-Tak, jestem pewna.-ukazała rząd swoich białych ząbków.
-Zaniedbujesz się. Jeszcze kilka razy tak zrobisz i twój plan nie wchodzenia w drzwi zostanie tylko odległym marzeniem.
-Nie musisz się martwić, zamierzam dzisiaj zjeść jeszcze wielką porcję lodów.
-Ja naprawdę nie wiem jak ty to robisz, że jedząc tyle tak wyglądasz.-przejechałem spojrzeniem po jej nogach, a ta przygryzła dolną wargę i zbliżyła się w moją stronę.
-Chcesz znać tajemnicę?-powiedziała ciszej.
-Chcę.-nakazała mi palcem się przysunąć, więc to zrobiłem.
-Dużo, dużo seksu.-szepnęła mi do ucha. Odsunąłem się od niej z łobuzerskim uśmieszkiem.
-Tak... Słyszałem o tej diecie.
-Doprawdy?-uniosła brwi, zamaczając usta w w soku.
-Od Jareda.
-Shannon!-usłyszałem w oddali swoje imię i już myślałem, że to jakiś fan albo paparazzi, kiedy moim oczom ukazał się Evan.
-Hej stary!-przybiliśmy po przyjacielsku piątkę.
-Nina poznaj, to jest mój przyjaciel Evan, Evan Nina.-odwróciłem się w stronę blondynki, która podała sobie na przywitanie rękę.
-Dawno się nie widzieliśmy.-powiedział.
-Miałem trochę zamieszania z urządzaniem domu.
-No właśnie! Imprezka się szykuje!-wyszczerzył się klepiąc mnie w ramię.
-Lecz chyba oszalałeś, że was zaproszę. Dopiero co urządziłem ten dom, więc chcę aby przetrwał...
-Siadaj z nami.-odezwała się Nina wskazując na wolne krzesło.
-Nie, nie.-uśmiechnął się do niej.- Nie będę wam przeszkadzał, chciałem się tylko przywitać.
-Nie będziesz w niczym przeszkadzał.- dodała, a widząc jego spojrzenie do mnie w stylu 'sorki za przerwanie randki' dodała -To żadna randka.- spojrzała na niego spod byka.
-Nie?-popatrzył na mnie powstrzymując się od uśmiechu i unosząc brwi.
-Nie. Jesteśmy przyjaciółmi.- wskazałem mu miejsce, więc usiadł.
-Jesteś z LA?-zwrócił się do Niny - Spędziłem z chłopakami trochę czasu i nigdy nie mieliśmy okazji się poznać.
-Tak, ale znamy się niedługo.-wyjaśniła.-a ty?
-Ja też tutaj mieszkam, a z Shann'em już jakiś czas się znam...
-Evan był z nami w trasie. Najlepszy opiekun mojego maleństwa jakiego można sobie wymarzyć.-zaśmiałem się.
-To cały ja.-ukłonił się.
-Ooo proszę. Co chwilę poznaję kogoś z zespołu.-zaśmiała się.
-Ja byłem tylko Mars Crew.
-Nie tylko!-przerwałem mu raptownie -dobrze wiesz, że Mars Crew to rodzina.-pogroziłem mu palcem -i zespół.
-Tak, tak.-ułożył ręce w przepraszającym geście.-ale Jared'em Leto to ja nie jestem.-zaśmialiśmy się na jego ostatnie słowa.
-Kontaktowałeś się ostatnio z Braxtonkiem?-spytałem.
-Taa...-przewrócił oczyma -znowu na Hawajach się wygrzewa, ale w tym tygodniu wpada no i oczywiście robimy wielki napad na Jareda i jego lodówkę. Chociaż... teraz mamy o jedną lodówkę więcej do wyżerania.
-Masz coś konkretnego na myśli?-spytałem udając, że nie wiem o co chodzi.
-Tak, chodziło mi o lodówkę Niny.-odwrócił się w stronę blondynki, która wyciągnęła ręce jakby chciała się obronić.
-O nie, nie! Nie wpuszczę nigdy was wszystkich do domu!
-Spokojnie, sami wejdziemy.-pokazałem jej język.
-Jak chcecie.-wzruszyła ramionami.- W domu jest kilka wygłodniałych fangirlsów, więc żeby nie było, że nie ostrzegałam.
-Wygłodniałe mówisz?-mruknął Evan - Nie mam nic przeciwko.-dodał szybko się uśmiechając.
-Ty mój drogi nie zapominaj, że zacząłeś spotykać się z Anabelle!-pogroziłem mu -no chyba, że o czymś nie wiem.-spojrzałem na niego spod byka.
-Wszystko jest w porządku.-powiedział się uśmiechając, ale spędziłem z nim mnóstwo czasu w trasie i potrafiłem stwierdzić, że sam chciałby w to wierzyć.
-Jak coś to do mnie wal.-klepnąłem go w ramię.
-Jasne.Hmmm...-podparł się o brodę i wlepił spojrzenie w Ninę.- Mówisz, że to nie jest randka?
-No nie jest.-odpowiedziała delikatnie się uśmiechając i sącząc sok.
-Więc może zrobimy z tego randkę?-uniósł jedną brew.
-Hmm... to w takim razie nie będę wam przeszkadzać.-odstawiła szklankę i uniosła do góry.
-Ej, ej.-położył dłoń na jej dłoni.-to raczej Shannon niech idzie.-machnął głową w moją stronę.
-A czy ja przypadkiem nie słyszałam o jakiejś Anabelle?-usiadła na miejsce i zaśmiała.
-No trudno.-wykrzywił się teatralnie i wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.


Nina

Jechaliśmy z Shannon'em w ciszy w stronę mojego domu. Spędziliśmy dwie godziny na przechadzaniu się ulicami z Evan'em i rozmawianiu o głupotach.
-Fajnie, że macie takie stosunki między sobą w zespole.-przerwałam ciszę.
-Tak...-mruknął i uśmiechnął pod nosem.- Zaprzyjaźniliśmy się przez ten czas i cenię sobie tych ludzi.
-Cały czas mnie zadziwiacie...-zaśmiałam się cicho.- Mówicie o tym wszystkim w taki sposób...
-Może pojedziesz z nami w trasę i zobaczysz jak to jest?
-Oczywiście... już biegnę się pakować.
-Dlaczego nie?
-Bo mam pracę?
-Pracuś. Zupełnie jak Jared.
-Niektórzy ludzie są po prostu odpowiedzialni.-uderzył mnie w ramię.
-Niektórzy ludzie cenią sobie zabawę.
-Niektórzy ludzie nie mogą sobie na nią pozwolić, bo pieniądze z nieba nie spadają.
-Dobra, dobra... poddaje się.-uniósł ręce do góry.
-Ty lepiej kieruj, a nie głupotami się zajmujesz!-skarciłam go.
-Kiedy nie mogę się skupić..-przeniósł ręce na kierownicę, ale za to wzrok na moje piersi.
-Na drogę patrz!-położyłam mu dłoń na poliku i odepchnęłam.
-Ale mam tutaj ciekawsze widoki...
-Będziesz miał ciekawsze widoki z góry...
-Skąd wiesz, że pójdę do nieba?
-Chciałbyś być niegrzecznym chłopcem, ale cię zawiodę -nie jesteś nim i do piekła nie pójdziesz.
-Skąd wiesz, że nie jestem niegrzecznym chłopcem?
-Potrafię się tego domyślić.
-Potrafisz?-jedną dłoń przeniósł na moje udo i jechał coraz wyżej.
-Yhm...-mruknęłam próbując zignorować jego dotyk.
-Jesteś aż tak domyślna?-dotarł ręką do mojego krocza. Co chwilę odrywał wzrok od drogi, aby spojrzeć gdzie znajduje się jego ręka. Mimowolnie rozsunęłam nogi, a on zaczął pieścić moją łechtaczkę przez materiał. Zatrzymał się na czerwonym świetle i wsunął palce pod figi. Po chwili przeszedł mnie dreszcz, a Shannon wjechał w ulicę, na której mieszkałam.
-To i tak nie zmieniło mojej opinii.
-Jak uważasz.-zatrzymał się pod moim domem. Złapałam klamkę, ale się zawahałam. Wzięłam głęboki wdech.
-Shannon.
-Nina.-powiedzieliśmy jednocześnie i zaśmialiśmy.
-Mów pierwsza.
-No więc... To..
-..to co ostatnio się między nami wydarzyło...
-...nie chciałabym...
-..żeby na czymkolwiek zaważyło...
-...sądzę, że żadne z nas...
-...nie szuka niepotrzebnych...
-...zobowiązań, problemów...
-...płaczu...
-...żalu...
-...nie szuka związku.
-Dokładnie - spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy śmiać - Oglądałeś film 'to tylko seks'?
-Z Timberlakem i Kunis?
-Dokładnie ten.-przytaknęłam głową.
-Oglądałem.
-No właśnie o coś takiego mi chodzi.-powiedziałam zadowolona, a on zmarszczył brwi.
-Oglądałaś ten film cały?
-Niee...-pokręciłam głową wyginając dolną wargę.
-No to sądze, że powinnaś obejrzeć.
-Typowe zakończenie?-skrzywiłam się.
-Typowe.-rozczochrał moje włosy.
-Ale wiemy o co chodzi nam, tak?-spojrzałam na niego niepewnie.
-Wiemy. To tylko seks.
-To tylko seks.-powtórzyłam i nacisnęłam klamkę.
-Do zobaczenia.-pomachał mi na pożegnanie.
-See you soon.-zatrzasnęłam drzwi i spojrzałam za odjeżdżającym samochodem. Opatuliłam się ramionami kiedy mocniej zawiał wiatr. Po drugiej stronie ulicy zobaczyłam sąsiadkę wysiadającą z samochodu i posłałam jej ciepły uśmiech. Wtedy rozległ się dźwięk mojego telefonu. Wygrzebałam go z torebki i w ostatniej chwili odebrałam.
-Czy ty jeszcze pamiętasz o rodzinie?-usłyszałam głos swojej rodzicielki.
-Hej mamuś.-mruknęłam ciesząc się, że słyszę jej głos i przysiadłam na trawie przed domem.
-Teraz to mamuś, a sama nawet nie zadzwonisz.
-Mam bardzo dużo pracy.
-Nie przemęczasz się za bardzo?-usłyszałam troskę w jej głosie przemieszaną ze strachem.
-Skądże. Taką mam już pracę.
-Kochanie... za dużo na siebie bierzesz.
-Nie biorę za wiele. Nic nie poradzę, że mam takiego szefa.
-Możesz przyjechać do NY i pracować..
-Tak wiem.-przerwałam jej trochę zbyt ostro.
-Nie chcę, żebyś...
-Mamo! Błagam cię... wiesz, że nie chcę rozmawiać na takie tematy.
-Nie uciekniesz...
-Nie ucieknę od tego?-spytałam i poczułam, że cała się najeżam- A co jeśli chcę od tego uciec? Jeśli powinnam od tego uciec? Chyba oto w tym chodzi?
-Tak, ale jeśli znowu...
-Jeśli znowu co?! Nie chcę tego słuchać!
-Nina...
-Możemy porozmawiać na inny temat?
-Ale...
-Możemy?-spytałam zgrzytając zębami i wyrywając trawę pod moimi palcami.
-Dobrze...
-Więc co u taty?
-Dobrze... planujemy odpocząć i wybrać się do Włoch. Wypytuje się co chwilę o swoją córeczkę.- Wypuściłam z ulgą powietrze z płuc, że udało zmienić mi się temat i spojrzałam w niebo. Niestety tu gdzie mieszkałyśmy gwiazdy nie były tak wyraźne. Kiedyś gdy byłam... pod odwyku... przełknęłam ślinę na to wspomnienie, wyjechałam do rodziny na wieś i godzinami leżałam na trawie wpatrując się w nie. Nie potrzebowałam niczego więcej... błoga cisza i spokój... oraz piękne gwieździste niebo. Zamknęłam oczy przywołując to wspomnienie.
-Nina, Nina? Słuchasz mnie?-z zamyślenia wyrwał mnie głos mamy.
-Tak, tak.
-Więc co mówiłam?
-Eee...
-Pytałam się czy nie wybierzesz się może ze mną i tatą do Włoch?
-To nie jest dobry pomysł. Byłam ostatnio w Paryżu.
-A propos... czy mi się wydawało, czy widziałam cię na okładce jednego z plotkarskich magazynów?-spytała podejrzliwie.
-A co widziałaś?-spytałam niezbyt chętnie.
-Ciebie z jakim mężczyzną... jak mu było... Lemo... nie...
-Leto.
-Właśnie Leto! W Paryżu... czy o czymś nie wiem?
-A o czym masz niby wiedzieć?
-Jesteś w związku i nic nie mówisz?
-Nie jestem w żadnym związku.
-A kim on dla ciebie jest? Kim on w ogóle jest?
-Jest wokalistą zespołu i aktorem, jest moim przyjacielem.
-Nie mówiłaś, że masz takiego przyjaciela... Córka Carmen jak to zobaczyła, to oszalała.. uwielbia tego całego Lemo.
-Leto, mamo.
-No Leto, czemu nie mówiłaś?
-Nie wiem... tak jakoś wyszło. Przyjaciel jak przyjaciel. Człowiek jak człowiek.
-Dobra... słyszę, że jesteś zmęczona. Nie przeszkadzam. Odezwij się czasem do nas i ucałuj dziewczyny.
-Pozdrów tatę.
-Dobrze. Kocham cię.
-Też was kocham.-rozłączyłam się zanim coś by się jej przypomniało i ciężko westchnęłam. Kochałam swoich rodziców, ale czasami doprowadzali mnie do szału, a zwłaszcza mama, która co jakiś czas musiała powracać do tematu, o którym chciałam zapomnieć, a który ostatnio coraz częściej do mnie powracał. Usłyszałam za sobą ciche kroki i ktoś na plecach położył mi koc.
-Mogę się dosiąść?-usłyszałam głos Ann.
-Jasne.-podała mi parujący kubek z gorącą czekoladą.
-Czemu tutaj siedzisz?-usiadła koło mnie i zmierzyła spojrzeniem.
-Dzwoniła mama.
-I czyżby dzisiaj był ten dzień?-Ann bardzo dobrze wiedziała o co chodzi. Znałyśmy się od dziecka... od przedszkola. Zawsze ze sobą, nierozłączne... do czasu, aż się stoczyłam. Ann na początku robiła to wszystko ze mną, ale się opamiętała. Zawsze miała więcej oleju w głowie i nie pakowała się w takie beznadziejne sytuacje jak ja. Próbowała mnie z tego wyciągnąć, ale broniłam się rękami i nogami. Lecz kiedy trafiałam na odwyk, była przy mnie, wspierała, ale miałam to gdzieś. Odpuściła i nasz kontakt na pewien czas się urwał. Miałam nowych znajomych i wtedy to mi nie przeszkadzało, ale po kolejnym odwyku, kiedy zostałam sama przypomniałam sobie o niej. Zapukałam do jej drzwi, a ona bez słowa mnie wpuściła i podała kubek gorącej czekolady. Wpadłyśmy sobie w ramiona i płakałyśmy przez kilka godzin. Później zaczęłyśmy śmiać z nie wiadomo czego, jak to miałyśmy w zwyczaju i pomogła mi. Pomogła mi się podnieść i dalej żyć, iść do przodu.
-Tak... dziękuje Ann.-szepnęłam.
-Nie masz za co dziękować.-objęła mnie ramieniem.
-Mam... czasami nie doceniam tego, że mam cię przy sobie.
-Doceniasz. Może tego nie widzisz, ale doceniasz.
-Znowu jestem beznadziejną przyjaciółką...-jęknęłam.- Znowu nie wiem co się u ciebie dzieje.
-Przestań. Zawsze możesz zapytać teraz.-lekko mnie szturchnęła.
-Jak z Chuckiem?
-Jak to z nim. On pracuje, ja pracuje... Spotkamy się raz w tygodniu, prześpimy... ale nie możemy tak dłużej.
-Jak to? Chcesz z nim zerwać?-przestraszyłam się.
-Oszalałaś?-zaśmiała się- Za bardzo kocham tego idiotę.
-Więc co?
-Myślimy o przeprowadzce...
-On miałby zamieszkać tutaj?
-Raczej ja tam...-mruknęła upijając łyk czekolady.
-Przecież nienawidzisz Chicago.
-Ale bardziej niż na mieście zależy mi na nim.-spojrzała przed siebie i poprawiła grzywkę, co należało już do jej nałogu.
-Będzie mi Ccę brakowało...
-Są samoloty, są telefony... Ponadto liczę, że może to skłoni go wreszcie do ślubu... dzieci... jesteśmy zaręczeni już 5 lat.
-Wiesz, że nic na siłę. Kocha cię, to jest pewne, ale czy jest gotowy na to wszystko? Wiesz... masz dość wysokie wymagania... Piątka dzieci?-zaśmiałam się.
-Nie mam 14 lat...-przyłączyła się do mojego śmiechu - Wiem, że nie jest tak łatwo jak mogłoby się wydawać. Praca i rodzina w dzisiejszych czasach, to praktycznie coś niemożliwego, ale nie ukrywam, że miło byłoby mieć taką gromadkę. Dom na wsi... pies, kot, piątka dzieci, mąż wracający do pracy z małymi prezentami, dzieci biegną do niego z krzykiem i ciągną do zabawy, on każde z nich całuje, a następnie przyciąga do siebie żonę i całuje długo i namiętnie... Zasiadają do obiadu i opowiadają o swoim dniu. On idzie bawić się dziećmi, ale najpierw pomoże jej posprzątać, później biorą wspólną kąpiel i uprawiają dziki seks.
-Wysokie wymagania...-pokiwałam w zamyśleniu głową -stworzycie wspaniałą rodzinę. Może nie taką jaką opisałaś, ale jestem pewna, że będziecie się kochać.
-A ty?
-Co ja?
-Nina... co z tobą? Co planujesz?
-Nic nie planuję... co mam planować? Po co mam cokolwiek planować?
-Nina... wiemy dobrze, że nie masz już 16 lat, nie jesteś zbuntowaną nastolatką i nie marzysz o chłopaku gitarzyście, z którym jeździłabyś w trasy, z którym robiłabyś mnóstwo nieprzyzwoitych rzeczy. Kochalibyście się nad życie, ale mimo wszystko żadnego z was nie byłoby stać na siedzenie w jednym miejscu i pomimo tego, że wiedziałabyś o jego skokach w bok i tak byś go nie zostawiła.-uśmiechnęłam się na to wspomnienie i przeniosłam ponad 10 lat wstecz choć starałam się tego nigdy nie robić.
-Petera kochałaś, a mimo wszystko kiedy dowiedziałaś się o jego zdradzie zostawiłaś go bez zawahania.-powiedziała niepewnie bojąc się mojej reakcji. Zabolało. Mimo wszystko zabolało.
-Bo jak zauważyłaś nie mam już 16 lat. Zmieniłam się. Wszystko się zmieniło, moje myślenie, świat, marzenia.
-Marzenia... właśnie, jakie są twoje marzenia?-spojrzała mi w oczy i widziałam w nich tylko troskę. Otworzyłam buzię, żeby jej odpowiedzieć, ale ją zamknęłam. Nie znałam odpowiedzi, nie wiedziałam co chcę powiedzieć.
-Właśnie, Nina... Nie udawaj, że wszystko jest okey.
-Kiedy wszystko jest okey. Planowałam ślub, i co? Planowałam założenia z nim rodziny, marzyłam o domku na plaży, słodkim bobasku z roześmianymi blond włoskami i zielonymi oczkami. Byłam krok od spełnienia tego marzenia, wszystko się układało tak jak chciałam. Rozpieszczał mnie -prezenty, wakacje, telefony kiedy go przy mnie nie było, ani razu nie czułam się niekochana. Rozmawialiśmy o dzieciach, o kupnie cholernego psa -poczułam kluchę w gardle -a z dnia na dzień, to wszystko się rozjebało. Mój ułożony do perfekcji świat runął i musiałam zaczynać od nowa. Od nowa sama.
-Nie jesteś sama...
-Wiesz o co mi chodzi... Ale jest mi teraz dobrze. Nie potrzebuje niczego.
-Nie chcesz rodziny?
-Mam rodzinę.
-Wiesz o jaką rodzinę mi chodzi.
-Nie, nie chcę takiej rodziny.-odpowiedziałam zgodnie z prawdą i poczułam jak ramiona Ann oplatają się wokół mnie, wylewając przy okazji na nas czekoladę.
-Wylałaś na mnie czekoladę!-pisnęłam.
-Zrobię ci nową.-pocałowała mnie w policzek.
-Trzymam cię za słowo!-zaśmiałam się i także objęłam ją ramionami.
-Shannon odwiózł cię do domu?-spytała po chwili.
-Tak.
-Spotkałaś się z nim?
-Byłam pomóc mu kupić meble i na kolacji z jego przyjacielem i nim.
-Fajnie... a wczoraj nie wróciłaś na noc do domu.-wyprostowałam się i ziewnęłam.
-Zasiedziałam się u Daniela...-mruknęłam leniwie.
-Tak? A dzwonił rano i pytał się o ciebie.-poczułam na sobie spojrzenie Ann i moje paliczki zaczęły palić. Fuck! Nie mogę jej teraz okłamać, ale nie chcę o tym mówić...
-Fajnie było?-wyszczerzyła się w brudnym uśmieszku.
-Z czym miało być fajnie?-próbował jak najdłużej grać na zwłokę.
-Oj już nie udawaj!-dźgnęła mnie w ramię -który?
-Ann...-jęknęłam -co ty znowu wymyślasz?
-Shannon?-uniosła jedną brew i przygryzła wargę.
-Duch Święty!-wykrzyknęłam przewracając oczami.
-Wiedziałam!-zatarła dłonie.
-Ejj!-wbiłam jej palec w żebro -jeśli komuś powiesz, to cię zabiję. Nikomu, nawet dziewczyną, nawet Chuck'owi!
-Spokojnie... coś poważniejszego?
-To tylko seks.-wstałam i otrzepałam tyłek, po czym podałam rękę Ann, która cały czas mi się przyglądała.
-Wierzysz w takie układy?-spytała leniwie podnosząc się do góry.
-Czemu miałabym nie wierzyć?
-Jeśli się dogadujecie..
-Jako przyjaciele.
-Nawet jeśli przyjaciele i ze sobą śpicie, nie sądzisz, że po pewnym czasie coś się narodzi?
-Ale jeśli żadne z nas tego nie chce? Daj spokój... jesteśmy dorośli...-nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Sara siedziała w salonie i dyskutowała przed telefon, machnęła tylko ręką na przywitanie, Anja wychyliła głowę z kuchni i posłała mi całusa.
-Pójdę się wykąpać.-szepnęłam do Ann i skierowałam do swojego pokoju. Rzuciłam torebkę na łóżko i zaczęłam zrzucać z siebie ciuchy nie patrząc gdzie je zostawiam. Związałam włosy na czubku głowy i poszłam napuścić wody do wanny. Wlałam mnóstwo olejku o zapachu cytrusowym i zrobiłam dużo piany. Rozebrałam się z bielizny i przysiadłam na brzegu wanny, nogi kładąc po drugiej stronie. Przyglądałam się swoim paznokciom nucąc przy okazji piosenkę Bon Jovi, która leciała we włączonym wcześniej przeze mnie radiu. Zamoczyłam powoli nogi w gorącej wodzie i przeszedł mnie przyjemny dreszcz po całym ciele. Po chwili leżałam już cała przykryta wodą i warstwą piany. Postanowiłam się ogolić i po około 40 minutach wyszłam z wanny w samym szlafroku, odpaliłam laptopa leżącego na komodzie i usiadłam z nim na środku łóżka.
-Mogę?-usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
-Jasne!-odkrzyknęłam. Do środka weszła Ann w pidżamie i lodami w ręce. Zrobiłam jej miejsce i usiadła koło mnie podając porcję lodów.
-Dziękuje.-powiedziałam odrzucając włosy do tyłu.
-Co to?-spytała z pełną buzią wskazując na laptopa.
-A jakaś strona plotkarska.-machnęłam ręką.
-No proszę, proszę.-dźgnęła mnie w ramię -teraz na takich stronach się cię widuje.-zaśmiałam się. Na jednej ze stron był artykuł 'Kolejna piękna blondynka Jareda Leto' i nasze zdjęcia z lunchu i kilku innych wypadów. Kolejny pokazywał mnie i Shannona dzisiejszego dnia. Wyłączyłam tę stronę i naładowałam jakiś film. Pół nocy spędziłyśmy na pogaduszkach, śmianiu i wspominaniu dawnych czasów.


 Witam ;) Zacznę może od tego rozdziału, no więc... trochę dłuższy ;) Zastanawiałam się początkowo, czy nie zrobić może z niego dwóch części, ale wreszcie zdecydowałam się na to. Z góry przepraszam za błędy, ale pisałam go bez polskich znaków i nie byłam w stanie wszystkiego poprawić...
 Nawet nie wiecie ile uśmiechu wywołują u mnie na twarzy Wasze komentarze... Naprawdę nie spodziewałam się, aż tak pozytywnego odbioru... Bardzo za to dziękuję... Te komentarze zmotywowały mnie do pisania, ponieważ mam jeszcze ponad 100 stron, które napisałam bardzo dawno temu, ale ponad miesiąc temu wpadłam w taki dołek, że nie mogłam ani kawałek ruszyć do przodu z tym opowiadaniem. Dzięki Waszym komentarzom pod 15 rozdziałem napisałam wczoraj i dzisiaj ponad 20 stron. Dlatego jeszcze raz DZIĘKUJE!
Jeśli czasem zapomnę kogoś poinformować lub nie zostawię komentarza, informując o nowym u siebie, to kopnijcie mnie w łeb, bo moja pamięć jest bardzo dobra, ale krótka ;P
Jak najszybciej zamierzam zabrać się za Wasze opowiadania i nadrobić wszystkie zaległości!
 PS. Moja Wróżko... Dziękuje Ci bardzo, bardzo, bardzo mocno!!! Bez Ciebie nie byłoby ani jednego rozdziału i już dawno przestałabym pisać. Dziękuje, że mogę do Ciebie przyjść z każdym problemem, a Ty mi pomożesz i podsuniesz jakiś pomysł! Jesteś moim takim Personal Tomo Dżizas z zajebistymi nogami ;**