Vicki
-Nina,
widziałaś gdzieś Emme?-spytałam się blondynki, która akurat
rozmawiała z Antoine.
-Nie.-pokręciła
przecząco głową. Weszłam do środka domu gdzie muzyka huczała
jeszcze głośniej i większość była już nieźle wstawiona. Jared
tańczył z Braxton'em i normalnie wyglądało to tak jakby za chwilę
mieli się na siebie rzucić i zerwać wszystkie ciuchy. Obydwoje
wyli do słów piosenki, która akurat leciała i próbowali
zaimponować kręceniem biodrami, choć nie za bardzo im to
wychodziło... W kącie salonu dojrzałam Tima rozmawiającego z
jakąś kobietą, którą nie bardzo kojarzyłam.
-Tim?-położyłam
mu dłoń na ramieniu i stanęłam na palcach chcąc dosięgnąć
jego ucha -widziałeś może gdzieś Emme?
-Nie,
a coś się stało?-nachylił się do mnie i było widać, że
przejął.
-Nie,
po prostu mi gdzieś zniknęła.
-Aha,
poszukam jej i jak znajdę, to wyślę do Ciebie.
-Dzięki.-klepnęłam
go w ramię i biorąc szklankę wody udałam się na pierwsze piętro,
chcąc choć na chwilę oddalić się od ludzi i tego całego hałasu.
Na górze na korytarzu siedzącą na jednym z krzeseł znalazłam tą
którą poszukiwałam.
-Hej,
wszystko w porządku?-uklęknęłam przed nią, a ona starła
pojedynczą łzę ze swojego policzka.
-Tak,
tak.-zasłoniła twarz włosami.
-Emma,
mnie nie oszukasz, co się dzieje?-odgarnęłam jej włosy i
spojrzałam w jej zapłakane oczy.
-Nic
takiego.
-Możesz
mi powiedzieć.-złapałam jej rękę i usiadłam na krześle obok.
Nabrała powietrza do płuc i uciekła spojrzeniem w bok. Nie
chciałam jej poganiać. Wiedziałam, że Emmie potrzeba trochę
czasu do przełamania. Nie lubiła rozmawiać o swoich problemach, bo
nie chciała nikomu zawadzać, ani narzucać. Była kobietą, która
zawsze brała wszystko w swoje ręce i potrafiła mieć wszystko
poukładane jak nikt inny. Załatwiała milion spraw dla innych, ale
miała mało czasu dla siebie. Chciała już otworzyć buzię, ale
koło nas pojawił się Tomo.
-Gorąco
tu jak nie wiem... gdzie on ma tę klimę włączoną?-burknął
siadając koło mnie. W ręce trzymał butelkę coli, którą pomału
sączył. Emma odwróciła się w drugą stronę.
-Możesz
iść zobaczyć, czy nie ma Cię w drugim pokoju?
-Tutaj
chłodniej.
-No
to idź na dwór.
-Za
dużo ludzi.
-No
to idź się schlaj!-oczy mu się zapaliły i mało co nie wypuścił
butelki z rąk.
-Mogę?-spytał
prawie, że niedosłyszalnie.
-A
idź. Tylko jak znowu mi odwalisz jakąś akcję, to przysięgam, że
zabiję!-pogroziłam mu palcem przed nosem, a ten upadł na kolana
przede mną.
-Kocham
Cię Vickuś! Kocham Cię mój Skarbie Malutki!-krzyknął
przytulając się do mnie - Jesteś najwspanialszą kobietą na
świecie.
-Pff...
Ty już mi lepiej idź, bo się jeszcze rozmyślę.-pocałowałam go
w czubek nosa i rozczochrałam czarne włosy. Podskoczył na równe
nogi, przelotnie przytulił Ludbrook i poleciał w kierunku schodów
z okrzykiem 'Król Mofo nadchodzi!'. Zaśmiałam się pod nosem
patrząc na tego wariata i przeniosłam wzrok na Emm, która też się
śmiała.
-Zazdroszczę
Ci takiego Tomo.
-Ja
sobie go też zazdroszczę. Najwspanialsze co mi się przydarzyło,
ale dosyć o mnie. Co się stało?
-Nic
takiego, naprawdę. Nie ma sensu o tym mówić, muszę...-chciała
już wstać, ale złapałam ją za rękę.
-Musisz
pracować? Nie sądzę. Z tego co wiem, to chłopaki mają wolne, a
teraz jest impreza. Niańczyć też ich nie masz co, bo nad tym
stadem bydląt nie zapanujesz, więc zostałaś skazana na
mnie.-westchnęła i wróciła na miejsce.
-Pokłóciłam
się z Ben'em...-wydusiła z siebie, a jej oczy znów zaszły łzami.
-Emm...
przykro mi. Ale na pewno nie ma powodu do płaczu.
-Nie
Vicki... jest powód. Ostatnio w ogóle się nie dogadujemy... co ja
gadam... nie dogadujemy się odkąd wróciłam do domu. Na początku
było dobrze, ale teraz?
-Kochana...
wszystko się ułoży. Musicie się tego nauczyć.
-Nauczyć?
Proszę Cię... było dobrze kiedy widzieliśmy się raz na dwa
miesiące, a teraz? Unika mnie jak tylko się da. Wiesz... nie jestem
może najlepszą kucharką, ale staram się zrobić coś dla niego
miłego kiedy wraca z pracy, a co słyszę? 'Za słone, przypiekłaś,
zmniejszyłabyś tą klimę, bo idzie zamarznąć.' chcę z nim
gdzieś wyjść- na plaże, do restauracji, to ciągle nie ma czasu.
Posprzątam, zrobię pranie -źle, bo lepiej żeby był rozpierdol w
całym domu tak jak on chce. Czuje się we własnym domu jak jakiś
wyrzutek.-spuściła głowę i nie ukrywała już łez.
-Bo
to nie jest łatwe. Ja też musiałam na powrót przyzwyczaić się,
że mam Tomo w domu. Starałam się z nim być w trasie jak
najczęściej, ale miałam obowiązki w LA. Kiedy wrócił też było
mi trochę dziwnie. Cieszyłam się jak cholera, ale denerwowało
mnie, że wszystko już nie jest idealnie na swoim miejscu, ale jedno
było na miejscu -on przy mnie kiedy się budziłam. Mam go teraz
cały czas dla siebie, a taką już macie pracę. I musicie zrozumieć
też trochę nas, że może bywać ciężko, ale to wszystko minie.
Pogadaj tylko z nim i powiedz co czujesz.
-Próbowałam
go tutaj dzisiaj wziąć, to usłyszałam tylko, żebym lepiej zajęła
się pracą, a nie łażeniem po imprezach. Nie poznaje go. Zmienił
się kompletnie.
-Ludzie
się zmieniają, ale musicie się na nowo odnaleźć. Zacznij od
rozmowy.
-Boje
się jej, Vicki. Boje się tego co może paść z jego ust.
-Kocha
Cię. To jest pewne. Jak kilka razy wspólnie do Was lecieliśmy
nawet nie wiesz jak skakał z radości, że Cię zobaczy.
-Coś
mu się zmieniło... nawet nie wiesz ile bym dała, żeby kochał
mnie tak jak Tomo Ciebie.
-Kocha
Cię tak. Musicie tylko wspólnie chcieć odbudować Wasze relacje.
-Vicki...
proszę Cię. Nie porównuj mi tutaj Tomo i Ciebie do mnie i do Bena,
bo to jak niebo i ziemia.
-Myślisz,
że zawsze jest tak różowo? Teraz praktycznie się do siebie nie
odzywaliśmy. Darłam się na niego tak, że sama byłam zdziwiona,
ale kocham go najmocniej na świecie i wiem, że Ty z Ben'em też się
kochacie.-przytuliłam ją mocno do siebie.-zobaczysz, będzie
dobrze.
-Dziękuje
kochana...
-Nie
ma za co. A wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść i o wszystkim
powiedzieć?
-Wiem
i za to bardzo dziękuje.-oderwałyśmy się od siebie i
uśmiechnęłyśmy.-uważasz, że mamy jeszcze po co iść na dół?
-Sądze,
że odkąd wparował tam mój mężuś, to nie.-pokręciłam głową
i wybuchnęłyśmy śmiechem.
Nina
-Hej
Mała, jak się bawisz?-podleciałam do Sary od tyłu i łapiąc ją
w pasie obróciłam przodem do siebie.
-Wow!-zaśmiała
się -bardzo dobrze, a Ty?
-Wyśmienicie.
Zajebiści ludzie tu są!
-Zgodzę
się.
-Zgubiłaś
gdzieś Evana, bo widzę, że dobrze się Wam gada.-przygryzłam
wargę znacząco mrugając rzęsami.
-Poszedł
mi po drinka.
-Iiiii?-zachwiałam
się lekko, przygryzając palca. Jak u większości towarzystwa tutaj
w moim organizmie krążyła już dosyć spora dawka alkoholu, i jak
u większości pomału przestawałam nad sobą panować.
-Iiiii
nic. A Ty co robisz?
-Właśnie
miałam iść do łazienki, bo mi się siku chce!-zaśmiałam się i
ścisnęłam mocniej nogi.
-No
to leć, bo wstydu sobie zrobisz.-pokręciła głową i popchnęła
mnie do przodu. Do każdego się uśmiechając weszłam na schody i
na górze zobaczyłam rozmawiające Vicki i Emme.
-A
Wy tutaj?-podeszłam do nich.
-Musiałyśmy
trochę odetchnąć.-wytłumaczyła Vicki, ale zobaczyłam
podpuchnięte oczy u Emmy.
-Idźcie
bawić się na dół. Przynajmniej dzisiaj każdy może na chwilę o
wszystkim zapomnieć i trochę zaszaleć.-posłałam im ciepły
uśmiech.
-Jest
jeszcze z kim?-zdziwiła się Emma.
-Jeszcze
tak, więc korzystajcie póki możecie, bo raczej długo to nie
potrwa.-machnęłam im i skierowałam w stronę łazienki Shannona.
Myjąc ręce poczułam czyjeś dłonie z tyłu i zdałam sobie
sprawę, że nie zamknęłam drzwi. Miękkie wargi dotknęły mojej
szyi, a ręce przeniosły na biodra. Przymknęłam oczy oddając się
tej pieszczocie, ale nie byłam jednak na tyle pijana. Odwróciłam
się do przodu i odetchnęłam z ulgą widząc Shanna przed sobą.
-Uff...
to Ty.-zarzuciłam mu ręce na szyje.
-A
kogo innego się spodziewałaś?-szepnął i pocałował mnie w
policzek. Było czuć od niego nieźle alkohol, ale teraz mi to nie
przeszkadzało, bo sama do trzeźwych nie należałam. Wepchnął mi
do gardła język i był znacznie bardziej łapczywy niż zawsze.
Jedną ręką przekręciłam w drzwiach zamek, a drugą odnalazłam
zapięcie jego spodni. Pozbyłam się ich szybkim ruchem, a on
przygniótł mnie do ściany cały czas całując. Wsadził swoje
ręce pod moją bluzkę i zaczął bawić się piersiami, ja jednak
nie miałam ochoty na takie zabawy. Podciągnęłam do góry
spódniczkę, a po chwili Shannon we mnie wszedł. Jego ruchy były
szybkie i nie było w nich żadnej delikatności, teraz jednak tego
chciałam. Krzyczałam nie przejmując się tym, że ktoś może nas
usłyszeć. Po kilku minutach doprowadziliśmy się do porządku, w
którym można pokazać się ludziom i jak niby nigdy nic opuściliśmy
łazienkę. Przed schodami jeszcze namiętnie się pocałowaliśmy i
zeszliśmy na dół. Stanęłam na środku nie wiedząc dokąd się
udać. Złapałam ze stołu drinka i podeszłam do kanapy, na której
siedział Jared, Tim i Braxton. Ten pierwszy trzymał w ręce butelkę
wódki, a drugą obejmował przytulającego i płaczącego Braxtona z
kolei Tim przyglądał się temu wszystkiemu z pokerową miną.
-Co
Wy robicie?-spytałam siadając na stole koło basisty i biorąc z
ręki Jareda wódkę, bowiem swój kieliszek zdążyłam opróżnić
zanim tu doszłam.
-Nikt
mnie nie kocha!-wychlipał Braxton mocniej wtulając się w Jareda na
co ten zawył ze śmiechu.
-Tak
Ci śmiesznie?! Tak ci kurwa śmiesznie, że Twój przyjaciel cierpi?
-Braaaaxtonnneeekuuuuuuuuuuu!
Ja się z Ciebie nie śmieję....-prawie, że dusił się własną
śliną, podałam mu butelkę, po którą wyciągnął ręce.
-Braxton,
ogarnij dupę, bo żadna laska ciebie nie zechce.
-Mam
w dupie laski... mogę zostać sam z Jaredkiem.
-Ale
wiesz...jakby nie patrzeć, to on bierze ślub.-powiedziałam, a
Jared znowu wybuchnął śmiechem.
-Przestań
pić, dziwko!-krzyknął Brax, a Jared, że akurat miał w buzi napój
wszystko wypluł, na mnie i Tima.
-Co
ty robisz?! Pogięło cię?! Będę cały w wódce.-jęknął Tim.
-I
tak kurwa jebiesz.-Jared wystawił swoje ząbki i położył na
ramieniu Braxtona.
-Dobra...
wy sobie tutaj płaczcie, a ja idę....-puknęłam się w głowę
chcąc sobie przypomnieć co tak właściwie miałam powiedzieć -
Nie wiem gdzie, ale idę!-zaśmiałam się i ruszyłam przed siebie
na taras.
Jared
-Wohoohohhoooo!
Ale imprezkaa! -krzyknął Tomislav lądując koło mnie na kanapie.
-Co
Ty tutaj robisz? Pijany? -wydusił Braxton wycierając pozostałości
łez ze swojego policzka.
-Jak
to kurwa co? Bawię się! -zaśmiał się Gitarzysta i oparł głowę
o poduszki.
-Tomislavie...
jeśli znów przez Ciebie będę miał przejebane, bo wpadniesz na
genialny pomysł zzz... śmietnikiem na śmieci, to przysięgam, że
Cię zabije i nigdy więcej nie ujrzysz mej pięknej twarzy. Wiem, że
będzie Ci wtedy przykro, ale trudno... takie życie.-wziąłem
kolejny łyk whiskey i zacząłem śmiać z niczego.
-Ehh...
spokojnie. Nie ma Tima, więc nie będzie głupich pomysłów.
-Ja
tutaj jestem cały czas.-spojrzeliśmy jednocześnie na basistę,
który siedział na stole. Był chyba najmniej pijany z nas
wszystkich... ahh ten Tim... zazdroszczę mu czasem tego jego mocnego
łba.
-No
to dobrze Tim. Ty jesteś kurewsko zajebisty gość! Cieszę się, że
spotkałem takiego basistę jak Ty! Nikt tak nie kręci grzywą i nie
wygląda tak zajebiście w wąsie jak Ty!-przybiłem mu piątkę.
-Kurde!-
koło nas pojawił się Shannon mało co nie zabijając się o nasze
nogi -kto tutaj zaprosił tylu ludzi?! Kim oni dla mnie są?! Was
znam, ale ich...-wskazał na pozostałych bawiących -Jared... ja
muszę przemyśleć kupno domu....
-Wiem,
że musisz... ja muszę przemyśleć kupno dziecka.
-Kupiłeś
dziecko?-zdziwił się Braxton.
-Nie
kupiłem, ja mam dziecko.
-Mam
już dosyć mieszkania z tymi wszystkimi obcymi ludzi... ani chwili
nie mam spokoju...-Shannon zajęty był wyrzucaniem swoich żali.
-Chłopaki!
Kto pierwszy wypije całą butelkę wódki ten przystojny
gość!-krzyknął Braxton podrywając na równe nogi. Podleciał do
stołu i każdemu z nas podał butelkę. Jego humor poprawił się w
mgnieniu oka. Nam ten pomysł się bardzo spodobał. Przygryzłem
wargę, powstrzymując się od drwiącego śmiechu. Przecież i tak
wszyscy wiedzą, że to ja jestem ten najprzystojniejszy... A na tej
imprezie to już na pewno...
-1,2,3!-krzyknął
Tim i zabraliśmy się za opróżnianie alkoholu. Musieliśmy być
już naprawdę pijani, jeśli żaden z nas choć na chwilę się nie
skrzywił.
-Pierwszyyy!-
Basista odstawił dumnie butelkę na stół i pokazał swoje ząbki.
-I
tak jestem przystojniejszy -każdy z nas powiedział w tym samym
czasie, a ja prychnąłem.
-Ciekawe...
ciekawe czy podróż na Marsa faktycznie zabierze 30 sekund...- Tomo
patrzył się w sufit kreśląc koła na kanapie.
-Zaraz
to udowodnimy!-klasnąłem ucieszony w dłonie wpadając na pewien
pomysł. -Shann, Tomo, Braxton, Tim! Potrzebuje Was
załogo!-poderwałem się na równe nogi, jednak szybko znowu
usiadłem. Powtórzyłem czynność tym razem jednak spokojniej -
Dobra chłopaki! Załogo G! Czas stawić czoła temu wyzwaniu i
dotrzeć na Marsa w 30 sekund!- chłopaki nie do końca rozumieli o
co mi chodzi, Braxton jednak się poderwał.
-Tak
jest, kapitanie!-zasalutował. Chwyciłem go za rękę i pociągnąłem
na górę. Weszliśmy do jednego z pokoi i otworzyłem drzwi na
balkon, który był jeszcze niewykończony. Stanąłem dumnie na
środku podnosząc głowę w stronę nieba, po chwili doszli do nas
pozostali członkowie mojej załogi.
-A
więc panowie... każdy z nas zastanawia się jak to naprawdę jest
żyć na Marsie i ile czasu zajmuje ta podróż. Dlatego ja, Jaredek
Leto dzisiaj chcę Wam udowodnić, że życie na Marsie jest możliwe.
Każdy z nas ma tutaj coś co go trzyma... na tej ziemi... gwarantuje
Wam jednak, że na Marsie może być jeszcze lepiej. Wystarczy, że
się odważycie i powiedzie 'Tak sir Jaredku, jesteśmy gotowi', a
więc czy jesteście?-odwróciłem się do nich przodem. Każdy z
nich jak zahipnotyzowany wsłuchiwał się w moje słowa, a ja
oczekiwałem odpowiedzi.
-Jestem
z Tobą bracie!
-I
ja!
-I
ja!
-I
ja!
-Zatem
Braxtonku... tam przy drzwiach leży nasz statek kosmiczny, którym
dzisiaj zabiorę Was na Marsa. Proszę... przynieś mi go.-machnąłem
ręką, a Braxton po chwili pojawił się z wielkim kartonem koło
mnie.
-Poczekaj,
poczekaj! Jeszcze coś!-Shannon uklęknął koło kartonu i wyciągnął
z kieszeni mazak, niewyraźnym pismem nabazgrał '30 Seconds to
Mars'-teraz jesteśmy gotowi.
-A
więc zatem...-postawiłem dwie nogi w kartonie i stanąłem nad
krawędzią balkonu -moi bracia... nie żałujcie w swoim życiu
niczego... powiedźcie śmiało, że jesteście szczęśliwi, a ja
Wam powiem, że zaraz będzie jeszcze lepiej.-podniosłem ręce do
góry, a oni jak na zawołanie klasnęli.
-Jared?!
Co Ty tam robisz?! -usłyszałem z dołu krzyk Emmy.
-Emmo!!!
Ma menadżerko... przepraszam Cię, ale tą podróż musimy odbyć
sami!
-Jared!
Do cholery! Złaź stamtąd! Wiem, że jesteś pijany i ja też
jestem, ale złaź!
-Jared...
czas ucieka... musimy odbyć tą podróż jeszcze dziś.-powiedział
Shann stając bliżej mnie.
-Wiem
bracie...-złapałem się jego ramienia.
-O
kurwa! Robak!- Tomo zaczął skakać z nogi na nogi wydając przy
okazji dziwne dźwięki, zahaczył o Shannona, ten stracił
równowagę, popchnął mnie do przodu i po chwili lecieliśmy już w
podróż na Marsa... Z okrzykiem na ustach wylądowaliśmy w basenie.
Machałem rękami chcąc wydostać się na powierzchnię, po chwili
odnalazłem Shannona i otworzyłem oczy.
-O
kurwaaa!-krzyknąłem śmiejąc się -kurwaaa! Znaleźliśmy wodę na
Marsiee!
-Ejj...
bracie... czy czasem Mars nie powinien być wyżej?-brat nie
podzielał mojej radości.
-Houston,
mamy problem!-spojrzałem w górę i zobaczyłem lecącego wprost na
nas Milicevica. Woda chlapnęła mi w oczy, kiedy się odwróciłem
przodem zobaczyłem wokoło siebie mnóstwo czerwonej cieczy i
Shannona trzymającego się za nos.
-Milicevic!
Bałwanie! Złamałeś mi nos...-jęknął, a po chwili zaczął
śmiać. Krew z jego nosa lała się ciurkiem i już każdy z nas w
niej był. Tomo z początku w ogóle nie kontaktował, ale teraz
razem dusiliśmy się ze śmiechu.
-Chłopaki!
Ja tutaj zostaje!- Chorwat nagle pobladł i złapał za brzuch.
-Tylko
nie to!-jak najszybciej odpłynąłem w bok, a Milicevic zaczął
wypluwać zawartość swojego żołądka do basenu. Odnalazłem
drabinkę i z pomocą Emmy wydostałem na kafelki, podałem dłoń
Shannon'owi, który był tuż za mną. Tomo stał na środku basenu,
a jego sytuacja się nie zmieniła. Pobiegłem w stronę leżaków i
złapałem jeden z materacy.
-Tomo!
Łap!-krzyknąłem w stronę przyjaciela i rzuciłem mu materac.
Cudem się na niego wczołgał. Zadowolony z naszej misji odwróciłem
się przodem do innych. Stali zszokowani wpatrując się to na
Shannona całego we krwi, to na mnie, to na Tomo cały czas
rzygającego.
-Jared...
teraz to Wy kurwa ostro przesadziliście...-Emma z grobową miną się
we mnie wpatrywała.
-Cicho!
Słyszycie to?-położyłem jej palec na ustach i wytężyłem słuch.
Było słychać śmiechy, dudniącą w całym domu muzykę ii...
dźwięk syreny policyjnej.
-Gliny...-wydukał
Shannon. Złapałem brata za rękę i chwiejnym krokiem pociągnąłem
w stronę drzwi wejściowych. Nacisnąłem klamkę i kiedy drzwi się
otworzyły, policja mrugnęła światłami.
-NO
PHOTOS!-Shannon zakrył się rękoma i potknął na jednym ze
schodków lądując na trawie obok.
-Shannon!
Wstawaj... wiesz, że na leżąco nie wychodzisz.-zdruzgotany tym co
robi pociągnąłem go za koszulkę. Dwóch mężczyzn wysiadło z
samochodu.
-Dzień
dobry...-powiedzieli służbowym tonem -dostaliśmy zgłoszenia o
zagłuszaniu spokoju.-jeden z nich wyciągnął kartkę i długopis i
zaczął coś wypisywać. Westchnąłem zrezygnowany i odwróciłem
do brata.
-Czasami
mnie to naprawdę dobija... staramy się być dla fanów jak
najbliżej, ale teraz to już lekka przesada... Panowie...-spojrzałem
na nich -ja naprawdę to wszystko rozumiem... dam Wam ten autograf,
ale tylko tyle... nic więcej.-zabrałem mu długopis i kartkę i
złożyłem swój podpis, podałem ją Shann'owi, który zrobił to
samo.
-Poczekajcie,
poczekajcie! - z domu wybiegł Olita, podleciał do nas i wyjął z
jednej z kieszeni tą swoją naklejkę iLL. Uśmiechnął się do
policjantów i jednemu z nich przyklei ją na klatkę piersiową.
Stali w osłupieniu patrząc się na siebie.
-Greg...
ej.. słuchaj... moja córka ma w pokoju chyba plakaty tego
kolesia...-powiedział koledze na ucho.
-Myślisz,
że to jakieś... gwiazdy?
-Jared
Leto -podałem im dłoń zaczesując włosy do tyłu.
-Może
lepiej dajmy sobie spokój... po prostu robią imprezę, w LA to
normalne.
-Lepiej
tak...Ekhm...-odchrząknęli – Tym razem się panom upiecze.
Prosimy jednak zachować ostrożność i spokój.- znacząco
objechali wzrokiem Shannona, który wycierał krew z twarzy.
-No...no
to idziemy się bawić.-złapałem brata pod ramię i pociągnąłem
w stronę domu.
Emma
-Jared,
gdzie jest Shannon?-złapałam rozhasanego wokalistę, który chciał
już zniknąć w kuchni z kolejną butelką wódki. Tyle co dzisiaj
wypili, a jeszcze stali na nogach...
-Skąd
ja mam to wiedzieć.-wzruszył ramionami nieprzejęty.
-Przecież
on musi jechać do szpitala!-pomimo tego, że w moich żyłach też
krążył alkohol potrafiłam zachować resztki rozsądku, czego nie
można było powiedzieć o wszystkich tutaj zebranych. Całe
szczęście część zaproszonych zmyła się jakiś czas temu. Jared
ominął mnie ignorując moje krzyki za nim. Pokręciłam głową
'będzie tylko czegoś chciał ode mnie.' W kieszeni poczułam
wibracje telefonu i nie patrząc na wyświetlacz odebrałam.
-Tak?-próbowałam
przekrzyczeć grającą muzykę.
-Emma?!
Gdzie ty jesteś? - po drugiej stronie usłyszałam poddenerwowanego
Bena.
-No
u Shannona.
-Dochodzi
3 w nocy!
-I
co z tego?
-Jak
to co?! Mam tutaj na ciebie czekać?
-Przecież
ci mówiłam, żebyś ze mną przyjechał, ale odmówiłeś.
-Bo
nie miałem ochoty! Jesteś pijana?
-Jaka
znowu pijana? Wypiłam, owszem, ale nie jestem pijana. Po co w ogóle
dzwonisz?-spytałam lekko się irytując. Wydzwania do mnie, żeby
robić jakieś głupie przesłuchanie?
-Jasne...-prychnął
– spij się z nimi. Lepiej być z nimi niż ze mną, bo nie jestem
żadnym pieprzonym Leto.
-O
co ci chodzi? To są moi przyjaciele, a że coś ci nagle w nich nie
pasuje i robisz głupie fochy o wszystko, to proszę cię bardzo. Nie
moja wina.
-Jak
sobie chcesz! Wiedziałem, że taka jesteś, zwykła.... - krzyknął
do słuchawki i nie dokańczając, się rozłączył. Ścisnęłam ze
złości telefon w dłoni, a oczy zaszły łzami. Nie poznawałam
go... to nie był mój Ben, którego tak strasznie kochałam, i który
był dla mnie zawsze dobry. Poczułam wielką gulę w gardle i ból
wypełniający moje ciało. Domyśliłam się co chciał dokończyć
i to sprawiało mi jeszcze większy zawód. Dzisiaj, teraz nie
chciałam go znać. Nie chciałam mieć nic do czynienia z
człowiekiem, którego kocham z całego serca, ale który mnie tak
traktuje. Zorientowałam się, że po moich policzkach spływają
łzy, gorzkie łzy zawodu. Wzięłam drinka i uciekłam na pierwsze
piętro za nim ktokolwiek by mnie zauważył. Gdy byłam na górze
oparłam się o ścianę i płakałam. Nagle poczułam silne ramiona
mnie oplatające. Osoba, która do mnie podeszła położyła głowę
na moje ramię i lekko mną kołysała. Uspokoiłam swój oddech i
kiedy przestałam zanosić się szlochem podniosłam głowę do góry.
Koło mnie siedział Tim ze smutnym wzrokiem.
-Przepraszam...-wyszeptałam.
-Emm,
przecież nie masz za co.-odgarnął z mojej twarzy kosmyk włosów i
założył za ucho.
-Nie
przejmuj się mną, idź się baw.-popchnęłam go lekko do przodu.
-Nie
będę się bawił kiedy ty siedzisz tutaj smutna.
-Poradzę
sobie.
-Nie
zawsze musisz być taka silna, wiesz?-spotkałam się z jego ciepłym
spojrzeniem. Przybliżył się lekko do mnie, cały czas patrząc
głęboko w oczy. Zrobiło mi się gorąco i lekko przekrzywiłam
głowę w jego stronę. Przymknęłam oczy i poczułam jego wargi na
swoich. Na moment mnie zamurowało, ale rozchyliłam lekko usta. Tim
pogłębił pocałunek, ale czekał teraz na mój ruch, który po
kilku sekundach został odwzajemniony. Kierował mną alkohol i nie
panowałam już nad sobą. Wplotłam palce w jego włosy i
przyciągnęłam do siebie jeszcze bliżej. Tim objął mnie w pasie
i delikatnie całował. Nagle zapomniałam o Benie, o tym w jakim
byłam humorze. Teraz liczyło się tylko to, że czułam się
bezpiecznie w jego ramionach. Przejechał dłonią wzdłuż mojego
kręgosłupa, a mnie przeszedł przyjemny dreszcz po całym ciele.
Uklęknęłam na kolanach nie odrywając się od niego, ani na
chwilę. Odchyliłam lekko głowę do tyłu i poczułam jego szorstki
zarost na swojej szyi. Normalnie strasznie mnie do denerwowało i
zawsze kazałam golić się Ben'owi, ale u Tima mi to nie
przeszkadzało. Podnieśliśmy się na równe nogi i znaleźliśmy w
jednej z sypialni. Przekręciłam zamek w drzwiach i spojrzałam na
Tima zwierzęcym spojrzeniem. Oddychałam coraz mniej miarowo,
szybkim krokiem się do niego zbliżyłam i mocno wbiliśmy w swoje
usta, ściągając z siebie ciuchy. Położył mnie na łóżku, sam
znajdując się nade mną i całował mnie po moich piersiach,
podbrzuszu, szyi doprowadzając mnie samymi pocałunkami do
szaleństwa. Dawno nie czerpałam takich przyjemności z samych
pocałunków. Odnalazłam jego usta i przygryzłam lekko wargi,
rozchyliłam nogi i po chwili poczułam członka Tima w swojej
pochwie. Zaczął się poruszać bardzo powoli i z wyczuciem,
składając delikatne pocałunki na mojej szyi, kiedy mu na to
pozwoliłam przyśpieszył. Zaczęliśmy odczuwać coraz to większa
rozkosz i nie próbowałam już się powstrzymywać od jakichkolwiek
jęków. Moje ciało przeszedł cholerny dreszcz i wygięłam się
do tyłu, a Tim wylądował koło mnie. Złączyliśmy się w czułym
pocałunku, pieszcząc swoje ciała i uspakajając oddechy.
Obudziłam
się z nieprzyjemnym bólem głowy, ale uśmiechem na ustach,
próbowałam sobie przypomnieć co mogło go spowodować i opuściłam
luźno ręce wzdłuż swojego ciała, lekko się przeciągając.
Poczułam dłoń, która dotknęła mojego biodra i otworzyłam
raptownie oczy. Znajdowałam się w domu Shannona, a koło mnie leżał
nagi Tim. Poczułam się jakby ktoś uderzył mnie w głowę.
Przypomniałam sobie zajścia z dzisiejszej nocy i zaczęły targać
mną okropne wyrzuty sumienia. Na co się tak spiłam? Teraz
zdradziłam Bena... W moich oczach pojawiły się łzy i najciszej
jak umiałam wygrzebałam się z łóżka. Chciałam się znaleźć
jak najdalej stąd, jak najdalej od Tima. Poruszył się na łóżku
i spojrzałam w jego stronę.
-Emma...-wyszeptał
podnosząc się na łokciach.
-Tim,
proszę nic nie mów.-powstrzymałam go gestem ręki. Zebrałam z
podłogi swoje ciuchy i w pośpiechu zaczęłam je na siebie wkładać.
-Emma
- powtórzył, zakładając na siebie bokserki i stając koło mnie –
wszystko w porządku?
-Nie,
Tim. Nic nie jest w porządku. Zdradziłam Bena, ty zdradziłeś
Ashley. Nie ma o czym tutaj mówić.
-Emmo,
nie masz czym się przejmować.
-Nie
próbuj mnie nawet pocieszać, po prostu...- nie wiedziałam co chcę
powiedzieć. W głowie miałam jeden wielki mętlik i targały mną
przeróżne emocje w tym górujące nad wszystkim obrzydzenie do
samej siebie – po prostu o tym nie rozmawiajmy i zapomnijmy.
Niczego nie było i przepraszam. - wyminęłam go i wyszłam z
pokoju, modląc się by nie natknąć się na żadnego z gości. Całe
szczęście w salonie jedynie cicho pochrapywał Jared z ręką w
sushi. Wyszłam na dwór i oślepiło mnie delikatne, poranne słońce.
Był wczesny poranek i całe szczęście nie było wielkiego upału.
Ruszyłam biegiem przed siebie, chciałam jak najszybciej znaleźć
się daleko od domu Shannona i od tego wszystkiego. Szłam szybko
dopóki nie doszłam do jednej z bardziej zatłoczonych ulic i nie
złapałam taksówki. Wsiadłam do środka i nie wiedziałam gdzie
mam się udać... do domu? Żeby spojrzeć w twarz Benowi i
powiedzieć mu, że go zdradziłam, Na dodatek ze swoim
przyjacielem? Ale dokąd indziej miałam iść? Nie miałam tutaj
innych bliskich przyjaciół prócz Vicki, Tomo, Jareda, Shannona,
Braxtona, Evana iiii Tima... wszystkich straciłam przez swoją
pracę. Taksówkarz znacząco odchrząknął.
-Przepraszam...
zamyśliłam się... 210 Roses Blvd.-powiedziałam szybko i tego
pożałowałam... Nie miałam wyjścia. Muszę iść do domu.
Wysiadłam przed budynkiem jednego z apartamentowców. Niegdyś
wracałam tu z wielką radością, nie mogłam doczekać się, aż
będę w ramionach Bena i zasnę wtulona w jego bok. Teraz chciałam
uciec i nie pokazywać nikomu na oczy. Ben miał rację – jestem
dziwką. Zwykłą dziwką, która zdradziła mężczyznę, którego
kocha. W moich oczach znów pojawiły się łzy, ale nie mogłam, nie
mogłam okazać słabości. Portier z uśmiechem otworzył mi drzwi.
-Dzień
dobry, Emmo. Widzę, że ciekawa noc – zaśmiał się.
-Przede
wszystkim nieprzespana – wysiliłam się na uśmiech i skierowałam
w stronę wind. Moje serce podskoczyło do gardła, a żołądek
zawiązał w jeden, wielki supełek. Odnalazłam w torebce, drżącymi
dłońmi kluczyki i po chwili stałam już w przedpokoju naszego
domu. Chciałam cicho udać się w stronę łazienki, jednak na mojej
drodze stanął Ben.
-Dopiero
wróciłaś?-zadał pytanie lustrując mnie z góry na dół.
-Tak
– odpowiedziałam cicho, spuszczając głowę
-przepraszam.-chciałam go wyminąć, ale złapał mnie za rękę.
-Emma...-zaczął
niepewnie -spójrz mi w oczy, proszę.-niechętnie wykonałam jego
polecenia i poczułam jakby ktoś uderzył mnie z całej siły w
klatkę piersiową. -Przepraszam cię za ten telefon... przepraszam
za te ostatnie kłótnie. - dotknął mnie jeszcze większy ból, w
oczach pojawiły łzy.
-Nie
musisz...-wyjąkałam i zostawiając go ze spuszczoną głową udałam
się szybko do łazienki. Przekręciłam zamek w drzwiach i zrzucając
z siebie wszystkie ciuchy weszłam pod prysznic, gdzie razem z wodą
pozwoliłam spływać moim łzom. Nie próbowałam już być silną
Emmą, byłam słabym człowiekiem, który popełnia błędy, łamie
się i nie potrafi poradzić sobie ze swoim życiem. Osunęłam się
po ścianie kabiny i obejmując kolana próbowałam uspokoić myśli
i wyrzuty sumienia. Dopiero po dobrej godzinie, gdy Ben krzyknął,
że wychodzi do pracy zakręciłam wodę i stanęłam na środku
łazienki przeglądając się w lustrze. Byłam żałosna. Moje mokre
włosy sięgały do połowy pleców... nie były wcale w dobrym
stanie, nie chciało mi się z nimi nic robić. Pozwoliłam im po
prostu rosnąć. Wychudzone, blade ciało, zapadnięte policzki i
podpuchnięte od płaczu oczy. Ze złością złapałam szlafrok z
szafki, nie mogłam już dłużej na siebie patrzeć. Wyszczotkowałam
włosy, umyłam zęby i opuściłam łazienkę. Z garderoby
wyciągnęłam zwykłe spodnie, luźną bluzkę i założyłam na
siebie. Poszłam do kuchni, uszykowałam śniadanie, zjadłam w
spokoju i nie wiedziałam co dalej mam ze sobą robić. Otworzyłam
laptopa i zaczęłam segregować i tak uporządkowane pliki. Około
godziny 12 zadzwonił Jared pytając się czy wszystko u mnie w
porządku i nie potrzebuje pomocy, odmówiłam. Pomimo tego, że
Jared był moim najlepszym przyjacielem nie lubiłam dzielić się z
nim taki rzeczami. Miał swoje i tak dość pogmatwane życie, po co
dokładać mu kłopotów moim? Byłam zresztą tylko jego asystentką.
Kiedy tylko zbliżała się godzina przybycia Bena z pracy, coraz
ciężej dawałam sobie radę z utrzymaniem emocji w spokoju. Znowu
chciało mi się płakać i miałam ochotę uderzyć siebie w twarz
za to co zrobiłam. Tim próbował się do mnie dodzwonić, ale nie
odbierałam. Nigdy nie będę mogła mu już spojrzeć normalnie w
oczy.