Shannon
-Gdzie
Ty jesteś?-spytałem przez telefon blondynkę.
-Już
się tak nie denerwuj, zaraz będę -rozłączyła się. Ciężko
westchnąłem i schowałem telefon do kieszeni. Wyświetlacz na radiu
wskazywał 15.30, a miałem po nią podjechać o 15. Jak ten idiota
siedziałem w samochodzie od pół godziny i obserwowałem
przechodzących ludzi ulicą. Kolejny raz spojrzałem na zegar-15.32.
'Shannon, opanuj ADHD' upomniałem się w myślach. Chwila nic nie
robienia, a moje ręce i nogi całe się trzęsą... tak to już jest
jak się jest perkusistą. Usłyszałem stukanie obcasów i na
siedzeniu pasażera pojawiła się Nina.
-Heej...-powiedziała
zdyszana i pocałowała mnie w policzek -umieram z głodu!
-Co
tak długo?
-Przepraszam,
ale szef mnie zatrzymał. Kutas jebany, tak mnie wkurwia!-zacisnęła
dłonie w pięści i wzniosła oczy ku górze.
-No
już spokojnie... Zaraz napełnisz żołądek i będzie dobrze, a to
podobno głodni faceci są nerwowi.
-Nawet
mnie nie denerwuj...
-A
widzisz.-uśmiechnąłem się triumfalnie pod nosem i wyjechałem z
parkingu. Po kilku minutach szliśmy już Rodeo Blvd.
-Aż
tutaj musiałeś mnie wyciągnąć?-spytała zakładając okulary na
nos.
-Muszę
sobie kupić kilka rzeczy.
-Kilka
rzeczy?-zmarszczyła brwi i objechała mnie wzrokiem z góry na dół.
-Perfumy,
no e... i coś może jeszcze.-odsunąłem jej krzesło, bo doszliśmy
już do restauracji. Złożyliśmy zamówienia, a Nina cały czas
nerwowo podrygiwała i szperała coś w swoim telefonie. Zaczęło
doprowadzać mnie to do szału, bo znając mnie za chwilę zacząłbym
robić to samo.
-Co
Ty tam grzebiesz?
-Przepraszam,
ale muszę wysłać e-maila do redakcji, bo nie mogą czegoś
znaleźć. Przepraszam, zaraz skończę.-wyciągnąłem w takim razie
swojego iPhona i zrobiłem zdjęcie blondynce, na dźwięk aparatu
podniosła na mnie wzrok i posłała złowieszcze spojrzenie, nie
przerywając pisania. Zrobiłem jeszcze kilka zdjęć ulic i jedno
Niny wstawiłem na twittera podpisując 'Lunch w miłym towarzystwie'
gdyby dowiedziała się o tym, na pewno by już tu ze mną nie
siedziała. No chyba, że miałaby dobry humor..
-Już.-odłożyła
telefon na bok z uśmiechem i przeczesała dłonią blond
grzywkę.-ale jestem głodnaa!-uderzyła rękoma w kolana.
-Widzę...
-Shannon,
Ty naprawdę chcesz dzisiaj coś stracić.
-Cnotę.
-5
razy normalnie...
-Pomożesz?
-Już
biegnę.
-Samochód,
czy wystarczy nam łazienka w restauracji?-posłałem jej brudny
uśmieszek.
-Najpierw
to ja muszę zjeść!-kelner postawił przed nami talerze z
jedzeniem, a ona od razu zabrała się za jego pochłanianie.
-A
jak tam Tomo?
-No
nie najlepiej... Vicki jest na niego śmiertelnie obrażona i śpi na
kanapie.-kiedy rozmawiałem z przyjacielem był cholernie przybity i
szeptał, żeby czasem Vicki nie dowiedziała się, że z kimś
rozmawia. Może nie powinienem, ale myśląc o tej całej sytuacji
zwijałem się ze śmiechu.
-Nie
dziwię jej się... Tak samo zrobiłabym na jej miejscu.
-Przesadzacie.
-Przesadzacie?
Dać Wam swobody i jak to się kończy? Bez opamiętania byście
codziennie chlali.
-Czy
teraz chlam?
-A
później nie zamierzasz?
-Nie
zamierzam, chyba, że masz jakieś plany.
-A
może powiesz mi co z imprezą? Wysłałeś zaproszenia? Bo ja muszę
dać znać cateringowi ile będzie osób.
-Nie
zapraszałem dużo osób. Tylko najbliższych... coś około 40 osób.
-40
osób? Tylko najbliżsi... wow...-zdziwiła się.
-Wiesz...
na całym świecie przez te lata miałem z wieloma osobami do
czynienia.
-To
może faktycznie zrobimy jakąś lepszą imprezkę? Czerwony dywan,
telewizja...
-Nie
dziękuje.-skrzywiłem się - Po co mi ta cała farsa?
-No
nie wiem... Niektórzy by chcieli.
-Katharina...-skrzywiłem
się.
-Nie
lubisz jej?
-Nie
chodzi o to, że jej nie lubię. Po prostu nie wydaje mi się ona
odpowiednią kobietą dla Jareda.
-Odpowiednią?
-No
sama powiedz. Ciągłe pokazy, bankiety, sranie w banie, a nie
chciałbym żeby związał się z taką kobietą na stałe. No
wiesz... raz, nic nie znaczący związek, to czemu nie? Ale ślub?
Planowanie przyszłości? Dzieci, na wieczność? Jared może nie
jest ideałem, ma wiele wad, ale nie sądzę, żeby Katharina na
niego zasługiwała.
-Mówiłeś
mu o tym?
-Po
co? Nie wiem... Może się mylę? Chciałbym się mylić.... wydaje
się być szczęśliwy, a ja nie chcę tego pieprzyć.
-Szlachetne.
-To
mój brat. Mogę znieść te widzimisię Katharine, robić dobrą
minę do złej gry, choć mimo wszystko nie wiem ile zniosę jeszcze
jej komentarzy, no ale wmawiam sobie cały czas, że robię do dla
tego małego gnoja. Chociaż prędzej czy później i tak się
zorientuje, że nie wiadomo jak wielką sympatią to bratowej nie
obdarzam.
-Przepraszam
za spóźnienie!-poczułem ręce na ramionach i po chwili miękkie
usta na swoim policzku. Kobieta, która przez całe życie dawała mi
poczucie bezpieczeństwa, i której głos oraz dotyk rozpoznałbym
wszędzie promiennie się uśmiechała i wyglądała olśniewająco...
jak zwykle zresztą.
-Hej
mamuś.-cmoknąłem ją w policzek, a ona podeszła przywitać się z
Niną.
-Hej
kochanie...-przytuliły się przyjaźnie, a mama odłożyła torebkę
na krzesło.
-Co
Ci zamówić do jedzenia?
-Nie
jestem głodna. Jadłam przed chwilą, zamówię sobie tylko kawę!-ta
kobieta to istny wulkan energii. Popędziła biegiem w głąb
restauracji, rozsiewając naokoło mnóstwo pozytywnej mocy.
Spojrzałem na blondynkę, która wydawała się być trochę
zdziwiona.
-Mogłeś
mi powiedzieć o lunchu z Twoją mamą.
-Nie
powiedziałem?-zdziwiłem się. Dałbym sobie rękę uciąć, że
wczoraj jej o tym wspomniałem.
-No
nie.- No i grałbym na perkusji bez jednej ręki... Poczułem się
jak idiota... jak teraz Nina musi się czuć? Wrobiłem ją w lunch z
moją mamą...- Przepraszam, jeśli do dla Ciebie
problem...-wydukałem.
-Oszalałeś?!-promiennie
się roześmiała - Uwielbiam Constance i już dawno miałam umówić
się z nią na kawę. Po prostu trochę zdziwiło mnie jej nagłe
przybycie...
-Na
pewno?-zmarszczyłem brwi starając się wyczytać emocje z jej
twarzy.
-Na
pewno, już się tak nie marszcz, bo Ci na stałe zostanie.
-Co
mi się marszczy?-wystawiłem swoje białe ząbki na wierzch, a
blondynka schowała twarz w dłonie.
-Shannon,
błagam Cię...-jęknęła.
-Co
on znowu robi?-mama usiadła na krześle pomiędzy mną, a Niną
-daje jakieś obleśne komentarze?
-Których
już nie można słuchać...
-No
ale nie możesz powiedzieć? Przecież widziałaś.-posłała mi
wściekłe spojrzenie, a ja ugryzłem się w język. No tak... nikt o
niczym przecież nie wie. No... z wyjątkiem Tomo i zapewne Vicki.
-Shannon,
Ty się już lepiej naprawdę w ogóle nie odzywaj.-mama machnęła
ręką odwracając w stronę Niny.
-Poczekam,
aż sama się mnie o coś nie zapytasz... Długo nie wytrzymasz.
-A
ty długo nie będziesz cicho.
-Będę.
-Doprawdy?
-No
widzisz!-klasnąłem ucieszony w dłonie jak małe dziecko.
-Ja
się naprawdę zastanawiam ile ty masz lat. Czy 42, czy może 10.
-Na
42 na pewno nie wyglądam.-wypiąłem dumnie pierś do przodu.
-Masz
rację... wyglądasz na kilka lat więcej.-Nina cały czas patrzyła
na mnie z zażenowaniem.
-Wypraszam
sobie!
-Shannonku,
kiedy to Nina ma całkowitą rację. Przykro mi to mówić, ale
wiesz, że zawsze byłam z Wami szczera.
-Dobra...
nie znacie się i tyle.
-Uwierz
mi, że się znamy.-mama przygryzła usta potakując głową.
-Znają
się miliony innych kobiet na całym świecie, które twierdzą, że
jestem zabójczy.
-Musiałeś
się im z kimś pomylić, albo były tak zauroczone tym, że spotkały
Jareda i do końca nie wiedziały co się z nimi dzieje.-Nina upiła
łyk soku, mrużąc w moją stronę oczy.
-Ty
się w ogóle nie odzywaj, bo w kilku sytuacjach twierdziłaś
znacznie inaczej.-nachyliłem się w stronę stolika, a ona zrobiła
to samo. Nasze twarze praktycznie się stykały i mierzyliśmy się
spojrzeniami.
-Nie
dość, że ma zwidy, to jeszcze głuchy.-szepnęła dokładnie
wymawiając każde słowo. W tym czasie byłe zahipnotyzowany jej
ustami... poczułem zapach jej czekoladowego błyszczyka i miałem
ochotę w nich zatonąć. Czułem jej miękkie wargi na swoich, a po
chwili jej język pieścił moją szyję. Ocknąłem się kiedy ze
śmiechem usiadła normalnie. Zapomniałem o obecności mojej mamy,
która teraz udawała, że obserwuje przechodzących ludzi. Odgoniłem
ze swojej głowy myśli, które zaczęły uporczywie do niej
przychodzić, jednak nie mogłem się powstrzymać, żeby na krótką
chwilę zatrzymać wzroku na piersiach Niny.
-Ja
na chwilę przepraszam.-uśmiechnęła się i poszła w głąb
lokalu.
-Jak
się mamo czujesz?-spytałem rodzicielki, która patrzyła na mnie
tym swoim spojrzeniem, którego nienawidziłem... przeszywała mnie
na wskroś, a ja czułem się jak nastolatek, który coś przeskrobał
i musi się tłumaczyć.
-Bardzo
dobrze, a co u Ciebie?
-A
jak ma być? Wszystko okey.
-A
co tam z Niną?-no tak... jak się mogłem spodziewać zadała to
pytanie, ale sam jestem sobie winien, bo zamiast przemyśleć co
palnę, to mówię co mi ślina na język przyniesie.
-Tak
jak zawsze.
-Jak
zawsze? Shannon, mnie nie oszukasz.
-Kiedy
ja nie zamierzam Cię oszukiwać.
-Długo
ją kochasz?
-COO?!-prawie,
że krzyknąłem - Jasne, że nie. -spojrzała na mnie spod byka -
Mamo... powtórzę jeden jedyny raz. Nie kocham jej, ona nie kocha
mnie. Nic między nami nie ma prócz przyjaźni i seksu.
-A
długo trzeba czekać, żeby było? Nina jest wspaniałą dziewczyną-
miła, piękna, mądra, ma poczucie humoru, ceni siebie i ma jakieś
wartości, nie co większość dziewczyn, a raczej kobiet w
dzisiejszych czasach. Ma coś w głowie.-słuchałem mamy
zastanawiając się nad jej słowami. Niewątpliwie miała rację co
do Niny, była taka jaką właśnie ją opisała. Jakby nie patrzeć
ideał, a nie mogłem zaprzeczyć, że cholernie mnie pociągała.
Jej ciało, jej usta... nawet teraz kiedy o tym pomyślałem poczułem
przyjemne dreszcze. Uwielbiałem spędzać z nią czas- śmiać się,
rozmawiać, przekabacać i kochać. Ale nie kochałem jej. Nie byłem
w niej zakochany. Czułem do niej pociąg fizyczny, ale bardziej
patrzyłem jak na przyjaciółkę, którą zresztą była.
-Ale
nie szukam nikogo... cenię jej przyjaźń.
-Więc
całe życie zamierzasz pieprzyć swoją przyjaciółkę? Kiedy
założy własną rodzinę i ty swoją z jakiś pustakiem?
-Na
razie żadne z nas nie zamierza.
-A
kiedy będzie chciało? Nagle powiecie -dobra, koniec pieprzenia.
Było miło, ale się skończyło.
-Kiedy
będzie tak trzeba, to tak. Jesteśmy ludźmi, pociąga nas nasza
fizyczność. Kiedy kogoś pokochamy tak naprawdę, to to minie i
będziemy przyjaciółmi.
-A
jeżeli ona kogoś pozna, pokocha, a Ty nadal będziesz czuł do niej
ten swój fizyczny popęd pozwolisz jej odejść?
-Pozwolę.
To tylko seks. Nie chciałbym, żeby to dziwnie zabrzmiało... ale w
ten sposób zaspokajamy swoje... potrzeby, tak? Więc znajdę
kogoś... nie bierz mnie za świnie, mamo, ale wiesz o co mi chodzi.
-Wiem,
wiem... ale dajmy na to... tym kimś będzie ktoś ważny dla
Ciebie... hm... Jared! Co wtedy?
-Jared?-zaśmiałem
się -żartujesz sobie przecież. On ma Kat i w ogóle.
-Dobra,
pomińmy to, że ma tą całą Katharine. To będzie Jared i co
wtedy?
-Jeżeli
on będzie ją naprawdę kochał i ona jego to nie będę miał nic
przeciwko.-odpowiedziałem szczerze po chwili zastanowienia.
-Teraz
tak Ci łatwo mówić.
-Mówię
jak jest. Jeżeli jakieś uczucie będzie... będzie chciało
przyjść, to nie zamieniam bronić się rękoma i nogami, ale teraz
jest tak jak powiedziałem.
-Shannon,
nie skrzywdźcie siebie, nie skrzywdź jej, nie skrzywdź siebie.
Takie układy potrafią wszystko popsuć. A widać, że się lubicie.
A wiesz...-położyła mi dłoń na ramieniu -jak coś zawsze możesz
do mnie przyjść.
-Wiem
i jak coś na pewno skorzystam, chociaż wolałbym nie.-przytuliłem
ją do siebie.
-Mój
malutki syneczek...-pocałowała mnie w policzek.
-Nie
wyglądam na 42 lata?-szepnąłem jej na ucho chcąc rozluźnić
atmosferę.
-Oczywiście,
że nie.-uśmiechnęła się tak jak lubiłem najbardziej.
-Już
jestem.-Nina zajęła swoje miejsce i panie od razu zajęły się
rozmową. Tak się rozgadały, że nie mogłem choć na chwilę się
wtrącić, a jak mi się udało, to posyłały mi tylko spojrzenie w
stylu 'co Ty tam możesz wiedzieć' i z powrotem wracały do
paplania. Okazało się, że mają bardzo podobny gust, jeśli chodzi
o filmy i umówiły się nawet na seans do kina. A kiedy zgadały się
na temat 'Śniadania u Tiffany'ego', które swoją drogą z powodu
rodzicielki oglądałem kilka razy, wyciągnęły mnie do jego sklepu
i spędziły w nim bitą godzinę... nakręcając jedna drugą na
temat biżuterii. Skończyło się na tym, że musiały sobie coś
kupić, a ja chcąc wyjść na dżentelmena zafundowałem to im...
Muszę pamiętać, aby nigdy więcej nie wchodzić z kobietą do
takiego sklepu chyba, że chcę zbankrutować.
Cholera.
Biała czy czarna? Stałem przed lustrem i zastanawiałem się jaką
koszulkę na siebie założyć. Hmm... niech będzie czarna, ale
teraz pytanie, która czarna? Z napisami tymi, czy tymi?
-No
w życiu się nie zdecyduję!-mruknąłem pod nosem.
-Hej
Shannon!-usłyszałem z dołu krzyk blondynki. Złapałem białą
koszulkę i w biegu ją na siebie założyłem. Zleciałem na dół
po schodach, a Nina wraz z Sarah położyły w kuchni wielkie
pudełka.
-Hej.-pocałowałem
obie w policzki, a Nina podeszła do lodówki i wyciągnęła z niej
butelkę wody.
-I
zaczęły się upały... będziesz musiał podkręcić klimę.
-Już
to zrobiłem.
-Jeszcze
bardziej.-pokazała mi język -był catering?
-Tak,
wszystko zostawili, a teraz muszę zabrać się za rozstawianie.
-No
to zaraz pomożemy.
-Nie
musicie.
-Yhm...
już widzę jakby to wszystko wyglądało...-zrobiła wielkie oczy w
kierunku Sary, a ta tylko pokiwała ze zrozumieniem głową.
-No
dziękuje, że tak wierzycie w moje możliwości!
-Shannon,
wybacz... za całym szacunkiem, ale na pewno nie sprostasz temu
zadaniu.-Sarah poklepała mnie po plecach.
-Jestem
Shannon Leto i dam sobie radę ze wszystkim!-po domu rozległo się
pukanie do drzwi, a ja się zdziwiłem. Czyżby ludzie zdecydowali
się przyjść o tyle wcześniej? Leniwie poczłapałem do drzwi i
moim oczom ukazał się uśmiechnięty Evan.
-Hej
Shannonku! Pomyślałem, że jesteś taki samotny i przyda Ci się
pomoc.-bezceremonialnie mnie ominął i wszedł do środka.
-No
dziękuje, że wszyscy wierzą tak w moje możliwości!
-Oooo
Nina.-powiedział Evan wchodząc do kuchni.
-Nine
znasz, a to Sarah. Sarah, to Evan.-przywitali się ze sobą, a ja
podszedłem do telewizora włączając jakiś kanał muzyczny.
Popatrzyłem na niego z każdej strony zastanawiając się, czy
najbezpieczniej nie będzie przenieść go w jakieś inne miejsce.
Nie sądzę, żeby jednak ta impreza przemieniła się w nie wiadomo
jaką libację. Wypić, wypijemy, ale na pewno nie będzie niczego w
stylu Tomo i Jareda... Wróciłem do kuchni gdzie cała trójka w
najlepsze rozmawiała.
-Shannon,
Ty ze mną rozstawiasz jedzenie, a Sara i Evan zajmą się strojeniem
na zewnątrz.-zarządziła blondynka rzucając we mnie paczką
jednorazowych talerzyków. Pokiwałem ze zgodą głową. Dwójka
wyszła, ja zostałem sam z Niną, co chwilę kierowany co i jak mam
robić. Kilka razy dostało mi się po głowie, czy tyłku jak coś
poknociłem, ale ogólnie była zadowolona z mojej pracy, a ja sam
musiałem przyznać, że bez niej bym sobie nie poradził.
Zaplanowała wszystko od jedzenia po kolor słomek do drinków. Ja
oczywiście zająłem się alkoholem, który mimo wszystko pełnił
najważniejszą tutaj rolę. Kiedy pojawiałem się na zewnątrz Evan
i Sarah cały czas się śmiali i było widać, że znakomicie im się
rozmawiało. Kiedy zajmowałem się układaniem jakieś głupiego
sera pod bacznym spojrzeniem Niny, usłyszałem otwierane drzwi.
-Ale
jak mi tylko tkniesz alkohol!- pogroziła Vicki palcem, wchodząc
razem ze skruszonym Tomo do domu.
-Cześć
Vicki!- krzyknąłem wesoło.
-Hej,
hej.-podeszła do mnie i dałem jej cmoka w policzek -w czym pomóc?
-To
nie ja tu jestem szefem...-rozłożyłem ręce.
-I
bardzo dobrze. Hej Nina!-krzyknęła w głąb domu, ze schodów
zleciała uśmiechnięta od ucha do ucha blondynka, zaplątana w
jakieś serpentyny.
-Hej!-przytuliły
się ze sobą.
-Co
Ty taki smętny?-Nina spytała Tomo, który stał koło żony ze
spuszczoną głową i w ogóle nie odezwał od wejścia.
-Wielce
obrażony, że urządził taką libację alkoholową.
-Nie
jestem obrażony.-zaprzeczył cicho.
-Już
nie udawaj takiego biednego.-Vicki pozostawała niewzruszona i nieźle
po nim jechała. Oj Tomo, Tomo...
-Dr.
Avalanche jest też niezły... jeden z moich ulubionych perkusistów.
-Do środka weszli rozgadani Sarah i Evan.
-A
czy to nie jest czasem automat perkusyjny?-'automat' pomyślałem.
-A
już myślałam, że w tym uda mi się Cię nabrać!-jęknęła.
-Oj...
mnie tak łatwo nie oszukasz. - strzelił w jej stronę palcami.
-Wy
tutaj gadacie, a samo się nic nie zrobi!-Nina skutecznie zagoniła
towarzystwo do roboty.
-Co
jest?-spytałem się przyjaciela, gdy jego żona zniknęła na
tarasie.
-Nic
mi nie mów...-szepnął – w ogóle cud, że tu jestem... Zaczęła
się szykować, a jak stanąłem przy drzwiach, to od razu 'gdzie się
wybierasz?!' Myślałem, że mnie już przywiąże do łóżka... mam
zakaz dotykania alkoholu i co chwilę muszę być w zasięgu jej
wzroku... a jak coś wyczuje, to powiedziała, że mogę sobie szukać
nowego mieszkania.-był tak przybity, że zacząłem mu naprawdę
współczuć. Vicki potrafiła być tak cięta, że czasami, aż ja
jej się bałem. A nasz Tomislav normalnie wyglądał jakby
przechodził załamanie nerwowe.
-Przejdzie
jej...-położyłem przyjacielsko dłoń na ramieniu przyjaciela.
-Wątpię...
-mógłbym przysiąc, że Tomo miał, aż łzy w oczach... o kurde...
w domu musiała mu dać niezły popis.
-Shannonkuuuuuu!-usłyszałem
wesoły wrzask swojego brata i po chwili roześmiany jakby się
czegoś naćpał rzucił mi się na szyję - Wszystkiego
najlepszego!-pocałował mnie w policzek, po czym przytulił się do
Tomo. Wybałuszyłem oczy na wierzch.
-Jared,
czy ty już coś wypiłeś?
-Nieee...
no co Ty. -wzruszył ramionami, a jego niebieskie oczy całe się
świeciły.
-No
to co się stało?-naprawdę niepokoiłem się jego zachowaniem.
-Co
się miało stać? Szykuje się imprezka i spotkam wszystkich fajnych
ludzi w jednym miejscu, nie powiem, że się za nimi nie stęskniłem.
-Ahaa....
Dobra.-co najmniej zachowywał się dziwnie, ale niech już mu tam
będzie. Być może i on czasami ma jakieś przebłyski -czyżby
dzień dobroci dla zwierząt?
-Vicki
by się taki przydał.-prychnął Gitarzysta.
-A
właśnie... gdzie masz Kat?-zignorowałem Tomo.
-Ma
coś do załatwienia.
-Myślałem,
że chciała być na tej imprezie.
-Coś
jej wypadło.-Jared wzruszył ramionami i poszedł do przodu.
-Szkoda,
że Vicki zależy, żeby być na tej imprezie... - przybicie Chorwata
pomału mnie dobijało. Nie wesolutki Tomo, to nie to samo i wtedy
nawet ja nie potrafiłem być taki wesolutki.
-Poczekaj,
aż sama się upije.. już ja tego dopilnuje.-Gitarzysta delikatnie
się uśmiechnął, a w jego oczy zaświeciły. Jezusie... jeżeli ja
miałbym przechodzić coś takiego przez żonę, to pierdole. Na
zawsze wolę być sam.
-Wierzę
w Ciebie!-rzucił mi się na szyje.
-Tomo!
Ty się lepiej zachowuj! Dzisiaj masz mi nie przynieść
wstydu.-Vicki niosła tacę z jedzeniem. Millicevic jak na zawołanie
oderwał się ode mnie i grzecznie stanął z boku nie odzywając
słówkiem. Wyszedłem na taras i byłem zaskoczony. Musiałem
przyznać, że wszystko wyglądało genialnie. Co kawałek na dworze
stały kolorowe lampiony, nad wejściem wisiały kolorowe światełka,
a w takim kolorze były nawet kubki, słomki, talerzyki -wszystko.
Jednym słowem-NEON NIGHT.
-Shannonku!
Masz gdzieś może piłki?-Jared biegał jak oszalały od stolika do
stolika. No ADHD wstąpiło dzisiaj w tego człowieka. Nie chcę
wiedzieć co będzie później.
-Mam
w garażu, ale nie nadmuchane.
-Ja
z Milicevicem i Breesem postaramy się, żeby już były porządnie
nadmuchane!-rzucił mi brudny uśmieszek i wleciał do domu
podśpiewując pod nosem Lady Gage 'Telephone'. Podszedłem do
jednego ze stolików, przy którym stała Vicki i układała
talerzyki.
-Pomóc
Ci?
-Ty
mi już lepiej mów czego on Ci nagadał.
-Nic
mi nie nagadał.-starałem się powiedzieć jak najszczerzej, jednak
kiedy zobaczyłem spojrzenie Vicki przełknąłem głośno ślinę.
-nie sądzisz, że powinnaś mu trochę odpuścić?
-A
Ty nie mieszać w nie swoje sprawy? Niech najlepiej robi co chce i
później wychodzi z tego, to co wychodzi.
-Vicki...
-Shannon...-westchnęła
-myślisz, że mi tak łatwo? Ale nie ma zmiłuj się. Tym razem
ostro przesadzili.
-To
nie pierwszy raz...
-No
właśnie. Kiedyś trzeba dojrzeć -spojrzała na mnie znacząco.
Schyliłem głowę nie wiedząc co powiedzieć.. musiałem przyznać,
że trochę zdziwiła mnie jej bezpośredniość. Musiała być
naprawdę wściekła i musiała zauważyć,że sprawiła mi tym
przykrość, bo mnie przytuliła -przepraszam, Shannon.
-Nic
nie szkodzi... rozumiem.
-Wybacz,
ale jeszcze mi nie przeszła wściekłość na Tomo, a jak się
trochę pomęczy, to później będzie chodził jak zegareczek.-wbiła
mi palce w żebra i zaśmiała.
-Jędza!-roztrzepałem
jej włosy -odpuść mu -dodałem na odchodne.
-Zastanowię
się.
W
całym domu huczała muzyka i kręcili co chwilę pojawiający się
nowi goście. Części z nich nie wiedziałem bardzo dawno i miło
było mieć ich wszystkich w jednym miejscu.
-No,
no... pięknie się tutaj urządziłeś.-Steve podszedł do mnie i
klepnął w ramię.
-Dzięki,
dzięki, Stevensie. Bez żonki przyszedłeś?
-Powiedziała,
że nie chce widzieć naszych libacji alkoholowych. Widziała jedną
i ma dość.-zaśmiałem się na jej wspomnienie. Byliśmy w trasie,
ale mieliśmy ze trzy dni wolnego i postanowiliśmy zaszaleć...
bardziej niż zwykle... No i przy okazji pokryć koszty szkód, które
wyrządziliśmy w hotelu. Jared był na nas wtedy tak wkurwiony, że
wsiadł w pierwszy samolot gdzie miał odbyć się następny koncert
i zameldował w innym miejscu. Zjawił się dopiero 3h przed
występem. Odszukałem go teraz wzrokiem – gadał z Tim'em i
Braxton'em i mało co nie leżał na podłodze ze śmiechu wylewając
drinka, którego trzymał.
-Jak
wylejesz będziesz prał!-wrzasnąłem w jego kierunku, a ten tylko
pokazał mi fucka i powrócił do rozmów. W wejściu z butelką wina
i kwiatkiem pojawiła się Emma.
-Hej
Shannon.-podeszła do mnie i przytuliła -mam nadzieję, że miło
będzie Ci się tu mieszkało.
-Nie
dziękuje. Coś się stało?-spytałem niepewnie. Odwróciła wzrok i
pokiwała przecząco głową, ale widziałem, że coś nie gra. Miała
podpuchnięte oczy i była strasznie przygaszona.
-Mało
spałam w nocy to wszystko.-wysiliła się na uśmiech i poszła w
kierunku machającej jej Vicki. Milicevic jak grzeczny piesek chodził
5 metrów za żoną z colą w łapie. Rozejrzałem się dookoła i
byli chyba wszyscy. Teraz byli zajęci rozmowami i pierwszymi
drinkami. Ja wolałem nie pić i mieć nad wszystkim kontrolę. Wolę,
żeby dom, w którym dopiero zamieszkałem trochę przetrwał i nie
został uszkodzony. Prezent od Ludbrook odstawiłem na bok i
skierowałem w stronę tarasu. Mimo wszystko złapałem małą
butelkę piwa i poszedłem do gości.