niedziela, 1 kwietnia 2012

Rozdział 12 - And you're a fool if you don't know that


Obróciłam się na drugi bok i od razu tego pożałowałam - prosto w moje oczy zaświeciło słońce. Zasłoniłam twarz dłonią i przesunęłam się w drugą stronę spotykając w pewnym momencie opór. Otworzyłam delikatnie oczy i zobaczyłam śpiącego na brzuchu, bez koszulki, w samych bokserkach Shannona.
-Co do cholery?-powiedziałam pod nosem i zorientowałam się, że jestem bez odzieży, w samej bieliźnie.
-Hmm...-mruknął Shannon i przygniótł mnie swoim wielkim łapskiem.
-Shannon, cholera!-próbowałam zrzucić z siebie jego rękę jednak na marne -Shannon!-puknęłam go w ramię.
-Hmm...Co?!- nagle otworzył oczy i zobaczywszy mnie gwałtownie się poderwał.- Co to ma kurwa być?!
-Mnie się pytasz?
-Czy...czy my?
-Uprawialiście seks -usłyszeliśmy głos Jareda i raptownie spojrzeliśmy się w stronę drzwi.- nie wiem...- wszedł do środka - kiedy wróciłem do domu zobaczyłem was już w takim stanie.
-Kurwa. Nic z wczoraj nie pamiętam.-Shannon przetarł oczy.
-Ja też nie...
-To to w takim razie przekonamy się za 9 miesięcy czy do czegoś doszło.-Jared usiadł na fotelu zakładając nogę na nogę.
-Naprawdę żarty się ciebie trzymają, braciszku.-Shannon rzucił w niego poduszką.
-Shannon, czy ten aparat leżał tu wcześniej?-wskazałam na leżący na podłodze aparat.
-Nie sądzę...-jęknął i sięgnął po niego.
-No pięknie. Jeszcze nagraliście sex taśme.-Jared zaczął się śmiać.
-Ha ha ha...-zaśmiałam się sarkastycznie i przysunęłam w stronę Shannona. Na wyświetlaczu ukazały się moje zdjęcia już w bieliźnie i czapkach Shannona, na każdym z nich się wygłupialiśmy i robiliśmy śmieszne miny. Ostatnie było kiedy Shannon już zasnął, a ja wylałam na niego piwo.
-Dlatego tu tak capi...-skrzywił się.
-Oboje capicie.
-Chyba do niczego...
-Nie doszło.-dokończyłam za niego.
-Chyba tak -pokiwał głową i odłożył na bok aparat.
-A myślałem, że zostanę wujkiem, no trudno -Jared wstał i skierował się do wyjścia -na serio weźcie kąpiel, bo idzie tutaj zemdleć.
-Przepraszam, ale niczego nie pamiętam.-powiedział Shann, gdy wokalista opuścił już pokój.
-Daj spokój... później zadzwonimy do chłopaków i może się czegoś więcej dowiemy, a teraz na serio muszę skorzystać z łazienki. -Podniosłam z krzesła koszulę Shannona i założyłam ją na siebie.
-Jasne, dam ci coś do ubrania... chociaż w sumie prędzej coś dla ciebie znajdzie się w szafie Jareda.
-Gdzie ma pokój?
-Ostatnie drzwi po prawo.
-Okey...-wyszłam z pokoju i zapukałam do wskazanego pokoju.
-Wejdź.-uchyliłam niepewnie drzwi. Jared siedział na wielkim łóżku i pisał coś na laptopie.
-Przyszłam po coś do ubrania...
-Aha...-wstał z łóżka i podszedł do wielkiej szafy- coś powinno się znaleźć dla ciebie.-po chwili podał mi czarne, materiałowe rurki i biały top.
-Dzięki.
-Chodź, pokaże ci łazienkę.- Zaprowadził mnie do jednego z pokoi w którym stała tylko kanapa i telewizor -skorzystaj z tej łazienki, tam masz ręczniki -otworzył mi drzwi i wpuścił do środka.
-Dziękuje.
-Nina...-spojrzałam na niego- Eee... jak skończysz zejdź na śniadanie.-zmieszał się i cofnął.
-Powiedz co chciałeś powiedzieć.
-Shannon jest moim bratem, a ty przyjaciółką.-zatrzymał się.
-Wiem o tym.
-Sam nie wiem co chciałem powiedzieć...-zmierzwił ręką swoje włosy -po prostu...
-Chyba wiem co chcesz powiedzieć.
-Nie wiem czy wiesz, bo ja sam nie wiem. Bądźcie ostrożni- uśmiechnął się do mnie i zamknął za sobą drzwi. Stałam chwilę w bezruchu myśląc nad tym co mogło się wydarzyć między mną i Shannon'em i czy abym na pewno tego chciała. Zrzuciłam z siebie ciuchy i weszłam pod prysznic. Ciepła woda działała na mnie kojąco i uspokajająco. Umyłam swoje włosy stojącym na umywalce szamponem, który okazał się pachnieć arbuzem. Owinęłam się ręcznikiem i zmyłam resztki makijażu. Wyglądałam okropnie -miałam podkrążone oczy i sine usta, wczoraj naprawdę nieźle zaszaleliśmy. Ubrałam spodnie Jareda, które były na mnie trochę przydługie i za luźne, ale biorąc pod uwagę, że jest facetem ma cholernie mały tyłeczek. Biały top był o wiele bardziej luźniejszy, ale i tak go polubiłam. Umyłam zęby, wyszczotkowałam włosy i zeszłam na dół skąd dobiegał zapach jajecznicy i bekonu.
-Siadaj.-powiedział Jared, gdy weszłam do kuchni. Usiadłam na wskazanym miejscu, a on postawił przede mną miskę owoców.
-Dzięki.
-Chcesz aspirynę?-spytał Shannon.
-O tak! Właśnie tego teraz potrzebuje.
-Proszę.- Podał mi dwie tabletki i szklankę wody. Połknęłam tabletki i zabrałam się za miskę owoców.
-Ty rozumiem, że bez bekonu?
-Yhm...-uśmiechnęłam się znad miski, a on postawił przede mną talerz jajecznicy z tostami.-chyba się do Was przeprowadzę -zaśmiałam się.
-Zapraszamy -Shannon usiadł koło Jareda, tym samym naprzeciwko mnie.
-Dzwonili chłopacy i pytali jak się trzymamy. Opuściliśmy club po drugiej, a oni nawet nie wiedzą kiedy.
-Cieszę się, że mnie z wami nie było, bo bym się chyba łysy obudził.-spojrzałam na nich kiedy tak spokojnie siedzieli koło siebie i poczułam dziwne ukucie. Takie samo, które przez ostatnie kilka dni kazało mi się trzymać z dala od Jareda. Wypuściłam z ręki widelec i obydwaj bracia podnieśli wzrok na mnie.
-Coś się stało?-spytał się Jared.
-Właśnie sobie przypomniałam, że mam dużo do zrobienia.-podniosłam się z miejsca- Dziękuje za śniadanie, było pyszne.
-Nie zjadłaś do końca.-powiedział Shannon.
-Nie czuję się najlepiej. Przepraszam za kłopot. Pa!-złapałam telefon z blatu, założyłam na siebie koszule Shanna i wybiegłam z ich domu.
-Nina!-krzyknął Shannon- Poczekaj!-podbiegł do mnie- Musimy pogadać.
-Wybacz, ale się spieszę.-zaczęłam nerwowo strzelać palcami.
-Chodzi oto, że nie jesteśmy pewni, czy ze sobą spaliśmy, nie chcę żebyś teraz....
-Shannon- spojrzałam mu głęboko w oczy- Nic się nie stało. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, bez zobowiązań i mogło się tak zdarzyć, że się przespaliśmy, ale to niczego nie zmienia między nami.
-Naprawdę?
-Naprawdę, a tak szczerze, to wolałabym coś chociaż z tego pamiętać -mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem.
-Ja też.
-No to wszystko jasne. Do zobaczenia!-pomachałam mu na pożegnanie i czym prędzej ruszyłam do domu. Zaczęłam dopuszczać kogoś do swojego środowiska, do mnie samej i stwierdziłam, że nie czuję się już tak pewnie, gdyż zaczęłam tracić kontrolę, nad trzymaniem obcych ludzi na dystans, nie ufania nikomu. Muszę przyznać, że braciom Leto bardzo szybko się udało wzbudzić we mnie zaufanie względem ich i teraz po prostu się przestraszyłam.


Heidi


-Gdzie to może być?-zaklęłam pod nosem przeszukując całe swoje biurko.
-Heidi, telefon do ciebie.- Do gabinetu weszła moja przyjaciółka, a także asystentka Rose.
-Kto?
-Ze szkoły.
-Ze szkoły?-zdziwiłam się- Już odbieram.
-Tak?-podniosłam słuchawkę.
-Pani Spance?
-Tak, to ja.
-Dzień dobry. Z tej strony Madeleline Dufarge, asystentka Pani Dyrektor, czy mogłaby przyjechać pani do szkoły?
-Ale w tej chwili? Coś się stało?
-Pani Dyrektor wyjaśni wszystko na miejscu.
-Dobrze, zaraz będę.
-Dziękuje. Do wiedzenia.
-Do wiedzenia.
-Co się stało?-Rose cały czas miała założone ręce i stała w drzwiach.
-Mam jechać do szkoły, nie wiem co się stało. Zajmiesz się wszystkim?
-Jasne, jedź.
-Dziękuje, jesteś aniołem.-złapałam torebkę i cmoknęłam przelotnie przyjaciółkę w policzek.
-Wiem o tym bardzo dobrze!-krzyknęła za mną. Wyleciałam z piekarni na ulicę i oślepiło mnie słońce. Jak na kwiecień pogoda w Paryżu była naprawdę piękna, a zwłaszcza dzisiejszy dzień. Uśmiechnęłam się sama do siebie podziwiając rozkwitające drzewa. Bez jakichkolwiek wątpliwości mogłam powiedzieć, że Paryż to najpiękniejsze miejsce na ziemi i za nic w świecie nie żałuję decyzji jaką podjęłam 12 lat temu kiedy zmarła moja ciotka. Przepisała mi ona w spadku małą cukiernię na obrzeżach Paryża, a ja wtedy rzuciwszy studia prawnicze, tym samym sprzeciwiając się woli rodziców zamieszkałam w tym magicznym miejscu. Zaczęłam chodzić na kursy malarstwa i cukiernictwa i tak zostałam tu do dziś. Moja mała cukiernia idealnie sobie radzi, mieszkam w małym mieszkanku tuż nad nią ze swoim 9 letnim synem Alex'em. Nie brakuje mi w życiu niczego, no może prócz miłości, ale wierzę w to, że kiedyś i ja spotkam tą jedyną wielką miłość, od pierwszego wejrzenia. Całe szczęście szkoła Alexa była niedaleko i można było dojechać tam unikając korków, które niestety w centrum Paryża były codziennością. Zaparkowałam samochód i skierowałam się w stronę gabinetu dyrektorki.
-Dzień dobry, ja jestem mamą Alexa-powiedziałam do sekretarki.
-Dzień dobry, Pani Dyrektor czeka na Panią.- Tęga kobieta wpuściła mnie do środka, gdzie siedział Alex z podbitym okiem.
-Alex!-rzuciłam się w jego stronę- Synku, co się stało?
-Pani Spance, proszę usiąść.-odezwała się dyrektorka.
-Może mi pani wyjaśnić co się stało?
-Sama chciałabym to wiedzieć. Alex nie chce powiedzieć o co dokładnie pobił się z kolegą.
-Alex...-spojrzałam się w stronę syna.
-Charles był dla mnie nie miły i zaczęliśmy się bić...-wydukał.
-Ale o co poszło, kochanie?
-Próbowałam to z niego wyciągnąć. Alex, możesz zostawić nas same?-podniósł plecak i powłócząc nogami wyszedł z gabinetu.
-Pani Spance, powiem tak- założyła ręce- to pierwsza sytuacja kiedy Alex tak się zachowuje, dlatego nie poniesie, żadnych konsekwencji, ale proszę z nim porozmawiać. Rzucił się na kolegę i nie chce powiedzieć dlaczego.
-Na pewno z nim porozmawiam. Bardzo panią przepraszam za Jego zachowanie...
-Niech go pani weźmie ze sobą do domu i porozmawia.
-Dziękuje. Do widzenia.
-Do widzenia.-wyszłam z gabinetu Alex stał oparty o kontuar i bawił się zamkiem od kurtki.
-Idziemy, do wiedzenia- Bez słowa udałam się z nim do samochodu, usiadł na tylne siedzenie i ani razu się nie odezwał.
-Alex, powiesz mi dlaczego się pobiłeś z kolegą?- Po pięciu minutach nie wytrzymałam i przerwałam ciszę.
-Jest głupi.
-Jest głupi?-spojrzałam w lusterko, siedział ze spuszczoną głową.
-Tak.
-I to jest powód, żeby się bić?
-Tak.
-Alex, jutro go przeprosisz.
-Nie będę przepraszał tego pojebańca.
-Kogo?!-pierwszy raz z ust syna usłyszałam takie słowo.
-To co usłyszałaś.
-Wolałabym tego nie słyszeć.
-Ale usłyszałaś.
-I żałuję. Wolałabym, żebyś ty też żałował. Masz karę do końca tygodnia.
-Mamo!-jęknął.
-Żadne mamo!
-Miałem jechać przecież w sobotę do Disneylandu.
-No to najwidoczniej nie pojedziesz.- Zaparkowałam pod cukiernią i Alex jak proca wystrzelił z samochodu, wbiegając do środka.
-Co się stało?-spytała się Rose na wejściu.
-Pobił się z kolegą i nie chce powiedzieć o co chodzi, jeszcze używa słów jakich nie powinien.
-Dałaś mu karę?
-Oczywiście. Ostatnio trochę za bardzo się zagalopował.
-Miałaś dwa telefony, oddzwoń jak najszybciej. Ja też wracam do pracy.
-Dzięki.- Powróciłam do swojego gabinetu i ciężko usiadłam w fotelu. Takie zachowanie i słownictwo nigdy nie było podobne do Alexa. Czułam się okropnie nakładając na niego karę, ale nie mogłam mu wszystkiego puszczać płazem. Zaczęłam szukać odpowiedniego numeru telefonu, ale swój notes dałam Rose. Wyszłam z gabinetu zatrzymując się przy drzwiach od magazynu. Alex siedział na szafce, jadł ciastka, a koło niego stała Rose.
-Alex... powiedz dlaczego pobiłeś się z kolegą.
-Ale obiecujesz, że nie powiesz mamie?
-Obiecuję.
-Dzisiaj w szkole rozmawialiśmy o rodzinie. I wszyscy zaczęli mówić o swoich rodzinach, kiedy Marie zapytała się mnie co robi mój tata powiedziałem jej, że jest bardzo dobrym i uzdolnionym człowiekiem, a wtedy Charles z kolegami zaczęli się śmiać i powiedzieli, że zmyślam, bo tak naprawdę nie mam taty.- Po policzkach małego zaczęły spływać łzy tak samo jak po moich.
-Kochanie...-szepnęła Rose i go przytuliła.
-Nie mów mamie, nie chcę żeby było jej przykro.
-Nie powiem.- Nie mogłam dłużej tego słuchać, wróciłam do swojego gabinetu gdzie rozpłakałam się na dobre. Starałam się jak mogłam, żeby małemu niczego nie brakowało, ale nie mogłam zastąpić mu ojca.
-Heidi...
-Rose, słyszałam waszą rozmowę.
-Weź go, spędźcie dzień razem.
-Zajmiesz się wszystkim?
-Jasne.
-Dziękuje.
-Alex!-krzyknęłam wychodząc z gabinetu.
-Tak?-wychylił niepewnie głowę za drzwi.
-Co powiesz na spacer po Paryżu?
-Luwr?
-Może być i Luwr, ubieraj się.- Mały w podskokach ubrał się i już za chwilę stał przy wyjściu.


-Mamo, zobacz jakie piękne kwiatki!-krzyknął, gdy spacerowaliśmy po ogrodach w Luwrze.
-Tak piękne.-uśmiechnęłam się widząc jak skacze między alejkami. Uwielbiał naturę i sztukę przez co był bardzo wrażliwy i cieszyła go każda mała rzecz.
-Może zasadzimy takie u nas na balkonie?
-Możemy spróbować. A teraz gdzie chce się pan udać?
-Dzielnica Łacińska?-spojrzał na mnie błagalnie.
-Hmm... a dlaczego chce się tam pan udać?
-Proszę...-złożył ręce.
-No dobra! Ale jak przez ciebie więcej utyje!-złapałam go pod boki i zaczęłam gilgotać.
-Mamo!!
-A no tak!-odsunęłam się od niego- Przepraszam, zapomniałam, że ludzie patrzą.
-Idziemy?
-Idziemy.-złapałam go za rękę i poszliśmy dalej, gdy przechodziliśmy koło bezdomnego krającego na gitarze Mały się zatrzymał i wrzucił 10 Euro.
-Dziękuje, dobry chłopcze -odpowiedział mężczyzna- C hciałbyś się nauczyć grać na gitarze?
-Już umiem, Proszę Pana. Gram od bardzo dawna. Umiem grać też na pianinie, a teraz zaczynam uczyć się grać na perkusji.
-Naprawdę?
-Tak.
-Musi być pani bardzo dumna z syna.-zwrócił się do mnie.
-Jestem.-uśmiechnęłam się i rozczochrałam Alexa po włosach.
-Miłego dnia panu życzę.-powiedział Mały.
-Wzajemnie, chłopcze.
-Chodźmy! Kto pierwszy ten lepszy!-krzyknęłam i zaczęliśmy biec. Naszym celem była położona na rogu kawiarenka, w której podawano najlepsze spaghetti jakie kiedykolwiek jadłam. Urządzona w stylu lat XX, czyli lat świętości Paryża nie zmieniła się od tylu lat. Nawet gdy przychodziłam z ciocią tu jako dziecko wyglądała tak samo. Zajęliśmy stolik przy oknie i zamówiliśmy nasze ulubione danie. Śmialiśmy się udając postacie z różnych bajek, gdy wracaliśmy metrem do domu, dochodziła już dziewiętnasta.
-No to teraz kto pierwszy w domu ten nie musi sprzątać po muffinkach.
-Muffinkach?!-oczy Małego rozbłysły.
-Tak!
-Będę pierwszy!-krzyknął i popędził na górę. Otworzyłam drzwi od naszego mieszkania i poczułam, że nic mi więcej nie potrzeba. Małe mieszkanko z trzema pokojami, kuchnią, przedpokojem i łazienką było dla naszej dwójki idealne. Rozebraliśmy się i popędziliśmy do kuchni w celu zrobienia czekoladowych muffinek. Po wszystkim byliśmy obydwoje cali w mące, a kuchnia w jeszcze gorszym stanie.
-A teraz idź się kąpać.-powiedziałam do Alexa, gdy posprzątaliśmy w kuchni. Zrobiłam sobie owocową herbatę i usiadłam przy oknie z książką.
-Mamo...
-Tak?
-Mogę jeszcze pograć?
-Ale jest już po 21.
-Niedługo... proszę.
-No dobra, ale koniecznie musisz w tę wojnę?
-Nie mam innych.
-No dobrze... Ale niedługo.
-Dziękuje!-podleciał do mnie i pocałował mnie w policzek.


-Alex, wstawaj.-odsłoniłam rolery w jego pokoju- Zaraz trzeba do szkoły.
-Nie chce mi się.
-Mi też się nie chce. Wstawaj i chodź na śniadanie.-przygotowałam mu ciuchy na fotelu i wróciłam do kuchni przygotowując śniadanie. Usmażyłam jajka i bekon oraz wycisnęłam sok ze świeżych pomarańczy, gdy wszystko było gotowe Alex akurat wszedł do kuchni.
-Smacznego kochanie.
-Dziękuje.
-Odrobiłeś wszystkie lekcje?
-Tak.
-To dobrze. Jedz szybko i wychodzimy.-zawiozłam Małego do szkoły i wróciłam do cukierni, która była otwarta już od ponad godziny.
-Dzień dobry, Panie Deneuve -przywitałem się z mężczyzną po 60, który co tydzień w każdy czwartek przychodził do nas do cukierni, zamawiał kawę i tą samą bułeczkę jabłkową.- Jak się pan miewa?
-A jakoś leci, moja droga. Za tydzień przyjedzie do mnie moja mała Spencer.
-Naprawdę? W takim razie będę pamiętała o jej ulubionych babeczkach.
-Oj... jesteś bardzo miła.
-Dziękuje panu, ale teraz muszę wracać do pracy. Miłego dnia.
-Nawzajem.
-Coś nowego?-spytałam się Rose.
-Nie. Nie zapomnij tylko o zamówieniu na sobotę.
-Nie zapomnę. Chcesz też kawy?
-Jasne.

-Która godzina?-jęknęłam, gdy musiałam wykonać kolejny telefon.
-Dochodzi 11. Mark cię wołał, żebyś coś spróbowała.
-Już idę.- Podniosłam się z miejsca i poszłam do kuchni- Co się stało?-zwróciłam się do głównego cukiernika.
-Zobacz, przygotowałem kilka nowych smaków.- Podał mi talerz z ciastkami.
-Mmm... wyglądają smakowicie -powąchałam postawione przed sobą pyszności.
-Słuchaj... może dasz się namówić na kino w sobotę, bo akurat Rose bierze Alexa do Disneylandu?-spytał.
-Heidi!-krzyknęła przerażona Rose.
-Mark, przepraszam -pobiegłam w stronę Rose- Co się stało?
-Dzwonili ze szkoły. Alex jest w szpitalu masz tam jechać.-poczułam, że tracę grunt pod nogami i wszystko zaczęło mi się rozmazywać.- Bierz torebkę i jedziemy!-krzyknęła przyjaciółka i pociągnęła mnie w stronę samochodu. Przez całą drogę modliłam się, żeby nic poważnego mu się nie stało. Wbiegłam do szpitala jak oszalała.
-Szukam mojego syna Alex Spance.-rzuciłam do pielęgniarki.
-Trzecie piętro pokój 348.-wbiegłam do windy jak oszalała nie patrząc na mijanych mnie ludzi, gdy wbiegłam do pokoju, w którym był Alex od razu rzuciłam mu się na szyje, która była zakrwawiona tak samo jak jego twarz.
-Alex! Co się stało?-zaczęłam płakać.
-Pobił się znów z kolegą -wyjaśniła jego wychowawczyni.
-Czy wszystko z nim w porządku?-zwróciłam się do pielęgniarki.
-Ma złamany nos i musimy go po prostu ustawić. Wyraża pani zgodę na zabieg?
-Oczywiście. Alex... dlaczego?
-Zaczęli znowu obrażać tatę, oni myślą, że kłamie, powiedziałem im, że tata fotografuje, bo wiem, że nie mogę powiedzieć wszystkiego- zaczął płakać.
-Nie płacz Kochanie, bo będzie ci gorzej.-pocałowałam go w czoło.
-Możemy go zabierać?-spytała się pielęgniarka.
-Tak. Nie martw się synku, będzie dobrze.
-Nie boje się. Kocham cię mamo.
-Też cię kocham.- Pielęgniarka posadziła go na wózek, a ja bezradnie osunęłam się o ścianie.
-Rose... on za nim tęskni, on tak go kocha... Co ja mam zrobić?
-Zadzwoń do niego.
-Nie miałam z nim kontaktu od trzech lat.
-A może czas zacząć mieć?
-Nie mam jego numeru...-Rose wstała i podała mi telefon Alexa.
-Już masz. Nie wymiguj się. Powiedz mu co myślisz. To, że spotka się z nim raz na trzy miesiące nic nie da! Bądź silna! Pomyśl o Małym.-znalazłam odpowiedni kontakt i drżącymi dłońmi nacisnęłam zieloną słuchawkę. Po kilku sygnałach usłyszałam tak dawno nie słyszany głos.
-Alex, przepraszam, ale nie mogę teraz rozmawiać. Zadzwonię, dobrze?-usłyszałam po drugiej stronie słuchawki.
-To ja.
-Heidi? Wybacz, ale...
-Alex jest w szpitalu.
-Szpitalu?-usłyszałam, że coś mu upada- Wszystko z nim w porządku?
-Nie, nic nie jest w porządku. Mam tego dosyć, mam dosyć ciebie zasrany egoisto!-warknęłam do słuchawki- Mam w dupie twoje pieniądze, drogie prezenty dla niego! Mam to w dupie! Rozumiesz?! To twój syn! Nie jakieś pieprzone zwierzątko! Mam kurwa dosyć kiedy ciągle ogląda z tobą teledyski, w kółko puszcza twoje płyty i cały czas gada, że musi się nauczyć grać dla ciebie nowej piosenki na gitarze! Gdzie się nie obejrzę na ścianach wisi twoja pieprzona morda! Przez ciebie jest dzisiaj w szpitalu i ma operację! Dlaczego przez ciebie?! Bo bronił cię przed kolegami i się z nimi pobił! A ty?! Jesteś w Paryżu częściej niż w domu i widzisz go jeszcze raz na trzy miesiące! Masz go w dupie! Masz go w swojej pieprzonej dupie! A teraz ja mam w dupie ciebie! Zastanów się co jest dla ciebie naprawdę ważne!- Nie wytrzymałam i wyłączyłam się. Poczułam ulgę wyrzucając z siebie tylko część tego co we mnie tkwiło. Rose złapała mnie za rękę i posłała pocieszające spojrzenie.

3 komentarze:

  1. Jestem pierwsza? Więc zacznę od tego, że rozdział bardzo mi się podobał. Jestem ciekawa czy potem wyjdzie, czy Nina spała z Shannon'em. Są świetnymi przyjaciółmi, więc niech tak zostanie. Na początku jak zobaczyłam, że kolejna część będzie z perspektywy Heidi to się trochę zdziwiłam. Dopiero na samym końcu domyśliłam się o co chodzi i cała sytuacja mi się rozjaśniła. teraz najważniejsze pytanie: który z nich jest ojcem Alex'a? Mam nadzieję, że dowiem się jak najszybciej. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. omatko, ale mnie zaskoczyłaś kobieto. no nie mogę. tak sobie czytam, czytam i się dziwię skąd się wzięła ta cała Heidi, a potem napisałaś TO i nie mogę pozbierać szczęki z podłogi. brawo, oby tak dalej (:
    the-believer :*

    OdpowiedzUsuń
  3. No i co ja mogę powiedzieć?? Jest świetnie! No i czy Nina spała z Shannonem??? kurczę, ale mnie zaskoczyłaś :D I co za Heidi? O co w tym chodzi? Mam nadzieję, że się wyjaśni w następnym, musi! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń