sobota, 10 listopada 2012

Ogłoszenie

 Zapraszam na bloga:

Znacie i lubicie zespół The Hives? W takim razie powinniście być na bieżąco, a wszelkie aktualności właśnie tam ;D A jeśli nie znacie, to bardzo, ale to bardzo polecam! Są zajebiści *.* Pierwszy raz usłyszałam ich właśnie przed koncertem Marsów iiiii dosłownie pokochałam.



sobota, 3 listopada 2012

Rozdział 22 - G-Force

Vicki

-Nina, widziałaś gdzieś Emme?-spytałam się blondynki, która akurat rozmawiała z Antoine.
-Nie.-pokręciła przecząco głową. Weszłam do środka domu gdzie muzyka huczała jeszcze głośniej i większość była już nieźle wstawiona. Jared tańczył z Braxton'em i normalnie wyglądało to tak jakby za chwilę mieli się na siebie rzucić i zerwać wszystkie ciuchy. Obydwoje wyli do słów piosenki, która akurat leciała i próbowali zaimponować kręceniem biodrami, choć nie za bardzo im to wychodziło... W kącie salonu dojrzałam Tima rozmawiającego z jakąś kobietą, którą nie bardzo kojarzyłam.
-Tim?-położyłam mu dłoń na ramieniu i stanęłam na palcach chcąc dosięgnąć jego ucha -widziałeś może gdzieś Emme?
-Nie, a coś się stało?-nachylił się do mnie i było widać, że przejął.
-Nie, po prostu mi gdzieś zniknęła.
-Aha, poszukam jej i jak znajdę, to wyślę do Ciebie.
-Dzięki.-klepnęłam go w ramię i biorąc szklankę wody udałam się na pierwsze piętro, chcąc choć na chwilę oddalić się od ludzi i tego całego hałasu. Na górze na korytarzu siedzącą na jednym z krzeseł znalazłam tą którą poszukiwałam.
-Hej, wszystko w porządku?-uklęknęłam przed nią, a ona starła pojedynczą łzę ze swojego policzka.
-Tak, tak.-zasłoniła twarz włosami.
-Emma, mnie nie oszukasz, co się dzieje?-odgarnęłam jej włosy i spojrzałam w jej zapłakane oczy.
-Nic takiego.
-Możesz mi powiedzieć.-złapałam jej rękę i usiadłam na krześle obok. Nabrała powietrza do płuc i uciekła spojrzeniem w bok. Nie chciałam jej poganiać. Wiedziałam, że Emmie potrzeba trochę czasu do przełamania. Nie lubiła rozmawiać o swoich problemach, bo nie chciała nikomu zawadzać, ani narzucać. Była kobietą, która zawsze brała wszystko w swoje ręce i potrafiła mieć wszystko poukładane jak nikt inny. Załatwiała milion spraw dla innych, ale miała mało czasu dla siebie. Chciała już otworzyć buzię, ale koło nas pojawił się Tomo.
-Gorąco tu jak nie wiem... gdzie on ma tę klimę włączoną?-burknął siadając koło mnie. W ręce trzymał butelkę coli, którą pomału sączył. Emma odwróciła się w drugą stronę.
-Możesz iść zobaczyć, czy nie ma Cię w drugim pokoju?
-Tutaj chłodniej.
-No to idź na dwór.
-Za dużo ludzi.
-No to idź się schlaj!-oczy mu się zapaliły i mało co nie wypuścił butelki z rąk.
-Mogę?-spytał prawie, że niedosłyszalnie.
-A idź. Tylko jak znowu mi odwalisz jakąś akcję, to przysięgam, że zabiję!-pogroziłam mu palcem przed nosem, a ten upadł na kolana przede mną.
-Kocham Cię Vickuś! Kocham Cię mój Skarbie Malutki!-krzyknął przytulając się do mnie - Jesteś najwspanialszą kobietą na świecie.
-Pff... Ty już mi lepiej idź, bo się jeszcze rozmyślę.-pocałowałam go w czubek nosa i rozczochrałam czarne włosy. Podskoczył na równe nogi, przelotnie przytulił Ludbrook i poleciał w kierunku schodów z okrzykiem 'Król Mofo nadchodzi!'. Zaśmiałam się pod nosem patrząc na tego wariata i przeniosłam wzrok na Emm, która też się śmiała.
-Zazdroszczę Ci takiego Tomo.
-Ja sobie go też zazdroszczę. Najwspanialsze co mi się przydarzyło, ale dosyć o mnie. Co się stało?
-Nic takiego, naprawdę. Nie ma sensu o tym mówić, muszę...-chciała już wstać, ale złapałam ją za rękę.
-Musisz pracować? Nie sądzę. Z tego co wiem, to chłopaki mają wolne, a teraz jest impreza. Niańczyć też ich nie masz co, bo nad tym stadem bydląt nie zapanujesz, więc zostałaś skazana na mnie.-westchnęła i wróciła na miejsce.
-Pokłóciłam się z Ben'em...-wydusiła z siebie, a jej oczy znów zaszły łzami.
-Emm... przykro mi. Ale na pewno nie ma powodu do płaczu.
-Nie Vicki... jest powód. Ostatnio w ogóle się nie dogadujemy... co ja gadam... nie dogadujemy się odkąd wróciłam do domu. Na początku było dobrze, ale teraz?
-Kochana... wszystko się ułoży. Musicie się tego nauczyć.
-Nauczyć? Proszę Cię... było dobrze kiedy widzieliśmy się raz na dwa miesiące, a teraz? Unika mnie jak tylko się da. Wiesz... nie jestem może najlepszą kucharką, ale staram się zrobić coś dla niego miłego kiedy wraca z pracy, a co słyszę? 'Za słone, przypiekłaś, zmniejszyłabyś tą klimę, bo idzie zamarznąć.' chcę z nim gdzieś wyjść- na plaże, do restauracji, to ciągle nie ma czasu. Posprzątam, zrobię pranie -źle, bo lepiej żeby był rozpierdol w całym domu tak jak on chce. Czuje się we własnym domu jak jakiś wyrzutek.-spuściła głowę i nie ukrywała już łez.
-Bo to nie jest łatwe. Ja też musiałam na powrót przyzwyczaić się, że mam Tomo w domu. Starałam się z nim być w trasie jak najczęściej, ale miałam obowiązki w LA. Kiedy wrócił też było mi trochę dziwnie. Cieszyłam się jak cholera, ale denerwowało mnie, że wszystko już nie jest idealnie na swoim miejscu, ale jedno było na miejscu -on przy mnie kiedy się budziłam. Mam go teraz cały czas dla siebie, a taką już macie pracę. I musicie zrozumieć też trochę nas, że może bywać ciężko, ale to wszystko minie. Pogadaj tylko z nim i powiedz co czujesz.
-Próbowałam go tutaj dzisiaj wziąć, to usłyszałam tylko, żebym lepiej zajęła się pracą, a nie łażeniem po imprezach. Nie poznaje go. Zmienił się kompletnie.
-Ludzie się zmieniają, ale musicie się na nowo odnaleźć. Zacznij od rozmowy.
-Boje się jej, Vicki. Boje się tego co może paść z jego ust.
-Kocha Cię. To jest pewne. Jak kilka razy wspólnie do Was lecieliśmy nawet nie wiesz jak skakał z radości, że Cię zobaczy.
-Coś mu się zmieniło... nawet nie wiesz ile bym dała, żeby kochał mnie tak jak Tomo Ciebie.
-Kocha Cię tak. Musicie tylko wspólnie chcieć odbudować Wasze relacje.
-Vicki... proszę Cię. Nie porównuj mi tutaj Tomo i Ciebie do mnie i do Bena, bo to jak niebo i ziemia.
-Myślisz, że zawsze jest tak różowo? Teraz praktycznie się do siebie nie odzywaliśmy. Darłam się na niego tak, że sama byłam zdziwiona, ale kocham go najmocniej na świecie i wiem, że Ty z Ben'em też się kochacie.-przytuliłam ją mocno do siebie.-zobaczysz, będzie dobrze.
-Dziękuje kochana...
-Nie ma za co. A wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść i o wszystkim powiedzieć?
-Wiem i za to bardzo dziękuje.-oderwałyśmy się od siebie i uśmiechnęłyśmy.-uważasz, że mamy jeszcze po co iść na dół?
-Sądze, że odkąd wparował tam mój mężuś, to nie.-pokręciłam głową i wybuchnęłyśmy śmiechem.


Nina


-Hej Mała, jak się bawisz?-podleciałam do Sary od tyłu i łapiąc ją w pasie obróciłam przodem do siebie.
-Wow!-zaśmiała się -bardzo dobrze, a Ty?
-Wyśmienicie. Zajebiści ludzie tu są!
-Zgodzę się.
-Zgubiłaś gdzieś Evana, bo widzę, że dobrze się Wam gada.-przygryzłam wargę znacząco mrugając rzęsami.
-Poszedł mi po drinka.
-Iiiii?-zachwiałam się lekko, przygryzając palca. Jak u większości towarzystwa tutaj w moim organizmie krążyła już dosyć spora dawka alkoholu, i jak u większości pomału przestawałam nad sobą panować.
-Iiiii nic. A Ty co robisz?
-Właśnie miałam iść do łazienki, bo mi się siku chce!-zaśmiałam się i ścisnęłam mocniej nogi.
-No to leć, bo wstydu sobie zrobisz.-pokręciła głową i popchnęła mnie do przodu. Do każdego się uśmiechając weszłam na schody i na górze zobaczyłam rozmawiające Vicki i Emme.
-A Wy tutaj?-podeszłam do nich.
-Musiałyśmy trochę odetchnąć.-wytłumaczyła Vicki, ale zobaczyłam podpuchnięte oczy u Emmy.
-Idźcie bawić się na dół. Przynajmniej dzisiaj każdy może na chwilę o wszystkim zapomnieć i trochę zaszaleć.-posłałam im ciepły uśmiech.
-Jest jeszcze z kim?-zdziwiła się Emma.
-Jeszcze tak, więc korzystajcie póki możecie, bo raczej długo to nie potrwa.-machnęłam im i skierowałam w stronę łazienki Shannona. Myjąc ręce poczułam czyjeś dłonie z tyłu i zdałam sobie sprawę, że nie zamknęłam drzwi. Miękkie wargi dotknęły mojej szyi, a ręce przeniosły na biodra. Przymknęłam oczy oddając się tej pieszczocie, ale nie byłam jednak na tyle pijana. Odwróciłam się do przodu i odetchnęłam z ulgą widząc Shanna przed sobą.
-Uff... to Ty.-zarzuciłam mu ręce na szyje.
-A kogo innego się spodziewałaś?-szepnął i pocałował mnie w policzek. Było czuć od niego nieźle alkohol, ale teraz mi to nie przeszkadzało, bo sama do trzeźwych nie należałam. Wepchnął mi do gardła język i był znacznie bardziej łapczywy niż zawsze. Jedną ręką przekręciłam w drzwiach zamek, a drugą odnalazłam zapięcie jego spodni. Pozbyłam się ich szybkim ruchem, a on przygniótł mnie do ściany cały czas całując. Wsadził swoje ręce pod moją bluzkę i zaczął bawić się piersiami, ja jednak nie miałam ochoty na takie zabawy. Podciągnęłam do góry spódniczkę, a po chwili Shannon we mnie wszedł. Jego ruchy były szybkie i nie było w nich żadnej delikatności, teraz jednak tego chciałam. Krzyczałam nie przejmując się tym, że ktoś może nas usłyszeć. Po kilku minutach doprowadziliśmy się do porządku, w którym można pokazać się ludziom i jak niby nigdy nic opuściliśmy łazienkę. Przed schodami jeszcze namiętnie się pocałowaliśmy i zeszliśmy na dół. Stanęłam na środku nie wiedząc dokąd się udać. Złapałam ze stołu drinka i podeszłam do kanapy, na której siedział Jared, Tim i Braxton. Ten pierwszy trzymał w ręce butelkę wódki, a drugą obejmował przytulającego i płaczącego Braxtona z kolei Tim przyglądał się temu wszystkiemu z pokerową miną.
-Co Wy robicie?-spytałam siadając na stole koło basisty i biorąc z ręki Jareda wódkę, bowiem swój kieliszek zdążyłam opróżnić zanim tu doszłam.
-Nikt mnie nie kocha!-wychlipał Braxton mocniej wtulając się w Jareda na co ten zawył ze śmiechu.
-Tak Ci śmiesznie?! Tak ci kurwa śmiesznie, że Twój przyjaciel cierpi?
-Braaaaxtonnneeekuuuuuuuuuuu! Ja się z Ciebie nie śmieję....-prawie, że dusił się własną śliną, podałam mu butelkę, po którą wyciągnął ręce.
-Braxton, ogarnij dupę, bo żadna laska ciebie nie zechce.
-Mam w dupie laski... mogę zostać sam z Jaredkiem.
-Ale wiesz...jakby nie patrzeć, to on bierze ślub.-powiedziałam, a Jared znowu wybuchnął śmiechem.
-Przestań pić, dziwko!-krzyknął Brax, a Jared, że akurat miał w buzi napój wszystko wypluł, na mnie i Tima.
-Co ty robisz?! Pogięło cię?! Będę cały w wódce.-jęknął Tim.
-I tak kurwa jebiesz.-Jared wystawił swoje ząbki i położył na ramieniu Braxtona.
-Dobra... wy sobie tutaj płaczcie, a ja idę....-puknęłam się w głowę chcąc sobie przypomnieć co tak właściwie miałam powiedzieć - Nie wiem gdzie, ale idę!-zaśmiałam się i ruszyłam przed siebie na taras.


Jared

-Wohoohohhoooo! Ale imprezkaa! -krzyknął Tomislav lądując koło mnie na kanapie.
-Co Ty tutaj robisz? Pijany? -wydusił Braxton wycierając pozostałości łez ze swojego policzka.
-Jak to kurwa co? Bawię się! -zaśmiał się Gitarzysta i oparł głowę o poduszki.
-Tomislavie... jeśli znów przez Ciebie będę miał przejebane, bo wpadniesz na genialny pomysł zzz... śmietnikiem na śmieci, to przysięgam, że Cię zabije i nigdy więcej nie ujrzysz mej pięknej twarzy. Wiem, że będzie Ci wtedy przykro, ale trudno... takie życie.-wziąłem kolejny łyk whiskey i zacząłem śmiać z niczego.
-Ehh... spokojnie. Nie ma Tima, więc nie będzie głupich pomysłów.
-Ja tutaj jestem cały czas.-spojrzeliśmy jednocześnie na basistę, który siedział na stole. Był chyba najmniej pijany z nas wszystkich... ahh ten Tim... zazdroszczę mu czasem tego jego mocnego łba.
-No to dobrze Tim. Ty jesteś kurewsko zajebisty gość! Cieszę się, że spotkałem takiego basistę jak Ty! Nikt tak nie kręci grzywą i nie wygląda tak zajebiście w wąsie jak Ty!-przybiłem mu piątkę.
-Kurde!- koło nas pojawił się Shannon mało co nie zabijając się o nasze nogi -kto tutaj zaprosił tylu ludzi?! Kim oni dla mnie są?! Was znam, ale ich...-wskazał na pozostałych bawiących -Jared... ja muszę przemyśleć kupno domu....
-Wiem, że musisz... ja muszę przemyśleć kupno dziecka.
-Kupiłeś dziecko?-zdziwił się Braxton.
-Nie kupiłem, ja mam dziecko.
-Mam już dosyć mieszkania z tymi wszystkimi obcymi ludzi... ani chwili nie mam spokoju...-Shannon zajęty był wyrzucaniem swoich żali.
-Chłopaki! Kto pierwszy wypije całą butelkę wódki ten przystojny gość!-krzyknął Braxton podrywając na równe nogi. Podleciał do stołu i każdemu z nas podał butelkę. Jego humor poprawił się w mgnieniu oka. Nam ten pomysł się bardzo spodobał. Przygryzłem wargę, powstrzymując się od drwiącego śmiechu. Przecież i tak wszyscy wiedzą, że to ja jestem ten najprzystojniejszy... A na tej imprezie to już na pewno...
-1,2,3!-krzyknął Tim i zabraliśmy się za opróżnianie alkoholu. Musieliśmy być już naprawdę pijani, jeśli żaden z nas choć na chwilę się nie skrzywił.
-Pierwszyyy!- Basista odstawił dumnie butelkę na stół i pokazał swoje ząbki.
-I tak jestem przystojniejszy -każdy z nas powiedział w tym samym czasie, a ja prychnąłem.
-Ciekawe... ciekawe czy podróż na Marsa faktycznie zabierze 30 sekund...- Tomo patrzył się w sufit kreśląc koła na kanapie.
-Zaraz to udowodnimy!-klasnąłem ucieszony w dłonie wpadając na pewien pomysł. -Shann, Tomo, Braxton, Tim! Potrzebuje Was załogo!-poderwałem się na równe nogi, jednak szybko znowu usiadłem. Powtórzyłem czynność tym razem jednak spokojniej - Dobra chłopaki! Załogo G! Czas stawić czoła temu wyzwaniu i dotrzeć na Marsa w 30 sekund!- chłopaki nie do końca rozumieli o co mi chodzi, Braxton jednak się poderwał.
-Tak jest, kapitanie!-zasalutował. Chwyciłem go za rękę i pociągnąłem na górę. Weszliśmy do jednego z pokoi i otworzyłem drzwi na balkon, który był jeszcze niewykończony. Stanąłem dumnie na środku podnosząc głowę w stronę nieba, po chwili doszli do nas pozostali członkowie mojej załogi.
-A więc panowie... każdy z nas zastanawia się jak to naprawdę jest żyć na Marsie i ile czasu zajmuje ta podróż. Dlatego ja, Jaredek Leto dzisiaj chcę Wam udowodnić, że życie na Marsie jest możliwe. Każdy z nas ma tutaj coś co go trzyma... na tej ziemi... gwarantuje Wam jednak, że na Marsie może być jeszcze lepiej. Wystarczy, że się odważycie i powiedzie 'Tak sir Jaredku, jesteśmy gotowi', a więc czy jesteście?-odwróciłem się do nich przodem. Każdy z nich jak zahipnotyzowany wsłuchiwał się w moje słowa, a ja oczekiwałem odpowiedzi.
-Jestem z Tobą bracie!
-I ja!
-I ja!
-I ja!
-Zatem Braxtonku... tam przy drzwiach leży nasz statek kosmiczny, którym dzisiaj zabiorę Was na Marsa. Proszę... przynieś mi go.-machnąłem ręką, a Braxton po chwili pojawił się z wielkim kartonem koło mnie.
-Poczekaj, poczekaj! Jeszcze coś!-Shannon uklęknął koło kartonu i wyciągnął z kieszeni mazak, niewyraźnym pismem nabazgrał '30 Seconds to Mars'-teraz jesteśmy gotowi.
-A więc zatem...-postawiłem dwie nogi w kartonie i stanąłem nad krawędzią balkonu -moi bracia... nie żałujcie w swoim życiu niczego... powiedźcie śmiało, że jesteście szczęśliwi, a ja Wam powiem, że zaraz będzie jeszcze lepiej.-podniosłem ręce do góry, a oni jak na zawołanie klasnęli.
-Jared?! Co Ty tam robisz?! -usłyszałem z dołu krzyk Emmy.
-Emmo!!! Ma menadżerko... przepraszam Cię, ale tą podróż musimy odbyć sami!
-Jared! Do cholery! Złaź stamtąd! Wiem, że jesteś pijany i ja też jestem, ale złaź!
-Jared... czas ucieka... musimy odbyć tą podróż jeszcze dziś.-powiedział Shann stając bliżej mnie.
-Wiem bracie...-złapałem się jego ramienia.
-O kurwa! Robak!- Tomo zaczął skakać z nogi na nogi wydając przy okazji dziwne dźwięki, zahaczył o Shannona, ten stracił równowagę, popchnął mnie do przodu i po chwili lecieliśmy już w podróż na Marsa... Z okrzykiem na ustach wylądowaliśmy w basenie. Machałem rękami chcąc wydostać się na powierzchnię, po chwili odnalazłem Shannona i otworzyłem oczy.
-O kurwaaa!-krzyknąłem śmiejąc się -kurwaaa! Znaleźliśmy wodę na Marsiee!
-Ejj... bracie... czy czasem Mars nie powinien być wyżej?-brat nie podzielał mojej radości.
-Houston, mamy problem!-spojrzałem w górę i zobaczyłem lecącego wprost na nas Milicevica. Woda chlapnęła mi w oczy, kiedy się odwróciłem przodem zobaczyłem wokoło siebie mnóstwo czerwonej cieczy i Shannona trzymającego się za nos.
-Milicevic! Bałwanie! Złamałeś mi nos...-jęknął, a po chwili zaczął śmiać. Krew z jego nosa lała się ciurkiem i już każdy z nas w niej był. Tomo z początku w ogóle nie kontaktował, ale teraz razem dusiliśmy się ze śmiechu.
-Chłopaki! Ja tutaj zostaje!- Chorwat nagle pobladł i złapał za brzuch.
-Tylko nie to!-jak najszybciej odpłynąłem w bok, a Milicevic zaczął wypluwać zawartość swojego żołądka do basenu. Odnalazłem drabinkę i z pomocą Emmy wydostałem na kafelki, podałem dłoń Shannon'owi, który był tuż za mną. Tomo stał na środku basenu, a jego sytuacja się nie zmieniła. Pobiegłem w stronę leżaków i złapałem jeden z materacy.
-Tomo! Łap!-krzyknąłem w stronę przyjaciela i rzuciłem mu materac. Cudem się na niego wczołgał. Zadowolony z naszej misji odwróciłem się przodem do innych. Stali zszokowani wpatrując się to na Shannona całego we krwi, to na mnie, to na Tomo cały czas rzygającego.
-Jared... teraz to Wy kurwa ostro przesadziliście...-Emma z grobową miną się we mnie wpatrywała.
-Cicho! Słyszycie to?-położyłem jej palec na ustach i wytężyłem słuch. Było słychać śmiechy, dudniącą w całym domu muzykę ii... dźwięk syreny policyjnej.
-Gliny...-wydukał Shannon. Złapałem brata za rękę i chwiejnym krokiem pociągnąłem w stronę drzwi wejściowych. Nacisnąłem klamkę i kiedy drzwi się otworzyły, policja mrugnęła światłami.
-NO PHOTOS!-Shannon zakrył się rękoma i potknął na jednym ze schodków lądując na trawie obok.
-Shannon! Wstawaj... wiesz, że na leżąco nie wychodzisz.-zdruzgotany tym co robi pociągnąłem go za koszulkę. Dwóch mężczyzn wysiadło z samochodu.
-Dzień dobry...-powiedzieli służbowym tonem -dostaliśmy zgłoszenia o zagłuszaniu spokoju.-jeden z nich wyciągnął kartkę i długopis i zaczął coś wypisywać. Westchnąłem zrezygnowany i odwróciłem do brata.
-Czasami mnie to naprawdę dobija... staramy się być dla fanów jak najbliżej, ale teraz to już lekka przesada... Panowie...-spojrzałem na nich -ja naprawdę to wszystko rozumiem... dam Wam ten autograf, ale tylko tyle... nic więcej.-zabrałem mu długopis i kartkę i złożyłem swój podpis, podałem ją Shann'owi, który zrobił to samo.
-Poczekajcie, poczekajcie! - z domu wybiegł Olita, podleciał do nas i wyjął z jednej z kieszeni tą swoją naklejkę iLL. Uśmiechnął się do policjantów i jednemu z nich przyklei ją na klatkę piersiową. Stali w osłupieniu patrząc się na siebie.
-Greg... ej.. słuchaj... moja córka ma w pokoju chyba plakaty tego kolesia...-powiedział koledze na ucho.
-Myślisz, że to jakieś... gwiazdy?
-Jared Leto -podałem im dłoń zaczesując włosy do tyłu.
-Może lepiej dajmy sobie spokój... po prostu robią imprezę, w LA to normalne.
-Lepiej tak...Ekhm...-odchrząknęli – Tym razem się panom upiecze. Prosimy jednak zachować ostrożność i spokój.- znacząco objechali wzrokiem Shannona, który wycierał krew z twarzy.
-No...no to idziemy się bawić.-złapałem brata pod ramię i pociągnąłem w stronę domu.


Emma

-Jared, gdzie jest Shannon?-złapałam rozhasanego wokalistę, który chciał już zniknąć w kuchni z kolejną butelką wódki. Tyle co dzisiaj wypili, a jeszcze stali na nogach...
-Skąd ja mam to wiedzieć.-wzruszył ramionami nieprzejęty.
-Przecież on musi jechać do szpitala!-pomimo tego, że w moich żyłach też krążył alkohol potrafiłam zachować resztki rozsądku, czego nie można było powiedzieć o wszystkich tutaj zebranych. Całe szczęście część zaproszonych zmyła się jakiś czas temu. Jared ominął mnie ignorując moje krzyki za nim. Pokręciłam głową 'będzie tylko czegoś chciał ode mnie.' W kieszeni poczułam wibracje telefonu i nie patrząc na wyświetlacz odebrałam.
-Tak?-próbowałam przekrzyczeć grającą muzykę.
-Emma?! Gdzie ty jesteś? - po drugiej stronie usłyszałam poddenerwowanego Bena.
-No u Shannona.
-Dochodzi 3 w nocy!
-I co z tego?
-Jak to co?! Mam tutaj na ciebie czekać?
-Przecież ci mówiłam, żebyś ze mną przyjechał, ale odmówiłeś.
-Bo nie miałem ochoty! Jesteś pijana?
-Jaka znowu pijana? Wypiłam, owszem, ale nie jestem pijana. Po co w ogóle dzwonisz?-spytałam lekko się irytując. Wydzwania do mnie, żeby robić jakieś głupie przesłuchanie?
-Jasne...-prychnął – spij się z nimi. Lepiej być z nimi niż ze mną, bo nie jestem żadnym pieprzonym Leto.
-O co ci chodzi? To są moi przyjaciele, a że coś ci nagle w nich nie pasuje i robisz głupie fochy o wszystko, to proszę cię bardzo. Nie moja wina.
-Jak sobie chcesz! Wiedziałem, że taka jesteś, zwykła.... - krzyknął do słuchawki i nie dokańczając, się rozłączył. Ścisnęłam ze złości telefon w dłoni, a oczy zaszły łzami. Nie poznawałam go... to nie był mój Ben, którego tak strasznie kochałam, i który był dla mnie zawsze dobry. Poczułam wielką gulę w gardle i ból wypełniający moje ciało. Domyśliłam się co chciał dokończyć i to sprawiało mi jeszcze większy zawód. Dzisiaj, teraz nie chciałam go znać. Nie chciałam mieć nic do czynienia z człowiekiem, którego kocham z całego serca, ale który mnie tak traktuje. Zorientowałam się, że po moich policzkach spływają łzy, gorzkie łzy zawodu. Wzięłam drinka i uciekłam na pierwsze piętro za nim ktokolwiek by mnie zauważył. Gdy byłam na górze oparłam się o ścianę i płakałam. Nagle poczułam silne ramiona mnie oplatające. Osoba, która do mnie podeszła położyła głowę na moje ramię i lekko mną kołysała. Uspokoiłam swój oddech i kiedy przestałam zanosić się szlochem podniosłam głowę do góry. Koło mnie siedział Tim ze smutnym wzrokiem.
-Przepraszam...-wyszeptałam.
-Emm, przecież nie masz za co.-odgarnął z mojej twarzy kosmyk włosów i założył za ucho.
-Nie przejmuj się mną, idź się baw.-popchnęłam go lekko do przodu.
-Nie będę się bawił kiedy ty siedzisz tutaj smutna.
-Poradzę sobie.
-Nie zawsze musisz być taka silna, wiesz?-spotkałam się z jego ciepłym spojrzeniem. Przybliżył się lekko do mnie, cały czas patrząc głęboko w oczy. Zrobiło mi się gorąco i lekko przekrzywiłam głowę w jego stronę. Przymknęłam oczy i poczułam jego wargi na swoich. Na moment mnie zamurowało, ale rozchyliłam lekko usta. Tim pogłębił pocałunek, ale czekał teraz na mój ruch, który po kilku sekundach został odwzajemniony. Kierował mną alkohol i nie panowałam już nad sobą. Wplotłam palce w jego włosy i przyciągnęłam do siebie jeszcze bliżej. Tim objął mnie w pasie i delikatnie całował. Nagle zapomniałam o Benie, o tym w jakim byłam humorze. Teraz liczyło się tylko to, że czułam się bezpiecznie w jego ramionach. Przejechał dłonią wzdłuż mojego kręgosłupa, a mnie przeszedł przyjemny dreszcz po całym ciele. Uklęknęłam na kolanach nie odrywając się od niego, ani na chwilę. Odchyliłam lekko głowę do tyłu i poczułam jego szorstki zarost na swojej szyi. Normalnie strasznie mnie do denerwowało i zawsze kazałam golić się Ben'owi, ale u Tima mi to nie przeszkadzało. Podnieśliśmy się na równe nogi i znaleźliśmy w jednej z sypialni. Przekręciłam zamek w drzwiach i spojrzałam na Tima zwierzęcym spojrzeniem. Oddychałam coraz mniej miarowo, szybkim krokiem się do niego zbliżyłam i mocno wbiliśmy w swoje usta, ściągając z siebie ciuchy. Położył mnie na łóżku, sam znajdując się nade mną i całował mnie po moich piersiach, podbrzuszu, szyi doprowadzając mnie samymi pocałunkami do szaleństwa. Dawno nie czerpałam takich przyjemności z samych pocałunków. Odnalazłam jego usta i przygryzłam lekko wargi, rozchyliłam nogi i po chwili poczułam członka Tima w swojej pochwie. Zaczął się poruszać bardzo powoli i z wyczuciem, składając delikatne pocałunki na mojej szyi, kiedy mu na to pozwoliłam przyśpieszył. Zaczęliśmy odczuwać coraz to większa rozkosz i nie próbowałam już się powstrzymywać od jakichkolwiek jęków. Moje ciało przeszedł cholerny dreszcz i wygięłam się do tyłu, a Tim wylądował koło mnie. Złączyliśmy się w czułym pocałunku, pieszcząc swoje ciała i uspakajając oddechy.


Obudziłam się z nieprzyjemnym bólem głowy, ale uśmiechem na ustach, próbowałam sobie przypomnieć co mogło go spowodować i opuściłam luźno ręce wzdłuż swojego ciała, lekko się przeciągając. Poczułam dłoń, która dotknęła mojego biodra i otworzyłam raptownie oczy. Znajdowałam się w domu Shannona, a koło mnie leżał nagi Tim. Poczułam się jakby ktoś uderzył mnie w głowę. Przypomniałam sobie zajścia z dzisiejszej nocy i zaczęły targać mną okropne wyrzuty sumienia. Na co się tak spiłam? Teraz zdradziłam Bena... W moich oczach pojawiły się łzy i najciszej jak umiałam wygrzebałam się z łóżka. Chciałam się znaleźć jak najdalej stąd, jak najdalej od Tima. Poruszył się na łóżku i spojrzałam w jego stronę.
-Emma...-wyszeptał podnosząc się na łokciach.
-Tim, proszę nic nie mów.-powstrzymałam go gestem ręki. Zebrałam z podłogi swoje ciuchy i w pośpiechu zaczęłam je na siebie wkładać.
-Emma - powtórzył, zakładając na siebie bokserki i stając koło mnie – wszystko w porządku?
-Nie, Tim. Nic nie jest w porządku. Zdradziłam Bena, ty zdradziłeś Ashley. Nie ma o czym tutaj mówić.
-Emmo, nie masz czym się przejmować.
-Nie próbuj mnie nawet pocieszać, po prostu...- nie wiedziałam co chcę powiedzieć. W głowie miałam jeden wielki mętlik i targały mną przeróżne emocje w tym górujące nad wszystkim obrzydzenie do samej siebie – po prostu o tym nie rozmawiajmy i zapomnijmy. Niczego nie było i przepraszam. - wyminęłam go i wyszłam z pokoju, modląc się by nie natknąć się na żadnego z gości. Całe szczęście w salonie jedynie cicho pochrapywał Jared z ręką w sushi. Wyszłam na dwór i oślepiło mnie delikatne, poranne słońce. Był wczesny poranek i całe szczęście nie było wielkiego upału. Ruszyłam biegiem przed siebie, chciałam jak najszybciej znaleźć się daleko od domu Shannona i od tego wszystkiego. Szłam szybko dopóki nie doszłam do jednej z bardziej zatłoczonych ulic i nie złapałam taksówki. Wsiadłam do środka i nie wiedziałam gdzie mam się udać... do domu? Żeby spojrzeć w twarz Benowi i powiedzieć mu, że go zdradziłam, Na dodatek ze swoim przyjacielem? Ale dokąd indziej miałam iść? Nie miałam tutaj innych bliskich przyjaciół prócz Vicki, Tomo, Jareda, Shannona, Braxtona, Evana iiii Tima... wszystkich straciłam przez swoją pracę. Taksówkarz znacząco odchrząknął.
-Przepraszam... zamyśliłam się... 210 Roses Blvd.-powiedziałam szybko i tego pożałowałam... Nie miałam wyjścia. Muszę iść do domu. Wysiadłam przed budynkiem jednego z apartamentowców. Niegdyś wracałam tu z wielką radością, nie mogłam doczekać się, aż będę w ramionach Bena i zasnę wtulona w jego bok. Teraz chciałam uciec i nie pokazywać nikomu na oczy. Ben miał rację – jestem dziwką. Zwykłą dziwką, która zdradziła mężczyznę, którego kocha. W moich oczach znów pojawiły się łzy, ale nie mogłam, nie mogłam okazać słabości. Portier z uśmiechem otworzył mi drzwi.
-Dzień dobry, Emmo. Widzę, że ciekawa noc – zaśmiał się.
-Przede wszystkim nieprzespana – wysiliłam się na uśmiech i skierowałam w stronę wind. Moje serce podskoczyło do gardła, a żołądek zawiązał w jeden, wielki supełek. Odnalazłam w torebce, drżącymi dłońmi kluczyki i po chwili stałam już w przedpokoju naszego domu. Chciałam cicho udać się w stronę łazienki, jednak na mojej drodze stanął Ben.
-Dopiero wróciłaś?-zadał pytanie lustrując mnie z góry na dół.
-Tak – odpowiedziałam cicho, spuszczając głowę -przepraszam.-chciałam go wyminąć, ale złapał mnie za rękę.
-Emma...-zaczął niepewnie -spójrz mi w oczy, proszę.-niechętnie wykonałam jego polecenia i poczułam jakby ktoś uderzył mnie z całej siły w klatkę piersiową. -Przepraszam cię za ten telefon... przepraszam za te ostatnie kłótnie. - dotknął mnie jeszcze większy ból, w oczach pojawiły łzy.
-Nie musisz...-wyjąkałam i zostawiając go ze spuszczoną głową udałam się szybko do łazienki. Przekręciłam zamek w drzwiach i zrzucając z siebie wszystkie ciuchy weszłam pod prysznic, gdzie razem z wodą pozwoliłam spływać moim łzom. Nie próbowałam już być silną Emmą, byłam słabym człowiekiem, który popełnia błędy, łamie się i nie potrafi poradzić sobie ze swoim życiem. Osunęłam się po ścianie kabiny i obejmując kolana próbowałam uspokoić myśli i wyrzuty sumienia. Dopiero po dobrej godzinie, gdy Ben krzyknął, że wychodzi do pracy zakręciłam wodę i stanęłam na środku łazienki przeglądając się w lustrze. Byłam żałosna. Moje mokre włosy sięgały do połowy pleców... nie były wcale w dobrym stanie, nie chciało mi się z nimi nic robić. Pozwoliłam im po prostu rosnąć. Wychudzone, blade ciało, zapadnięte policzki i podpuchnięte od płaczu oczy. Ze złością złapałam szlafrok z szafki, nie mogłam już dłużej na siebie patrzeć. Wyszczotkowałam włosy, umyłam zęby i opuściłam łazienkę. Z garderoby wyciągnęłam zwykłe spodnie, luźną bluzkę i założyłam na siebie. Poszłam do kuchni, uszykowałam śniadanie, zjadłam w spokoju i nie wiedziałam co dalej mam ze sobą robić. Otworzyłam laptopa i zaczęłam segregować i tak uporządkowane pliki. Około godziny 12 zadzwonił Jared pytając się czy wszystko u mnie w porządku i nie potrzebuje pomocy, odmówiłam. Pomimo tego, że Jared był moim najlepszym przyjacielem nie lubiłam dzielić się z nim taki rzeczami. Miał swoje i tak dość pogmatwane życie, po co dokładać mu kłopotów moim? Byłam zresztą tylko jego asystentką. Kiedy tylko zbliżała się godzina przybycia Bena z pracy, coraz ciężej dawałam sobie radę z utrzymaniem emocji w spokoju. Znowu chciało mi się płakać i miałam ochotę uderzyć siebie w twarz za to co zrobiłam. Tim próbował się do mnie dodzwonić, ale nie odbierałam. Nigdy nie będę mogła mu już spojrzeć normalnie w oczy.