Jared
-No
chłopaki, nie wiem jak wy, ale ja nie zamierzam kolejny raz dać się
wciągnąć w pogrywki EMI.-powiedziałam zakładając nogę na nogę.
-Jasne,
że nie. Wytwórnie się teraz o nas biją, ale najgorsze jest
to, że im zależy na terminie, a my robimy to w naszym tempie.-Tomo
siedział z gitarą na kolanach i coś brzdąkał.
-Nagrajmy
najpierw trochę materiału, później zaczniemy wybierać, a
teraz może weźmiemy się wreszcie za NOTH?-Shannon zaczął wybijać
rytm wspomnianej właśnie piosenki.
-Tak,
tak... znając nasze tempo i tak wyjdzie 'soon' więc trzeba się
zabrać. Mam kilka koncepcji... Zobaczę....-zacząłem zastanawiać
się nad teledyskiem. Night Of The Hunter, to świetna piosenka i
nie chciałbym jej spieprzyć, dlatego wszystko muszę mieć dopięty
na ostatni guzik.
-Dobra
chłopaki ja się zbieram, bo żonka na mnie czeka.-Tomo odłożył
gitarę na bok wstał.
-Wyglądasz
jak wysrany. Ciekawe czy Vicki cię dzisiaj nie wygoni z
domu.-zaśmiał się Shannon.
-Niby
dlaczego miałaby wygonić? Ona nie ma problemu z tym, że pracuję.
-Chodzi
mi o inną pracę. Jesteś tak zmęczony, że nie wiem czy
podołasz.-zarechotał mój brat, jak zwykle miał swoje głupie
żarciki w zanadrzu.
-A
myślisz, że dlaczego jestem zmęczony?-odgryzł się Tomo,
zaśmiałem się i przybiliśmy sobie piątkę.
-Do
zobaczenia chłopaki.-wyszedł ze studia i zostałem sam z Shannem.
-Ach
ten nasz Tomo...-westchnął Shannon. Zacząłem przeglądać to co
zdążyliśmy dzisiaj zrobić. Siedzieliśmy nad papierami od samego
rana. Przez 4 miesiące trzeba było wreszcie trochę się ogarnąć
i wziąć do pracy.
-Katharina
dzisiaj wpada?
-Powiedziałem
jej, że będziemy długo pracować. Mam jeszcze kilka rzeczy do
zrobienia, więc nie...
-A
Nina?-podniosłem wzrok znad papierów. Shannon bawił się
bransoletkami.
-Dlaczego
pytasz?
-Fajna
z niej dziewczyna... taka wiesz... wesoła, piękna. Przy niej
człowiek może się świetnie bawić.
-Podoba
ci się?
-Jasne,
że mi się podoba. Jest piękna.
-Coś
planujesz?-czułem, że pytania Shanna są trochę dziwne i coś się
za nimi knuje.
-No co
ty? Nie zamierzam się bawić w jakieś związki, to znaczy nie...
nie z takimi dziewczynami jak ona.-zmarszczyłem brwi nie do końca
rozumiejąc co chodzi po jego główce.- Chodzi o to, że...
jest świetna, ale nie dla mnie... sam nie wiem o co mi chodzi. Po
prostu jest fajna.
-Shannon,
ona dużo przeszła. Nie będziesz się z nią bawił.
-Kto
mówi o zabawie? Przyjaźnicie się i chyba mogę z nią
czasem...
-Iść
do łóżka?-przerwałem mu.
-Do
łóżka z nią to ty sobie możesz z nią chodzić.
-To
moja przyjaciółka.
-Więc
z każdą zaczynasz znajomość od bardzo, bardzo bliskiego
poznania?-prychnął.
-Wiesz
co Shann? Może zamów sobie jakąś dziwkę i się wtedy
wyluzujesz.
-A
może jakaś twoja przyjaciółka będzie chętna?-pokazałem
mu środkowy palec i poszedłem do swojego pokoju. Czasem Shannona
coś tak pierdolnie w łeb i za nic nie wiesz o co mu chodzi. W tym
momencie mnie wkurzył, ale znałem go bardzo dobrze, a przede
wszystkim znałem siebie i wiedziałem, że zaraz nam przejdzie.
Położyłem się na łóżku i zacząłem nucić From
Yesterday wpatrując się w sufit, kiedy do mojego pokoju jak huragan
wpadła Katharina.
-Cześć
kochanie.-złożyła na moich ustach namiętny pocałunek.
-Hej...-przyciągnąłem
ją bliżej do siebie.
-Tak
zamierzasz iść?
-Gdzie?
-Jak
to gdzie? Na przyjęcie, pamiętasz?
-Zapomniałem.-uderzyłem
się ręką w głowę i pocałowałem Katharine w dekolt.
-No to
się ubieraj.-odsunęła się ode mnie i poprawiła sukienkę.
-Niee...-jęknąłem
i przejechałem palcem wzdłuż jej kręgosłupa.
-Tak.
-Jestem
strasznie zmęczony, dużo pracowałem. Chcę zostać tutaj z
Tobą.-zamruczałem.
-Przestań
marudzić i chodź.-pociągnęła mnie za bluzkę, ale ani drgnąłem.
-Nie
możemy...
-Nie,
nie możemy.-przerwała mi znaczne za bardzo gwałtownie - Czy ty się
w ogóle ze mną liczysz?
-Liczę
się i chcę zostać z tobą w łóżku.
-To
zostań sobie, ale sam. Ja ci na pewno nie będę towarzyszyć.-
odwróciła się w drugą stronę z miną obrażonego dziecka.
-Katharina...
-Nawet
na to nie licz!-spojrzała mi w oczy i dostrzegłem w nich łzy- Nie
możesz raz zrobić tego o co cię proszę?!
-Dużo
pracowałem...
-Tylko
twoja praca się liczy! A co z moją?!
-Dobrze,
dobrze-.wstałem z łóżka się poddając. Nie miałem akurat
ochoty na jakąkolwiek zabawę, ale tym bardziej nie chciałem znosić
fochów narzeczonej przez tydzień - Już pójdziemy.
-Dziękuje!-uśmiechnęła
się i wskoczyła mi na szyję.-Szykuj się!
Nina
-Chce
ktoś coś ze sklepu?-krzyknęłam od drzwi, gdy szykowałam się do
wyjścia.
-Dla
mnie jogurt!-krzyknęła z kuchni Sara.
-A
dla mnie jakiegoś przystojniaka!-doszedł mnie radosny głos
Michelle.
-Robi
się.- Powiedziałam i wyszłam z domu kierując się w stronę
garażu. Do sklepu miałam jakieś 30 minut spacerkiem, ale
zdecydowałam się pojechać rowerem. Na miejscu byłam już 15 minut
później. Kupiłam wszystkie potrzebne rzeczy i stałam w
kasie.
-20
dolarów- powiedziała ekspedientka. Podałam jej banknot,
wzięłam zakupy i już kierowałam się do wyjścia kiedy usłyszałam
swoje imię. Obejrzałam się do około, ale nie wiedziałam nikogo
znajomego, ruszyłam do przodu kiedy ktoś złapał mnie za ramię.
-Hej.-przede
mną stał uśmiechnięty Shannon.
-O
hej.-odpowiedziałam nieco zdziwiona- Co tu robisz?
-Zakupy.-
zrobił śmieszną minę.
-No
tak, to chyba oczywiste -puknęłam się ręką w czoło. Czasem
powinnam naprawdę zacząć myśleć.
-A
Ty?-zapytał ze śmiechem.
-A
tak sobie przyszłam popatrzeć na ludzi.
-No
proszę. I trafiłaś na takiego przystojniaka jak ja.-wypiął
dumnie pierś do przodu.
-Czasami
mi zdarzy taki łut szczęścia.-skrzywiłam się teatralnie.
-Daj.-Shannon
przejął moje siatki.
-Dzięki.
-Ostatnio
dawno u nas nie byłaś.
-Miałam
dużo pracy.
-No
tak praca... My ostatnio też musieliśmy załatwić trochę spraw.-
Dochodziliśmy już do miejsca gdzie zaparkowałam rower.- Może cię
odprowadzę?
-Jasne,
jeśli ci się chce.-uśmiechnęłam się. Shannon był taką osobą,
że byłaś chwilę w jego towarzystwie i od razu humor Ci się
poprawiał.
-Słuchaj...
Masz jakieś plany na dziś wieczór?-spytał po chwili
milczenia.
-Właściwie
to nie...-odpowiedziałam niepewnie.
-No
to już masz.-posłałam mu pytające spojrzenie, a ten tylko się
wyszczerzył.- Gram dzisiaj w clubie ze swoim przyjacielem i cię
zapraszam.
-No
nie wiem...
-Nie
nie wiesz, tylko tak. Poznasz tam Braxtona i Tima.
-Braxtona
i Tima?
-Grają
z nami na koncertach.
-Ahaa...
-Jareda
nie będzie, bo ma coś do załatwienia... Podobno z tym zespołem
chłopaków, którego spotkaliście w jakimś tam barze.
Załatwił im przesłuchanie u znajomego i teraz trochę z nimi
pracuje.
-No
tak.-powiedziałam przypominając sobie o tamtym wieczorze, który
mimo wszystko nie należał do najlepszych, ale zespół, który
akurat występował był naprawdę świetny.
-Więc
jak? Będziesz?-wyrwał mnie z zamyślenia.
-Tak,
będę.
-To
super. Przyjadę po ciebie o 20.30
-Nie
trzeba. Dojadę sama, podaj mi tylko adres.
-Wolałbym
jednak przyjechać. Miałbym wtedy pewność, że będziesz.
-Będę,
będę.- Nie miałam ochoty siedzieć kolejnego wieczoru w domu ze
swoimi myślami, a to, że będę mogła się zabawić i to jeszcze
bez młodszego Leto wydawała mi się jeszcze bardziej kusząca.
-Jesteśmy
na miejscu.- Staliśmy już przed naszym domem.
-Ładnie
mieszkasz.
-Dziękuje.
Może wejdziesz na kawę?
-Chętnie.-Shannon
odstawił rower pod domem i przepuściłam go w drzwiach do środka,
gdy tylko drzwi się za mną zamknęły zobaczyłam lecącą w naszym
kierunku poduszkę.
-Uwa...-zaczęłam,
ale nie zdążyłam -Shannon dostał w głowę. Zobaczyłam jego
zdezorientowaną minę i wybuchnęłam śmiechem.
-Takie
to śmieszne?-spytał po chwili.
-Musiałbyś
widzieć swoją minę.-wydusiłam łapiąc się pod boki- Michelle!
Nie wita się tak gości!-krzyknęłam głośniej.
-Gości?-do
przedpokoju wleciała rozpromieniona Michelle.
-O
proszę. Widzę, że wykonałaś swoje zadanie i przyprowadziłaś
przystojniaka. Hej Shannon.-podeszła do bruneta i pocałowała go w
policzek.
-Hej,
hej...
-Eh..-mruknęła
zrezygnowana -muszę was niestety opuścić. Mam umówione
spotkanie, które już i tak raz przekładałam. Innym razem
pogadamy -musnęła przelotnie ramię Shannona i poleciała na górę.
-Chodźmy
do kuchni.-powiedziałam do wciąż nieco zdziwionego gościa.
-Kawy
czy herbaty?
-Kawy.-podeszłam
do ekspresu i wcisnęłam odpowiedni guzik.
-A
ty co taki przerażony?-Shannon siedział sztywno na krześle i
rozglądał się dookoła.
-Nie,
nic.-machnął ręką.
-Wiem,
że dosyć dziwne przywitanie, ale da się z nią żyć.-postawiłam
przed nim kubek kusząco pachnącej kawy.
-Spokojnie.
Wiem jak to jest żyć z Jaredem. Długo mieszkasz w LA?
-Od
czterech lat. A ty?
-Można
powiedzieć, że od 4 miesięcy.-zaśmiał się, przeczesując włosy.
-No
tak, trasa.
-Tak...
ale powiem ci, że gdyby nie te pojedyncze występy w clubach to
chyba bym zwariował. Przez ponad dwa lata przyzwyczaiłem się do
takiego trybu życia.
-Nie
dziwię ci się. Lubisz to?-spytałam, bo naprawdę mnie to
ciekawiło. Z tego co zdążyłam zauważyć chłopaki lubią swoją
pracę, ale nigdy się ich oto dokładnie nie wypytałam i szczerze
mówiąc mało wiedziałam na ten temat.
-Czy
lubię?- wziął łyk parującej kawy- Jasne, że tak. To daje siłę
i niesamowitą energię. Koncerty same w sobie są magiczne.
Wychodzisz na scenę i zapominasz o całym świecie, jesteśmy tylko
my i fani. Zamknięty krąg, do którego w danym momencie nikt
nie ma dostępu. Życie w trasie jest męczące, a zwłaszcza w
takiej jak nasza. Nie próżnowaliśmy. Przez trwająca dwa
lata trasę, promująca jedną płytę zagraliśmy ponad 300
koncertów. Gdybym miał wymienić wszystkie miasta, zajęłoby
mi to z miesiąc. Są dobre i złe strony -niesamowici ludzie, piękne
miejsca w których gramy, poznawanie innej kultury, zwiedzanie,
odkrywanie siebie i innych, otwieranie się na nowe możliwości, ale
także stres, ciągłe zabieganie, kiepskie żarcie, mało snu,
jesteś praktycznie cały czas z tymi samymi ludźmi w jednym
miejscu. Musimy się znosić 25h 8 dni w tygodniu, a przy takim
tempie jak nasze, to bywa naprawdę męczące. Po pewnym czasie, przy
końcu trasy zaczęło nam się to dawać coraz bardziej we znaki.
Jak zakończyliśmy trasę, każdy z nas zaszył się na miesiąc sam
i nie dawał znaku życia, ale tego potrzebowaliśmy jak niczego
innego.
-To
faktycznie... mimo to chciałabym spróbować takiego
życia.-mruknęłam w zamyśleniu.
-Może
na następną trasę z nami pojedziesz.
-Tak,
tak.- Już wyobraziłam sobie siebie rzucającą wszystko i jadącą
w trasę z zespołem. To idealnie do mnie pasowało.
-Ja
już będę leciał.-spojrzał na telefon i dopił do końca kawę.-
Dziękuje za pyszną kawę.
-Ja
dziękuje za pomoc z zakupami.
-Nie
ma za co. Do zobaczenia wieczorem, tutaj masz adres-.podał mi
zwiniętą karteczkę.
-Do
zobaczenia.
-Zjaw
się na pewno.-pogroził mi palcem przed nosem i przytulił na
pożegnanie. Odprowadziłam go z uśmiechem na ustach. Shannon był
niezaprzeczalnie cholernie przystojny, a na dodatek nie dało go się
nie lubić.
-No
to idę.-powiedziałam do siedzącej w salonie Ann i czytającej
jakieś romansidło.
-Miłej
zabawy -podniosła wzrok znad książki i zlustrowała mnie z góry
na dół- Możesz iść.
-Dziękuje
za pozwolenie.-pokazałam jej język i wyszłam z domu. Taksówka
już na mnie czekała. Nie byłam pewna czy się dobrze ubrałam, ale
zabawa w clubie, to zabawa w clubie. Założyłam obcisłe, skórzane,
czarne spodnie, czarną tunikę z pagonami i czarne botki. Włosy
wyjątkowo spięłam w kucyka i wykonałam standardowy dla siebie
makijaż.
-Jesteśmy
na miejscu.-powiedział po pół godzinie taksówkarz.
-Dziękuje.-
Zapłaciłam mu i skierowałam się w stronę clubu przed którym
była spora kolejka. 'Nie mam wyjścia' pomyślałam zrezygnowana i
ustawiłam się na końcu kolejki. Było tutaj sporo ludzi ubranych
tak jak ja, ale także takich w koszulkach z logo zespołu chłopaków,
bransoletkami i naszyjnikami, które zauważyłam u Jareda i
Shannona.
-Jeny!!!
Mam nadzieję, że pojawi się także Jared! On jest taki przystojny!
Słyszałam, że idzie go jakoś przekonać, żeby ci
uległ...-usłyszałam stojącą koło mnie prawie, że piszczącą z
podniecenia dziewczynę.
-Też
tak słyszałam! Shannon jest fajny, ale to nie jest Jared!-pisnęła
jej przyjaciółka. Odwróciłam się tyłem do nich, nie
mogłam patrzeć jak rozhisteryzowane nastolatki knują plan
uwiedzenie Jareda.
-Uwaga
wszyscy!-wrzasnął gorylowaty ochroniarz- Powtarzam po raz kolejny!
Nie masz ukończonych 18 lat i biletu nie wchodzicie!-rozległo się
wielkie buczenie, a ja przypomniałam sobie, że Shannon nie dał mi
przecież żadnego biletu.
-Fuck!-zaklęłam
pod nosem. Miałam nadzieję, że uda mi się jakoś wejść. Nagle
rozległy się piski i kilka osób wybiegło z kolejki,
stanęłam na palcach, żeby móc lepiej zobaczyć źródło
tej paniki. Powstała spora grupka, a w środku niej próbował
do przodu przedostać się Shannon.
-Shannon!-krzyknęłam
niewiele myśląc i spotkałam się z kpiącym spojrzeniem jednej z
blondynek. Zignorowałam je i zaczęła przepychać się w stronę
wejścia, do którego zmierzał brunet.
-Shannon!-powtórzyłam
krzyk, lecz gdy dotarłam do ochroniarzy wszedł już do środka.
-Proszę
na koniec.-mruknął zrezygnowany ochroniarz.
-Proszę
zawołać Pana Leto.
-Słucham?-prychnął
i razem ze swoim kolegą wybuchnęli śmiechem.
-Ma
on mój bilet, jestem jego znajomą.
-Słyszeliście?!
Ona jest znajomą Pana Leto!-krzyknął ochroniarz na co wszyscy
zaczęli się śmiać- Nie masz biletu nie wchodzisz.-powiedział
ciszej do mnie. Posłałam mu mordercze spojrzenie i wydarłam się
na całe gardło, mając nadzieję, że stojący 20 metrów
dalej Shannon mnie usłyszy.
-Shannooooon!!!-brunet
odwrócił się do tyłu i spojrzał w stronę wejścia-
Shannon!-powtórzyłam krzyk i mu pomachałam, uśmiechnął
się i cofnął w moją stronę.
-Jakiś
problem?-zwrócił się do ochroniarzy, a wszyscy naokoło
umilkli.
-Nie
dałeś mi biletu.-rzuciłam z wyrzutem.
-Cholera,
zapomniałem. Chodź -złapał mnie w tali i wpuścił do środka.
Zdążyłam jeszcze posłać szyderczy uśmiech ochroniarzom.
-Przepraszam,
kompletnie o tym zapomniałem. Mogłaś zadzwonić, a nie się tak
drzeć.-posłał mi przepraszający uśmiech.
-Nic
się nie stało, myślałam, że za chwilę pobiję tych ochroniarzy.
-Wcale
bym się nie zdziwił. Napijesz się czegoś?
-O
tak... Od tego zdesperowanego krzyku przywołującego ciebie zaschło
mi w gardle.
-Za
chwilę zaschnie ci jeszcze bardziej jak zobaczysz mnie
spoconego.-odsunął mi krzesło.
-Oh
zapewne. A później zedrę z ciebie koszulkę.-udałam, że
nie mogę się powstrzymać, aby go dotknąć.
-Zapewne
tak.-przygryzł dolną wargę.
-Skromniutki
to ty jesteś -puknęłam go w ramię i odwróciłam się w
stronę barmana-sex on the beach- zmrużyłam oczy.
-Tak
to już jest ze skromnością Leto- powiedział Shannon i poprawił
wyciętą po bokach koszulkę odsłaniającą jego umięśnione ciało
i tatuaże.
-Yep...
Uwielbiacie się chwalić tym co macie -zamoczyłam usta w drinku
znaczącą patrząc na jego umięśnione ramiona, kąciki ust
Shannona lekko się uniosły -mmm... zawstydzony?
-W
twoim towarzystwie? Oczywiście.-zaśmiałam się i zaczęłam
jeździć palcami naokoło szklanki.
-No
proszę, proszę.-podszedł do nas farbowany, opalony blondyn.
-Hej.-Shannon
wstał i przybił z nim piątkę.- Nina to jest mój przyjaciel
Antoine, Antoine Nina.
-Miło
mi cię poznać.-uścisnął moją dłoń i puścił oczko.
-Mi
również.
-Wybaczcie,
że przerywam, ale zaraz zaczynamy.
-Bardzo
dobrze robisz, bo zaraz by się na mnie rzuciła przy
wszystkich.-Shannon uderzył go po przyjacielsku w plecy.
-Uuu...
ostro.
-Po
występie wracam do ciebie, nie ucieknij przez ten czas z jakimś
przystojniakiem.
-Przystojniejszego
od ciebie nie znajdę.
-Dobrze
gadasz!-wycelował we mnie palcem i poszedł za Antoine. Zamówiłam
jeszcze jednego drinka i przyglądałam się ludziom ustawiającym
się pod sceną kiedy podeszły do mnie dwie blondynki ubrane
praktycznie w nic...
-Trzymaj
się z dala od Shannona.-wycedziła niższa ni stąd ni zowąd.
-Słucham?-nie
byłam pewna czy powiedziała to naprawdę, czy może wypiłam więcej
niż mi się wydawało.
-To
co usłyszałaś, ździro.-powtórzyła druga machając mi
palcem przed nosem.
-Wow...-otworzyłam
ze zdziwienia oczy i zaczęłam się śmiać.
-Co
cię tak śmieszy?!-warknęła niższa.
-Nic,
nic... Zupełnie nic, kochane...
-Czy
ty?!
-Przepraszamy...-koło
nas pojawiło się dwóch chłopaków. Jeden niższy o
ciemnej karnacji, w brązowym kapeluszu i pomarańczowej koszuli, a
drugi w czapce na głowie, czarnych spodniach i bluzie, z trzydniowym
zarostem.
-O
hej chłopaki...-dziewczyny nagle z podłych ździr, zmieniły się w
słodkie kociaki.
-Hej...-odpowiedział
wyższy- Czy mogłybyście nas zostawić?
-Taa....tak.-wydusiła
niższa ździra.
-Dzięki-powiedział
chłopak w kapeluszu.
-Milutkie
-mruknęłam odprowadzając je wzrokiem.
-Zaraz
chyba by cię zjadły. Jestem Braxton, a to Tim- wyjaśnił niższy
i podali mi dłonie.
-Nina,
miło mi was wreszcie poznać. Dziękuje za ratunek, ale poradziłabym
sobie sama.-zaśmiałam się.
-Słyszeliśmy
o tobie różne rzeczy i sądzimy, że byłabyś do tego
zdolna.-usiedli koło mnie.
-Nie
wiem skąd biorą się takie laski...-powiedział Braxton ściągając
kapelusz.
-Oh..
tak samo jak biorą się takie milutkie i piękne jak
ja.-wyszczerzyłam ząbki.
-No
tak... I jak tacy kolesie jak my...-Tim puknął się w pierś.
-Ja
naprawdę nie wiem jak możecie dojść w zespole, który jest
piękniejszy od drugiego.-pokręciłam głową i oparłam się o
ręce.
-Codziennie
inny.-Braxton pokręcił głową z udawanym zmęczeniem - Chodźmy
pod scenę, bo zaraz się zacznie- Wstałam posłusznie z miejsca i
po chwili zaczął się występ. Zaczęłam szaleć z chłopakami, bo
Shannon i Antoine wymiatali tak, że inaczej się nie dało. Wszyscy
szaleli i ledwo co mogli wytrzymać do końca. Co chwilę wybuchałam
ze śmiechu słysząc jakiś tekst z ust Tima albo Braxtona. Pod
koniec nie wytrzymaliśmy i udaliśmy się w spokojniejsze miejsce w
clubie, zamówiliśmy po drinku i gadaliśmy.
-Na
serio nie wiedziałaś co to za zespół 30 Seconds To
Mars?!-obruszył się Braxton.
-Na
serio nie wiedziałam!-krzyknęłam dławiąc się ze śmiechu, tego
wieczoru zdecydowanie za dużo wypiłam.
-No
nie wierzę w to! No ale teraz całe szczęście znasz i zostałaś
zbawiona!
-Taaak!
Zostałam zbawiona!-uniosłam dłonie do góry.
-Przez
kogo zostałaś zbawiona?-spytał rzucający się koło mnie Shannon.
-OO!
I jest nasza gwiazda!-Tim klepnął go w ramię.
-Błagam...
dajcie pić, bo zaraz zwiędnę.
-Już
ci coś zwiędło, stary.-mruknął Braxton na co został rzucony
ręcznikiem.
-Fuuu...
jesteś obrzydliwy.-skrzywiłam się.
-Że
ja?-Shannon wskazał na siebie.
-Ty
też, bo jesteś cały spocony -odepchnęłam go od siebie, na co ten
tylko położył się na moich kolanach.
-Zaschło
ci bardziej w gardle?-mruknął.
-Chyba
zrobiło mokro, ale gdzie indziej -zarechotał Tim. Złapałam
otwartą butelkę wody i wycelowałam w bruneta.
-Ejjj!-odskoczył
jak oparzony.
-Teraz
ty masz mokro.-wystawiłam język.
-Jędza.-złapał
drugą butelkę i polał nią mnie i Shannona.
-Osz
ty!-krzyknęliśmy jednocześnie z Shannon'em i po chwili wszyscy
laliśmy się wodą dopóki butelki nie zostały opróżnione.
-Pięknie
teraz wyglądamy -jęknęłam pokładając się na mokrej kanapie ze
śmiechu, koło mnie leżał Shannon, a kilka osób w oddali
kamerowało całą sytuację.
-Żadnej
prywatności...-jęknął Shannon i ręką zawołał barmana.- Czy
mogliby państwo dopilnować, żeby nikt nie robił zdjęć?
-Oczywiście.
-Dziękujemy.
-Uuuu....
nie ma jak to gwiazdorzyć.
-Nie
ma, nie ma!-klepnął mnie w kolana i wypił do dna szklankę wódki.