Jared
-Auu...-syknąłem
przewracając się na drugi bok i złapałem za bolące ramię. 'Co
jest do cholery?' otworzyłem oczy i od razu tego pożałowałem.
Słońce wpadające przez okno z samego rana dla człowieka, który
jest na kacu, to najgorsze co może być. Głowa mnie rozsadzała...
a na dodatek to cholerne ramię. Pić... picie... potrzebuje picia...
Próbowałem wyczuć jakąś butelkę na oślep pod łóżkiem,
jednak z marnym skutkiem. Usiadłem na łóżku próbując sobie
przypomnieć jak się tu znalazłem. Pustka. Cholerna pustka.
Stanąłem na równe nogi i od razu złapałem się za kostkę, która
niemiłosiernie zaczęła boleć. Wyszedłem z pokoju kierując się
do kuchni i poczułem dochodzący z niej zapach kawy i czyjeś
śmiechy.
-Ooo
proszę. Udało ci się wstać...-powiedział Shannon, który stał
przy kuchence i smażył jajecznicę, a na krześle przy blacie
siedziała Nina popijając kawę.
-Co
wy tu robicie?-spytałem z trudem. Przy każdym wymawianym słowie
moje gardło paliło.
-No
to nawet się nie pamięta, że zadzwoniło się po mnie w
nocy?-spytała blondynka. Wyciągnąłem z lodówki wodę i
pokręciłem przecząco głową.
-Oj
braciszku... to jak się dowiesz co uczyniliście to będziesz z
siebie bardzo dumny.
-Gdzie
jest szafka?-zauważyłem pustkę na jednej ze ścian.
-Mnie
się nie pytaj. Kiedy przyjechaliśmy wszystko leżało na
ziemi.-opróżniłem butelkę naraz i zabrałem kubek z kawą
blondynce, na co posłała mi złowieszcze spojrzenie.
-Gdzie
jest Tomo?-przypomniałem sobie o przyjacielu, z którym zrobiliśmy
małą imprezkę.
-Pod
prysznicem śpi. Idź się lepiej ubierz i zacznij sprzątać.-rzucił
we mnie ścierką, stawiając przed sobą i blondynką jajecznicę.
-Shannon
ratuj...-jęknąłem uderzając głową o blat.
-Masz
za swoje. Zasłużyłeś sobie na to.- Nagle na górze rozległ się
huk i po chwili koło nas zjawił się Gitarzysta. Miał na sobie
całe podarte spodnie i był mokry... Wyglądał jak chodząca
śmierć.
-Wypad
z kuchni śmierdzielu!-wrzasnął Shannon.
-Cicho
człowieku...-syknąłem krzywiąc się z bólu.
-Wykąpałem
się...- mruknął - Nie mam żadnych ciuchów...-usiadł na
podłodze, przykładając głowę do ściany.
-Macie
to.- Shannon prychnął i podał nam dwie tabletki.- Odechce wam się
szaleć.-po całym domu rozległo się dobijające pukanie do drzwi.
Wróć.. walenie, a nie pukanie.
-Kto
do kurwy nędzy o tej godzinie się dobija?-każdy dźwięk ranił
moje ciało... wszystko bolało i nie chciało przestać.
-Jest
już 12.-wyjaśniła blondynka. Wstałem leniwie i poszedłem
otworzyć. Złapałem za klamkę i o mało nie dostałem w zęby,
przed drzwiami stał wściekły sąsiad.
-To
już szczyt wszystkiego!-wrzasnął, a tuż za nim pojawiła się
jego żona.
-Dzień
dobry, a można by tak jaśniej?-spytałem skołowany.
-Jaśniej?!
Co tu można mówić jaśniej?! Zdewastowaliście nam podwórko!
-Jakie
podwórko? Jaka dewastacja?
-I
patrz!-odwrócił się do żony - Śmie mi jeszcze kłamać w oczy!
-Dzień
dobry...-za moich pleców wyłonił się Shannon, a trochę dalej
stała Nina i Tomo.
-No
proszę! Jest i druga gwiazda! Naprawdę panowie...
-Mógłby
mi pan naprawdę powiedzieć o co chodzi?-czułem narastającą we
mnie złość. Przychodzi do mnie do domu i wrzeszczy nie wiadomo co.
-Proszę
pana... To wszystko można wyjaśnić spokojnie.-odezwał się
Shannon - Pokryjemy wszelkie szkody.
-A
ja mam w dupie wasze pieniądze!
-W
takim razie co innego możemy zrobić?-westchnął Shannon.
-Bezczelni
gówniarze! Pieniędzmi by tylko przekupywali!
-Wypraszam
sobie.-zacisnąłem dłonie w pięści i zmrużyłem oczy.- Jesteśmy
dorosłymi ludźmi i chyba możemy jak oni rozmawiać, tak?-starałem
mówić się jak najspokojniej.
-Dorośli
ludzie?! Gówniarze z was i tyle!-wymachiwał przede mną rękoma, a
jego żona próbowała go uspokoić.
-Jeśli
przyszedł pan do mojego domu, żeby mnie obrażać w takim razie
proszę wyjść.-wskazałem na furtkę. To już przeszło wszelkie
możliwe granice. Facet jest starszy od nas o kilka lat, a traktuje
nas jak dzieciaki. No cóż.. może nie wyglądamy na tyle ile mamy,
no ale...
-Na
policję dzwonię! Przed dwa lata kiedy was nie było był spokój!
Znowu się zaczęło! Narkomani i alkoholicy! Gwiazdy się znalazły!
Co ja gadam?! Na jaką policję! Do mediów od razu z tym! Będziecie
skończeni!
-Może
do jasnej cholery zacząć mówić pan spokojnie?!- nie wytrzymałem
i wrzasnąłem.
-Gówniarzu!
Nie będziesz na mnie wrzeszczał!-wycelował we mnie palcem i
poczułem dłoń Shannona na swoim ramieniu.
-To
pan przychodzi do mojego domu i wrzeszczy strasząc! Wypraszam sobie
takie traktowanie! Jeśli pan wydorośleje i zacznie mówić od
rzeczy proszę wtedy do mnie przyjść i urządzimy sobie rozmowę na
poziomie dorosłych ludzi! Już najwyższy czas się tego
nauczyć!-prawie, że to wykrzyczałem i nie czekając na jego
reakcję zatrzasnąłem mu przed nosem drzwi.
-Co
za pojeb!-krzyknąłem odwracając się w stronę przyjaciół,
którzy stali z szeroko otwartymi oczami.- O co mu tak w ogóle
chodzi?!
-Nie
pamiętasz nic?- Shannon przewrócił oczami.
-Coś
tam pamiętam...-złapałem się za skronie starając cokolwiek
przypomnieć.-Piliśmy, graliśmy... wywaliłem się na fotelu...
-Szukaliśmy
Shannona.-odezwał się Tomo - I wyszliśmy na dwór. Dalej nie wiem.
-No
to pięknie... Zacznijmy może od tego, że zrobiliście totalny
rozpierdol w domu. Zatrzasnęliście się na dworze i chcąc wejść
do domu musieliście przełaził przez płot, więc chyba o to im
chodzi. No ale i tak najlepszą częścią jest to, że Tomo zjeżdżał
z górki w ich kontenerze na śmieci i zatrzymaliście się na jednym
z krzaków innych sąsiadów. Zrobiliście takie zamieszanie, że
wszyscy wyszli z domów.-słuchałem go marszcząc brwi pomału sobie
wszystko przypominając.
-O
kurwa...-wymsknęło się Tomo.- Stąd ten smród.
-I
tak najlepsze jest to, że wyciągnęliście Pitagorasa.- Włosy
stanęły mi dęba i zrobiło gorąco. Musiałem zapewne wyglądać
jak burak.
-Bo
zaraz ci oczy wyjdą na wierzch.-prychnął Shannon - Spokojnie.
Pitka udało mi się całe szczęście w porę uratować. Nie można
tego powiedzieć o twoich dwóch ulubionych akustykach.- Otworzyłem
usta, ale na powrót je zamknąłem. Tomo zrzedła mina.
-Aa-aa-a
co z moją?-wyjąkał.
-Twoja
nie została nawet ruszona, no ale akustyki...
-Zamknij
się...-wyciągnąłem rękę w jego stronę kręcąc głową. 'No
kurwa! Moje akustyki?! Moje kochane akustyki?!'
-Alibi?-spytałem
marszcząc oczy i bojąc się odpowiedzi.
-Całe
szczęście nie... Jeden jakoś może uda ci się odnowić, ale
drugiemu możesz kopać dół.-przelotnie klepnął mnie w ramię i
wrócił z blondynką do kuchni.
-Zadzwonią
do mediów?-Tomo złapał włosy i zaczesał do tyłu. Nie wyglądał
na dumnego z siebie.
-Po
tym pojebie wszystkiego można się spodziewać -prychnąłem. Nikomu
nie życzę takich sąsiadów. Nigdy nic im nie pasowało, jeden
głośniejszy dźwięk i już przylatywał na skargi. Kutas jebany.
Współczułem tylko jego rodzinie. Zdarzały nam się imprezy, no
ale odbywały się chyba na naszym terenie, tak? A że kilka razy coś
przypadkiem znalazło na ich podwórku...
-Shannon...
Ty czy ja?-krzyknąłem do brata z korytarza.
-Ja
nic nie zrobiłem. Ty się tłumacz, ale radziłbym spokojnie.
Poczekaj, aż pojedzie do pracy.
-Kurwa...-przekląłem
cicho pod nosem. Liczyłem na to, że i tym razem uda mi się
udobruchać jego żonę, jakkolwiek to zabrzmiało.
-Idę
się wykąpać.-poszedłem na górę i wziąłem szybki, orzeźwiający
prysznic. Byłem cały w siniakach, a moja twarz wyglądała
tragicznie. Sine, podpadnięte oczy, wysuszone usta i gdzieniegdzie
małe ryski cholera wie po czym. Normalnie jakbym wskoczył w tłum
rozszalałych fg. Nałożyłem na siebie stare jeansy, które teraz
były na mnie o wiele za duże i luźny biały top, a na to niebieską
koszulę. Gdy tylko znalazłem się u szczytu schodów spotkałem się
z karcącym spojrzeniem Shannona.
-Co?
-Stroić
mi się będzie. Sprzątać ten cały syf.
-Spokojnie...
posprzątamy.-zaakcentowałem 'posprzątamy', licząc na jakiś odzew
ze strony Tomo, który przysypiał na kanapie w ciuchach Shannona.
Nic jednak nie nastąpiło. Usłyszałem otwierane drzwi i w salonie
stanęła czerwona ze złości Vicki.
-Gdzie
jest ten idiota?!-wrzasnęła, a Tomo jak na zawołanie poderwał się
na równe nogi.
-No
wiedziałam... zobacz człowieku jak ty wyglądasz! Co tutaj w ogóle
się działo?!-rozejrzała się po całym pomieszczeniu. Gdyby
spojrzenie mogło zabijać, bylibyśmy martwi.
-Vickuś...
kochanie... tylko trochę wypiliśmy przecież to nic takiego... Skąd
w ogóle wiesz?-Tomo próbował się do niej zbliżyć ta jednak
odskoczyło od niego, broniąc się rękoma.
-Skąd
wiem?! Na przykład stąd, że zadzwoniłeś pijany do mojej matki
wypaplałeś wszystko na temat tego, czemu nie chcemy tam pojechać,
a na dodatek spytałeś się jej jak masz zrobić swojej żonce
minetę, ale taką, żeby z 30 razy okrążyła Marsa po tym! I dałeś
jej wraz z Jaredkiem- tu spojrzała na mnie i uśmiech, który zaczął
malować się na mojej twarzy podczas jej wywodu zniknął - radę
jak ma zrobić mojemu ojca loda!-nie wytrzymałem i parsknąłem
śmiechem, to samo poczynił Shannon i normalnie krztusił się ze
śmiechu. Tylko coś naszemu Tomciowi nie było wesoło.
-Vicki...
przepraszam... wiesz, że po alkoholu gadam głupoty...
-Ależ
oczywiście, że wiem! Dlatego masz zakaz na alkohol do końca
życia!-ruszyła szybkim krokiem w stronę wyjścia.
-Vicki...-zaczął
Tomo cicho.
-Nie
chcę cię widzieć w domu!-trzasnęła drzwiami.
-No
to masz przejebane...-złapałem się za bolący ze śmiechu brzuch i
usiadłem na schodach. Drzwi znowu się otworzyły i Vicki podeszła
do Tomo.
-Jednak
idziesz do domu, bo znowu coś głupiego odwalisz. Nie chcę słyszeć
z twoich ust ani jednego słowa.-popchnęła go przed siebie, a on ze
skruszoną głową podreptał do przodu - Radziłabym ci się wyrobić
szybciej niż w 30 sekund -syknęła na niego i po chwili
usłyszeliśmy pisk opon.
-No
to nasz Tomislav się doigrał....-Shannon rozwalił się na
kanapie.- No i wygląda na to, że musisz sam sprzątać.-zarechotał
wesoło. Złapałem jedną z butelek i rzuciłem w braciszka.
-Gdybym
ja cię rzucił, to by cię to złamało w pół!-zamachnął się na
mnie, lecz miałem trochę lepszy refleks od niego i zdążyłem się
schylić, a butelka roztrzaskała o ścianę.
-Róbcie
jeszcze większy bałagan, bo naprawdę jest mało do
sprzątania...-blondynka usiadła na stole do bilardu.
-Shannon...-spojrzałem
na brata wykorzystując moc swoich ocząt.
-Nawet
o tym nie myśl. Mnie tu nie było, więc ty idziesz. -
niezainteresowany włączył telewizor.
-Ale
jak rzucę się na niego z łapami...
-Jeszcze
nigdy się nie rzuciłeś, więc spokojnie. A zresztą jak się
kąpałeś odjechał, więc droga wolna.
-Będziesz
coś chciał.-burknąłem pod nosem i wyszedłem z domu. Na dole na
podwórku innych sąsiadów w krzakach leżał kontener, więc
historia musiała być prawdziwa. Mimowolnie zachichotałem pod
nosem. Oj... widok Tomo musiał być zabójczy, szkoda tylko, że
tego nie pamiętam. Wszedłem na podwórko tego kutasa i dostrzegłem
na ścieżce dziewczynę, która męczyła się z książkami, które
wypadły jej z rąk.
-Pomogę.-podleciałem
do niej i złapałem książki, gdy się podniosła dopiero poznałem
w niej córkę sąsiadów.
-Blair?-otworzyłem
szeroko oczy ze zdziwienia.
-Oo
Pan Leto. Dzień dobry.-przywitała się i chciała przejąć ode
mnie zguby.
-Pomogę
ci i tak się do was wybieram i żaden 'Pan Leto'-wykrzywiłem się
teatralnie i podałem jej dłoń – Jared. Gdybym spotkał cię na
ulicy chyba bym cię nie poznał.-byłem pod wrażeniem tego jak się
zmieniła - Ile ty masz lat? - No tak, tak... kobiet nie powinno
pytać się o wiek, ale co tam.
-Osiemnaście.-
Uśmiechnęła się nieśmiało. Kiedy widziałem ją ponad dwa lata
temu była jeszcze zakompleksioną nastolatką w dwóch kiteczkach, a
teraz rude włosy sięgały jej do połowy pleców, idealne ciało
okrywały wąskie, skórzane spodnie i siwa koszulka. Delikatny
makijaż... wow.. W życiu nie dałbym jej 18 lat. 'Dobra Leto,
skończ' nakazałem sobie. Kiedy przepuszczałem ją w drzwiach
mimowolnie objechałem wzrokiem po jej nogach.
-Mam
nadzieję, że rodzice w domu.-wyrwała mnie z rozmyślania i zmusiła
od oderwania wzroku od swoich nóg.
-Yhmm...-odwróciła
się do mnie z uśmiechem i wzięła książki
-Dziękuje
za pomoc.
-Nie
ma za co.
-Poczekaj
tutaj, a ja zaraz wrócę.-usiadłem na fotelu w salonie i patrzyłem
za odchodzącą dziewczyną i modliłem, aby udało mi się
przeprosić jej matkę. W sumie już kilka razy uratowała nam tyłek,
więc kiedyś powinienem kupić jej posąg, kwiaty czy coś w tym
stylu.
-Pani
Stone...-podniosłem się z miejsca, gdy kobiety pojawiły się w
salonie.
-Pan
Leto...-uśmiechnęła się delikatnie. Miała 45 lat i jak na swój
wiek trzymała się naprawdę bardzo dobrze... zresztą co ja plotę.
Jak na swój wiek, to ja czy Shannon wyglądamy dobrze. No ale...
zawsze była uśmiechnięta, wyciszona, kompletne przeciwieństwo
męża furiata.- Chciałabym przeprosić za mojego męża...-zaczęła
nieśmiało.
-To
ja powinienem przeprosić. Przepraszam za wszelkie wyrządzone szkody
i pokryje wszelkie koszty.-wyciągnąłem z tylnej kieszeni
książeczkę czekową.
-Ale
nie ma potrzeby!-gwałtownie odmówiła.
-Jak
to nie ma?-pomimo jej protestu zacząłem wypisywać czek.
-Panie
Leto -powiedziała dobitnie - Przecież to tylko krzaki i odrosną.
Nowych kupować nie zamierzam.
-Ale
kontener...
-Kontener...
to całe szczęście, że żyjecie...-przerwała mi i cicho zaśmiała
- Naprawdę was za to podziwiam.- też się zaśmiałem.
-Kontener?-zdziwiła
się Blair.
-Powiedzmy,
że nasi sąsiedzi szukali nowego środka transportu -wyjaśniła jej
matka.
-I
bardzo za to przepraszają.
-Nie
ma za co...-machnęła ręką.
-A
Pani Stone... wracając do pani męża...-zacząłem niepewnie.
-Nie
ma się pan czego obawiać, w domu ochłonął i na pewno tego nie
wykorzysta.
-Dziękuje
pani bardzo...
-Nie
ma za co.
-Ależ
jest. Dziękuje, bo wiele to dla mnie znaczy.
-Oj
dobrze, dobrze.
-Jeszcze
raz dziękuje i do widzenia.
-Blair
odprowadź Pana Leto do drzwi.-nakazała jej matka, a ta z uśmiechem
skierowała się moją stronę.- Do wiedzenia -pożegnała się.
-Uff...-odetchnąłem
z ulgą będąc na korytarzu.- Nie było tak źle -uśmiechnąłem
się do dziewczyny.
-Nie
taki diabeł straszny jak go malują.-zaśmiała się i byliśmy już
przy drzwiach.
-Przeproś
jeszcze raz rodziców ode mnie, dobrze?
-Oczywiście,
panie Leto.
-Jared.-zagroziłem
jej palcem przed nosem.
-Jared...-kiwnęła
głową. Położyłem już dłoń na klamce jednak odwróciłem się
w stronę rudowłosej.
-Dasz
się może zaprosić kiedyś na kawę, czy coś?-spytałem.
-Bardzo
chętnie.
-W
takim razie do zobaczenia.
-Do
zobaczenia, miłego dnia.-machnąłem jej na pożegnanie i dopiero
będąc na ścieżce zdałem sobie sprawę co zrobiłem. 'Oj Jared,
jared... Bierzesz ślub, a to dodatkowo jeszcze dziecko' Chyba
alkohol do końca nie wyparował z mojego organizmu i takie były
tego skutki.
-Jestem!
Wszystko załatwione!-krzyknąłem od progu.
-No
to teraz zabieraj się za sprzątanie i chowanie gitary.-wszedłem do
salonu, a Shannon jak leżał na kanapie tak leżał. Leń
śmierdzący.
-Gdzie
ona jest?-spytałem ze smutkiem, przypominając sobie o mojej
kochanej gitarce.
-Leży
tam.-wskazał głową na drzwi tarasowe. Podszedłem do nich pomału
i wstrzymałem oddech widząc to maleństwo, a raczej jego szczątki.
-Moja
mała gitarka...-wydukałem i przed nią uklęknąłem. Dwie struny
były zerwane, gryf przełamany na pół... a pudło w jeszcze
gorszym stanie... to był raczej naleśnik w kształcie gitary.
-Następnym
razem za nim ruszysz po pijaku jakiś instrument pomyśl ze sto razy.
A taka była świetna... - Tak... mój brat jak zwykle umiał mnie
pocieszyć. Wystarczyło, że ja sam miałem ochotę zabić się za
to co się z nią stało, to ten jeszcze musiał powiedzieć swoje.
-Ciesz
się lepiej, że nie ruszyliśmy twoich bębnów.-zagryzł zęby i
posłał mi wściekłe spojrzenie. Ha! Czuły punkt kochanieńki.
-Ciesz
się lepiej, że zabrałem ci Pitka, bo bardzo chciałeś go wziąć
do łóżka. Jeszcze jakoś wpakowałbyś swojego fiuta do niego
myląc go z jakąś blondyną. - No dobra, on też mi dojebał.
-Zamknij
się.
-Nawet
nie myśl, że dostaniesz z Tomislav'em zaproszenie na moją imprezę.
W życiu was na nią nie wpuszczę. Taka zajebista imprezka będzie
musiała odbyć się bez was...
-Jaka
imprezka?-w salonie pojawiła się Katharina, jak zwykle wyglądając
olśniewająco. Krótkie spodenki z podwyższonym stanem pokazujące
jej wspaniałe nogi i bluzkę z dość pokaźnym dekoltem. Podeszła
do mnie i złożyła na moich ustach namiętny pocałunek. Mmm....
chcę tak dłużej.
-Parapetówa
Shannona.-wyjaśniłem kiedy się ode mnie oderwała.
-Shannona?-spojrzała
na mojego brata, który zmieniał kanały w telewizorze i udawał
bardzo zainteresowanego tym co robi.
-Co
tutaj w ogóle taki syf?-skrzywiła nos siadając mi na kolanach - A
no tak... Shannon tutaj jest.-mruknęła i znowu mnie pocałowała.
-Nina,
pomożesz mi zrobić kawę?-mój brat podniósł się z miejsca i
poszedł z blondynką do kuchni.
-Przepraszam,
że jestem dopiero teraz, ale miałam do późna w nocy sesję i jak
zasnęłam, to nie mogłam się dobudzić.-zarzuciła mi ręce na
szyję.
-Nic
nie szkodzi, ja też dopiero niedawno wstałem.-pocałowałem ją w
policzek.-Poczekaj sekundę, ale strasznie chce mi się pić.-zeszła
mi z kolan, a ja poszedłem do kuchni, zatrzymałem się jednak przed
wejściem.
-Ale
w czym problem? W tym, żeby Katharina była na tej imprezie?-spytała
się Nina.
-Uwierz
mi, ale nie chcę mieć na głowie setki paparazzich kiedy wszyscy
się spiją, ale kiedy ona będzie bez tego się nie
obejdzie.-odpowiedział jej Shannon. Nie powiem, że miło było
usłyszeć te słowa na temat narzeczonej i to jeszcze z ust brata.
Zawróciłem ignorując pragnienie i usiadłem koło Katharine w
znacznie gorszym humorze.
-Tak
szybko?-położyła mi dłoń na udzie, a ja objąłem ją w pasie
przysuwając do siebie.
-Yhm...-mruknąłem.
-Wiecie
co...my się będziemy zmywać.- w salonie pojawiła się Nina -
Miłej zabawy.-puściła nam oczko i wyszła, Shannon nawet nie
przyszedł się pożegnać.
-Więc
jakie plany na dziś?-zatonąłem twarzą w jej cudownie pachnących
włosach.
-Zamierzam
cię nieźle wykorzystać...-szepnęła.
-W
jaki sposób?
-Oj
zobaczysz... specjalnie coś dla ciebie kupiłam...-szepnęła
seksownie, wędrując ręką w kierunku mojego krocza.
-A
co to takiego?
-Zobaczysz
w sypialni.-gwałtownie uderzyła mnie ręką w udo i ze śmiechem
poleciała w górę schodów.
-Jak
cię złapię to nie wypuszczę!-ruszyłem za nią biegiem. Złapałem
ją dopiero w sypialni, na co zareagowała głośnym piskiem.
Rzuciłem się na nią łapczywie całując. Stęskniłem się za jej
dotykiem. Każde z nas ostatnio było zaganiane i mieliśmy mało
czasu na rozmowy, a co dopiero na seks. Nasze języki cały czas się
ze sobą stykały, a ja przeniosłem dłonie na jej cholernie,
idealne w każdym calu pośladki. Kate zaczęła ściągać ze mnie
koszulę, popychając w stronę łóżka. Popchnęła mnie na nie,
siadając na mnie okrakiem i pozbywając koszulki. Przejechała
językiem od mojej klatki piersiowej do rozporka od spodni, po czym
zachichotała i ze mnie zeszła. Chciałem ją chwycić i do siebie
przyciągnąć, ale ona miała zamiar mnie trochę pomęczyć.
Stanęła na środku pokoju seksownie się uśmiechając i kręcąc
biodrami. Zaczęła pozbywać się swojej odzieży i moim oczom
ukazał się koronkowy komplet czarnej bielizny, która więcej
odsłaniała niż zasłaniała. Taki widok narzeczonej wywołał u
mnie dreszcz ciepła, który rozszedł się po całym ciele i
marzyłem już tylko o zatonięciu w jej wnętrzu. Położyła się
na mnie składając pocałunki na moim torsie schodząc w dół,
rozpalając we mnie coraz to większe pożądanie. Wreszcie ściągnęła
ze mnie spodnie i przeniosła usta na moje. Wepchnęła mi język do
buzi, przygryzając wargi. Jedną ręką dotknęła mojego członka,
który nie mógł już się doczekać jej ciepła. Jednym ruchem
rozpiąłem jej stanik i wyrzuciłem gdzieś w bok. Lewą dłonią
zacząłem pieścić jej pierś, a drugą jeździłem po jej udzie.
Przygryzła płatek mojego ucha, a ja bardzo zniecierpliwiony
przewróciłem ją tak, że teraz to ona leżała pode mną. Zacząłem
składać pocałunki na jej szyi, a rękoma pozbyłem jej koronkowych
stringów. Złapałem gotowego do działania penisa i wsadziłem w
nią zdecydowanym ruchem, na co zacisnęła usta. Z początku
poruszałem się w niej delikatnie, ale po chwili znacznie bardziej
przyśpieszyłem wykonując zdecydowane ruchy. Katharina zaczęła
jęczeć i wbijać paznokcie w moje ramię, jeszcze bardziej mnie tym
podsycając. Wykonałem jeszcze kilka mocnych ruchów i oboje
doszliśmy w tym samym czasie głośno oddychając.
-Cholera...-wysapała,
a ja ciężko opadłem obok niej.
-Kocham
cię...-szepnąłem i wbiłem w jej usta. Położyła głowę na moim
ramieniu i wplotła palce w rękę, którą opierałem o jej biodro.
Wreszcie czułem się potrzebny i kochany. Miałem kobietę, którą
kochałem, i z którą planowałem spędzić resztę życia. Gdyby
ktoś powiedział mi, że przez rok w moim życiu znajdzie się taka
kobieta, i że zdecyduję się na takie kroki, jak nic bym go
wyśmiał, a tu proszę... Już bliżej niż dalej do ślubu. Mam 40
lat i wreszcie zdecydowałem się na taki krok jak wesele. Katharina
była piękna i mądra. Szanowała mnie, szanowała moją pracę,
moje wybory, postanowiła być ze mną, choć wiedziała jakim
skurwysynem potrafię być. Ale chcę z tym skończyć... jeśli chcę
być szczęśliwy jak inni moi przyjaciele, znajomi muszę się
zmienić. Muszę jej pokazać, muszę pokazać sobie, że potrafię
być wierny jednej kobiecie, że potrafię ją kochać, rozpieszczać,
szanować. Być dla niej oparciem, silnym ramieniem, którego każda
kobieta potrzebuje. Pocałowałem ją w szyję i mocniej przysunąłem
do siebie. Leżeliśmy tak przez jeszcze godzinę co chwilę się
całując, przytulając, po prostu cieszyliśmy się tym, że mamy
siebie.
-Nie
wiem jak ty, ale zgłodniałam.-pocałowała mnie w czubek nosa i
wyskoczyła z łóżka, zakładając na siebie bieliznę i moją
koszulkę, która sięgała jej do połowy ud. Chłonąłem każdy
jej ruch, próbując oswoić się z myślą, że tak za jakiś czas
będzie wyglądał każdy mój poranek.
-Wstawaj
leniu.-zdarła ze mnie kołdrę jednym ruchem i rzuciła w moją
stronę spodniami wychodząc z sypialni. Zaśmiałem się pod nosem.
Byłem szczęśliwy i tyle. Ubrałem spodnie i zleciałem do kuchni,
w której Katharina zaczęła wyciągać wszystko z lodówki.
-Na
co masz ochotę?-spytałem, podrzucając w ręku pomarańczę.
-Na
co ty masz ochotę -stanęła na palcach i przelotnie jej wargi
dotknęły moich.
-Mi
wszystko jedno, siadaj zrobię coś -złapałem ją za biodra, chcąc
żeby zrobiła mi miejsce do gotowania.
-Nie
ma mowy. Dzisiaj ja gotuję dla ciebie, ostatnio nie miałam na to
czasu, a ty leć zrobić porządek w salonie.-przejechała ręką po
moim nagim torsie i odwróciła do szafki. Złapałem worki na śmieci
i poszedłem do salonu, który teraz raczej przypominał chlew. Muszę
zapamiętać, aby nigdy więcej nie upijać się z Milicevicem. Ilość
butelek, które znalazły się w workach była... dość ciekawa i
sam się sobie dziwię, że skończyło się tylko na tym na czym
skończyło... Po takiej ilości wypitego alkoholu tylko we dwóch
powinniśmy leżeć przez tydzień. Gdy wszystko znalazło się w
śmieciach ze schowka pod schodami wyciągnąłem odkurzacz i
pozbyłem się okruszek chipsów, popcornu, które były dosłownie
wszędzie. 'Ciesz się, że Tomcio nie obrzygał pół domu, jak to
ma w zwyczaju' pomyślałem i od razu humor mi się poprawił. Z
kuchni roznosił się cudowny zapach ziół i co chwilę było
słychać nucenie Katharine. Złapałem dwa pełne worki śmieci i
wyszedłem na dwór, aby wyrzucić je do kontenera. W oddali
zobaczyłem Blair i machnąłem jej przyjaźnie, po czym wróciłem
do domu. Wszedłem do kuchni, gdzie wszystko już było gotowe.
-Mmm...
makaron z brokułami...-mruknąłem zadowolony i przytuliłem od tyłu
narzeczoną.
-Mam
nadzieję, że wyszedł.-pogłaskała mnie po policzku i zajęła
swoje miejsce.
-Smacznego.-powiedziałem
i wzięliśmy się za jedzenie.
-Aaa
teraz wiesz na co mam ochotę?-spytałem się jej, gdy skończyliśmy
zmywać naczynia.
-Na
co?-wtuliła we mnie swoją głowę.
-Na
spacer... plaża, co ty na to?
-Jak
najbardziej jestem za!-uśmiechnęła się promiennie i pociągnęła
na górę. Ubraliśmy się dość w powolnym tempie, przerywanym
pocałunkami, gonitwami po całej sypialni. Złapałem jeszcze mój
ulubiony kapelusz, okulary i zapakowaliśmy się do bmw. Po 40
minutach spacerowaliśmy już po jeden ze spokojniejszych plaż,
kawałek za miastem. Chciałem uniknąć paparazzich i głupich
pytań. Wystarczy, że już i tak na jaw wyszło, że ze sobą
jesteśmy i spotykamy od prawie roku. To był jeden z
najtrudniejszych miesięcy... ciągłe pytania, śledzenia,
zdruzgotane fanki. To jest nie do pomyślenia jak niektórzy mogą
interesować się czyimś prywatnym życiem. Gdyby mogli, to
siedzieli by ci pod łóżkiem w sypialni cały czas.
-Może
twoja mama pomoże mi z wybraniem zastawy na stół?-spytała w
pewnym momencie Katharina.
-Spytam
się jej, czy będzie miała czas.-odpowiedziałem, choć bardzo
dobrze wiedziałem jaka będzie odpowiedzieć mojej rodzicielki.
Nienawidziła Katharine i nie sądzę, żeby to prędko miało się
zmienić.
-Wiesz...
rozumiem, że jest ona najważniejszą kobietą w twoim życiu i
chciałabym pokazać jej, że naprawdę mi na tobie zależy, na tobie
i twojej rodzinie, a za jakiś czas i mojej.
-Dziękuje,
doceniam to, że się tak starasz i na pewno z nią o tym porozmawiam
-przytuliłem ją mocniej do siebie ciesząc się z usłyszanych
przed chwilą słów - Teraz mam już dwie najważniejsze kobiety w
moim życiu -pocałowałem ją w policzek.
-A
ja najważniejszego mężczyznę.-na chwilę złączyliśmy się w
czułym pocałunku i przysiedliśmy na jednej ze skał. Oplotłem
Katharine ramionami i wpatrywaliśmy się w ocean.
-Jak
to wszystko będzie wyglądać?-odezwała się po chwili.
-Co
jak będzie wyglądać?-nie za bardzo wiedziałem o co może jej
chodzić. Przechyliłem głowę bardziej w jej stronę, a ona
wzniosła oczy ku górze i przymknęła powieki.
-My,
nasze życie, to wszystko.
-A
jakbyś chciała, żeby wyglądało?
-Nie
myślałam o tym... po prostu cię kocham i wiem, że chcę z tobą
być.
-Więc
jeśli się kochamy, to jakoś to wszystko będzie, tak?
Przeprowadzisz się do mnie za jakiś czas i już zawsze będziemy ze
sobą.
-Jared...-głos
jej zadrżał - Chcesz mnie?
-Co
ty za głupoty wygadujesz? Oczywiście, że cię chcę. Kocham cię i
chcęcCię w swoim życiu bardziej niż kogokolwiek innego. Jesteś
dla mnie cholernie ważna i zabraniam ci nawet myśleć inaczej.
-Nie
zasługuje na ciebie...
-Przestań
pieprzyć głupoty. Ty na mnie nie zasługujesz? Doprawdy? Czy to
może ja nie zasługuje na ciebie? Kto tu jest po 40 i do pewnego
czasu pieprzyło wszystko co tylko się ruszało? Kto krzywdzi każdą
bliską sobie osobę? Kto jest cholernym idiotom, który nie może
połapać się we własnym życiu, ale spotkał idealną kobietę,
której nie ma gwarancji, że nigdy nie skrzywdzi?
-Jared
-objęła moją twarz w dłonie i odwróciła się do mnie przodem -
Ufam ci, rozumiesz? Ufam ci. Ale nie chcę cię do niczego zmuszać.
-A
kto ci się oświadczył? Naprawdę myślisz, że mnie do czegoś
zmuszasz?
-Nie
wiem... nie wiem...-spuściła wzrok i przygryzła wargę.
-Do
niczego mnie nie zmuszasz, jasne? Chcę tego mam nadzieję, że tak
samo jak ty.-teraz to ja chwyciłem jej twarz w dłonie - Kocham cię
i będę kochał.
-Przepraszam,
że mam tak mało czasu dla ciebie... obiecuje, że po ślubie się
to zmieni.
-Rozumiem
to. Też mam momenty w pracy, że nawet nie mam czasu na sen, więc
nie masz się czym martwić. Chodź tutaj -przytuliłem ją do siebie
z całej siły.
-Jared...-szepnęła
- Ale jeśli się coś zmieni, powiesz mi, dobrze?-ciężko
westchnąłem.
-Tak....
powiem ci.
-Dziękuje.-pocałowała
mnie w szyję na co się zaśmiałem.
-A
teraz zabieram cię na lody...-złapałem ją za rękę i zeskoczyłem
ze skały, na której siedzieliśmy. Objąłem Kat w tali i
skierowaliśmy w stronę brzegu morza. Przechadzaliśmy się
wybrzeżem plaży śmiejąc i omawiając wesele, kiedy nagle koło
nas pojawiły się dwie dziewczyny i jeden chłopak. Na oko mieli
około 16-17 lat.
-Przepraszam
bardzo...-odezwała się nieśmiało niższa dziewczyna o egzotycznej
urodzie.- Czy moglibyśmy prosić o zdjęcie?- Cholera... specjalnie
wyjechałem za miasto chcąc uniknąć takich sytuacji - Jeśli to
jakiś problem, to to rozumiemy -dodała szybko.
-Jaki
problem?-Kat zaśmiała się wesoło, odrywając się ode mnie.-
Ustawiajcie się do zdjęcia.-przejęła od chłopaka aparat, a oni
nieśmiało podeszli do mnie. Byłem nieco zszokowany zachowaniem
Katharine i nie mogłem z siebie nic wykrztusić.
-Jared,
stoisz jak jakiś kołek.-powiedziała cały czas promiennie się
uśmiechając.
-Eee...
przepraszam. Kiedy mam kapelusz na głowie wolniej
myślę.-zreflektowałem się i objąłem dwie dziewczyny w pasie.
Zaśmiali się na to co powiedziałem.
-A
teraz wszyscy mówią seeexx.-rozkazałem i flesz błysnął.
-Dziękujemy
bardzo.-druga z dziewczyn szczerze się uśmiechała i lekko
dygotała.
-Ejjj!
A co to ma być?-spytałem, gdy ode mnie odeszli. Zrobili zdziwione
miny i spojrzeli po sobie.
-Teraz
przygotujcie się na to, że będzie kazał wam zapłacić.-Katharina
puściła do nich oczko.
-Oczywiście!
W takie coś się nie bawię.-wyciągnąłem z kieszeni swoje kochane
dziecko i podałem narzeczonej.- A ja to już was nie mogę prosić o
zdjęcie?
-Nie
no... jeśli aż tak bardzo nalegasz...-powiedział chłopak i dumnie
wypiął pierś do przodu. Kat zrobiła kolejne zdjęcie i wziąłem
od niej telefon.
-A
teraz poproszę imiona.-kiwnąłem głową w ich stronę.
-Maria,
Kate i Johny.-przedstawiła niższa z dziewczyn, jak teraz się
dowiedziałem Maria.
-Ja
się chyba nie muszę przedstawiać...-zmarszczyłem teatralnie brwi.
-Spodobał
nam się twój kapelusz i wiesz... dlatego zdecydowaliśmy się na
zdjęcie...-Kate przybrała podobną minę do mojej.
-Co
wszyscy mają do mojego kapelusza?!
-A'la
vegabond.-powiedziała Katharina ściągając mi go z głowy i
zakładając na swoją.
-Jeszcze
raz dziękujemy za zdjęcia i już nie przeszkadzamy.-powiedział
Johny ciągnąc dziewczyny za sobą.
-Pozdrów
Tomo i Shannona!-Maria pomachała na pożegnanie.
-Sprawdzajcie
mojego bloga!-krzyknąłem za nimi.
-Takiemu
to dobrze...-zaśmiałem się zabierając kapelusz Kat i patrząc za
odchodzącymi fanami.
-Bardzo
mili.-przytuliła mnie i pociągnęła w stronę wyjścia z plaży -
Obiecałeś mi lody, pamiętasz?-jeszcze w lepszym humorze niż
wcześniej zacząłem biec w stronę jednej z kawiarenek, gdzie
spokojnie udało nam się zjeść. Trzy godziny później wróciliśmy
zmęczeni do domu. Położyliśmy się na kanapie w salonie i
wpatrywaliśmy w sufit.
-Film?-spytałem
po chwili.
-Ale
ja wybieram.-pokazała mi język i wstała - Jak ty wybierzesz, to
później przez trzy dni będę rozmyślać o co mogło
chodzić.-podbiegła do szafki z filmami, a ja udałem do kuchni.
Wyciągnąłem z jednej z szuflad popcorn i wstawiłem do mikrofali.
Wsłuchiwałem się w strzelającą kukurydzę w międzyczasie
nalewając nam soku ze świeżych owoców. Teraz kiedy byłem w domu
nie musiałem pić jakiś sztucznych świństw nie wiadomo z czego.
Kiedy strzelanie ustało z dolnej półki wyciągnąłem miskę i
całą zawartość torebki przesypałem do niej. Powróciłem do
salonu i rozsiadłem się na kanapie, po chwili na moje kolana
wskoczyła Kat z pilotem w ręce. Jedną ręką przytuliłem ją do
siebie, a drugą pochłaniałem popcorn, który był jedną z rzeczy
bez których nie mógłbym żyć. Miałem do tego cholerstwa taką
słabość, że mógłbym go jeść 24 godziny na dobę. Filmem
okazała się być jakaś przewidywalna komedia romantyczna.
Wyłączyłem się już w połowie, a moją uwagę przykuły włosy
Kat, którymi zacząłem się bawić. Co chwilę uśmiechałem się
pod nosem słysząc jej nagłe wybuchy śmiechu. Kiedy nawet i to mi
się znudziło złapałem telefon i na swojego bloga dodałem zdjęcie
spotkanej dzisiaj trójki. Od razu dostałem tysiące komentarzy,
które zacząłem przeglądać co chwilę uśmiechając się pod
nosem.
-Świetny
film.-w pewnym momencie odwróciła się do mnie narzeczona, a ja
wyrwany z rozmyślania z uśmiechem pokiwałem głową.- Aaaa
teraz...-przejechała swoją dłonią po moim brzuchu - Idziemy wziąć
dłuuugąą kąpiel...-uśmiechnąłem się łobuzersko. Wziąłem
Kat na ręce i zaniosłem do góry. Odkładając swój telefon na
szafce nocnej poszedłem do łazienki napuścić wody. Po chwili koło
mnie pojawiła się Katharina. Przygryzłem wargi i bez słowa
przyciągnąłem do siebie. Złapałem ją za pośladki podsadzając
do góry, a ona zarzuciła ręce na moją szyję. Nasze języki
złączyły się w namiętnym tańcu przerywanym co chwilę, aby
zaczerpnąć choć trochę powietrza. Wsadziłem ręce pod jej
bluzkę, jeżdżąc wzdłuż jej tali, jednym ruchem odpiąłem jej
stanik i zacząłem pozbywać reszty odzieży. Kiedy byliśmy już
całkiem nadzy weszliśmy do wielkiej wanny napełnionej gorącą
wodą. Posadziłem Kat między swoimi nogami, całowałem jej
ramiona, a rękoma bawiłem piersiami, które swoją drogą miała
niesamowite. Zjechałem ręką niżej, w okolice jej ud, od razu
rozchyliła je bardziej. Zacząłem pieścić jej łechtaczkę, a ona
oparła się głową o moją klatkę i zaczęła ciężej oddychać.
Palce drugiej ręki wsadziłem jej do pochwy i wykonywałem
równomierne ruchy. Po chwili wygięła się do tyłu i głośniej
jęknęła i poczułem ślizgi płyn na jednej ze swoich rąk.
Przeniosłem ręce na jej biodra i przysunąłem ją bliżej do
siebie. Kiedy wyszliśmy z wanny, Kat popchnęła mnie na jedną ze
ścian i z brudnym uśmieszkiem przede mną uklęknęła. W obie
dłonie złapała mojego członka i zaczęła się nim bawić, kiedy
był już twardy wzięła go do buzi i doprowadzała mnie do
szaleństwa. Zacisnąłem dłonie w pięści i po chwili wypuściłem
nasienie wprost na twarz narzeczonej. Wytarła się i namiętnie
pocałowała. Wypchnąłem ją z łazienki i popchnąłem na łóżko.
-Teraz
cię na pewno szybko nie wypuszczę...-mruknąłem zachrypniętym
głosem i wylądowałem na łóżku koło Katharine.
Shannon
-Gdzie
ty jesteś?-spytałem przez telefon blondynkę.
-Już
się tak nie denerwuj, zaraz będę -rozłączyła się. Ciężko
westchnąłem i schowałem telefon do kieszeni. Wyświetlacz na radiu
wskazywał 15.30, a miałem po nią podjechać o 15. Jak ten idiota
siedziałem w samochodzie od pół godziny i obserwowałem
przechodzących ludzi ulicą. Kolejny raz spojrzałem na zegar-15.32.
'Shannon, opanuj ADHD' upomniałem się w myślach. Chwila nic nie
robienia, a moje ręce i nogi całe się trzęsą... tak to już jest
jak się jest perkusistą. Usłyszałem stukanie obcasów i na
siedzeniu pasażera pojawiła się Nina.
-Heej...-powiedziała
zdyszana i pocałowała mnie w policzek - Umieram z głodu!
-Co
tak długo?
-Przepraszam,
ale szef mnie zatrzymał. Kutas jebany, tak mnie wkurwia!-zacisnęła
dłonie w pięści i wzniosła oczy ku górze.
-No
już spokojnie... Zaraz napełnisz żołądek i będzie dobrze, a to
podobno głodni faceci są nerwowi.
-Nawet
mnie nie denerwuj...
-A
widzisz.-uśmiechnąłem się triumfalnie pod nosem i wyjechałem z
parkingu. Po kilku minutach szliśmy już Rodeo Blvd.
-Aż
tutaj musiałeś mnie wyciągnąć?-spytała zakładając okulary na
nos.
-Muszę
sobie kupić kilka rzeczy.
-Kilka
rzeczy?-zmarszczyła brwi i objechała mnie wzrokiem z góry na dół.
-Perfumy,
no e... i coś może jeszcze.-odsunąłem jej krzesło, bo doszliśmy
już do restauracji. Złożyliśmy zamówienia, a Nina cały czas
nerwowo podrygiwała i szperała coś w swoim telefonie. Zaczęło
doprowadzać mnie to do szału, bo znając mnie za chwilę zacząłbym
robić to samo.
-Co
ty tam grzebiesz?
-Przepraszam,
ale muszę wysłać e-maila do redakcji, bo nie mogą czegoś
znaleźć. Przepraszam, zaraz skończę.-wyciągnąłem w takim razie
swojego iPhona i zrobiłem zdjęcie blondynce, na dźwięk aparatu
podniosła na mnie wzrok i posłała złowieszcze spojrzenie, nie
przerywając pisania. Zrobiłem jeszcze kilka zdjęć ulic i jedno
Niny wstawiłem na twittera podpisując 'Lunch w miłym towarzystwie'
gdyby dowiedziała się o tym, na pewno by już tu ze mną nie
siedziała. No chyba, że miałaby dobry humor..
-Już.-odłożyła
telefon na bok z uśmiechem i przeczesała dłonią blond grzywkę.-
Ale jestem głodnaa!-uderzyła rękoma w kolana.
-Widzę...
-Shannon,
ty naprawdę chcesz dzisiaj coś stracić.
-Cnotę.
-5
razy normalnie...
-Pomożesz?
-Już
biegnę.
-Samochód,
czy wystarczy nam łazienka w restauracji?-posłałem jej brudny
uśmieszek.
-Najpierw
to ja muszę zjeść!-kelner postawił przed nami talerze z
jedzeniem, a ona od razu zabrała się za jego pochłanianie.
-A
jak tam Tomo?
-No
nie najlepiej... Vicki jest na niego śmiertelnie obrażona i śpi na
kanapie.- Kiedy rozmawiałem z przyjacielem był cholernie przybity i
szeptał, żeby czasem Vicki nie dowiedziała się, że z kimś
rozmawia. Może nie powinienem, ale myśląc o tej całej sytuacji
zwijałem się ze śmiechu.
-Nie
dziwię jej się... Tak samo zrobiłabym na jej miejscu.
-Przesadzacie.
-Przesadzacie?
Dać wam swobody i jak to się kończy? Bez opamiętania byście
codziennie chlali.
-Czy
teraz chlam?
-A
później nie zamierzasz?
-Nie
zamierzam, chyba, że masz jakieś plany.
-A
może powiesz mi co z imprezą? Wysłałeś zaproszenia? Bo ja muszę
dać znać cateringowi ile będzie osób.
-Nie
zapraszałem dużo osób. Tylko najbliższych... coś około 40 osób.
-40
osób? Tylko najbliżsi... wow...-zdziwiła się.
-Wiesz...
na całym świecie przez te lata miałem z wieloma osobami do
czynienia.
-To
może faktycznie zrobimy jakąś lepszą imprezkę? Czerwony dywan,
telewizja...
-Nie
dziękuje.-skrzywiłem się - Po co mi ta cała farsa?
-No
nie wiem... Niektórzy by chcieli.
-Katharina...-skrzywiłem
się.
-Nie
lubisz jej?
-Nie
chodzi o to, że jej nie lubię. Po prostu nie wydaje mi się ona
odpowiednią kobietą dla Jareda.
-Odpowiednią?
-No
sama powiedz. Ciągłe pokazy, bankiety, sranie w banie, a nie
chciałbym żeby związał się z taką kobietą na stałe. No
wiesz... raz, nic nie znaczący związek, to czemu nie? Ale ślub?
Planowanie przyszłości? Dzieci, na wieczność? Jared może nie
jest ideałem, ma wiele wad, ale nie sądzę, żeby Katharina na
niego zasługiwała.
-Mówiłeś
mu o tym?
-Po
co? Nie wiem... Może się mylę? Chciałbym się mylić.... wydaje
się być szczęśliwy, a ja nie chcę tego pieprzyć.
-Szlachetne.
-To
mój brat. Mogę znieść te widzimisię Katharine, robić dobrą
minę do złej gry, choć mimo wszystko nie wiem ile zniosę jeszcze
jej komentarzy, no ale wmawiam sobie cały czas, że robię do dla
tego małego gnoja. Chociaż prędzej czy później i tak się
zorientuje, że nie wiadomo jak wielką sympatią to bratowej nie
obdarzam.
-Przepraszam
za spóźnienie!-poczułem ręce na ramionach i po chwili miękkie
usta na swoim policzku. Kobieta, która przez całe życie dawała mi
poczucie bezpieczeństwa, i której głos oraz dotyk rozpoznałbym
wszędzie promiennie się uśmiechała i wyglądała olśniewająco...
jak zwykle zresztą.
-Hej
mamuś.-cmoknąłem ją w policzek, a ona podeszła przywitać się z
Niną.
-Hej
kochanie...-przytuliły się przyjaźnie, a mama odłożyła torebkę
na krzesło.
-Co
Ci zamówić do jedzenia?
-Nie
jestem głodna. Jadłam przed chwilą, zamówię sobie tylko kawę!-ta
kobieta to istny wulkan energii. Popędziła biegiem w głąb
restauracji, rozsiewając naokoło mnóstwo pozytywnej mocy.
Spojrzałem na blondynkę, która wydawała się być trochę
zdziwiona.
-Mogłeś
mi powiedzieć o lunchu z twoją mamą.
-Nie
powiedziałem?-zdziwiłem się. Dałbym sobie rękę uciąć, że
wczoraj jej o tym wspomniałem.
-No
nie.- No i grałbym na perkusji bez jednej ręki... Poczułem się
jak idiota... jak teraz Nina musi się czuć? Wrobiłem ją w lunch z
moją mamą...- Przepraszam, jeśli do dla ciebie
problem...-wydukałem.
-Oszalałeś?!-promiennie
się roześmiała -uwielbiam Constance i już dawno miałam umówić
się z nią na kawę. Po prostu trochę zdziwiło mnie jej nagłe
przybycie...
-Na
pewno?-zmarszczyłem brwi starając się wyczytać emocje z jej
twarzy.
-Na
pewno, już się tak nie marszcz, bo ci na stałe zostanie.
-Co
mi się marszczy?-wystawiłem swoje białe ząbki na wierzch, a
blondynka schowała twarz w dłonie.
-Shannon,
błagam cię...-jęknęła.
-Co
on znowu robi?-mama usiadła na krześle pomiędzy mną, a Niną -
Daje jakieś obleśne komentarze?
-Których
już nie można słuchać...
-No
ale nie możesz powiedzieć? Przecież widziałaś.-posłała mi
wściekłe spojrzenie, a ja ugryzłem się w język. No tak... nikt o
niczym przecież nie wie. No... z wyjątkiem Tomo i zapewne Vicki.
-Shannon,
ty się już lepiej naprawdę w ogóle nie odzywaj.-mama machnęła
ręką odwracając w stronę Niny.
-Poczekam,
aż sama się mnie o coś nie zapytasz... Długo nie wytrzymasz.
-A
ty długo nie będziesz cicho.
-Będę.
-Doprawdy?
-No
widzisz!-klasnąłem ucieszony w dłonie jak małe dziecko.
-Ja
się naprawdę zastanawiam ile ty masz lat, czy 42, czy może 10.
-Na
42 na pewno nie wyglądam.-wypiąłem dumnie pierś do przodu.
-Masz
rację... wyglądasz na kilka lat więcej.-Nina cały czas patrzyła
na mnie z zażenowaniem.
-Wypraszam
sobie!
-Shannonku,
kiedy to Nina ma całkowitą rację. Przykro mi to mówić, ale
wiesz, że zawsze byłam z wami szczera.
-Dobra...
nie znacie się i tyle.
-Uwierz
mi, że się znamy.-mama przygryzła usta potakując głową.
-Znają
się miliony innych kobiet na całym świecie, które twierdzą, że
jestem zabójczy.
-Musiałeś
się im z kimś pomylić, albo były tak zauroczone tym, że spotkały
Jareda i do końca nie wiedziały co się z nimi dzieje.-Nina upiła
łyk soku, mrużąc w moją stronę oczy.
-Ty
się w ogóle nie odzywaj, bo w kilku sytuacjach twierdziłaś
znacznie inaczej.-nachyliłem się w stronę stolika, a ona zrobiła
to samo. Nasze twarze praktycznie się stykały i mierzyliśmy się
spojrzeniami.
-Nie
dość, że ma zwidy, to jeszcze głuchy.-szepnęła dokładnie
wymawiając każde słowo. W tym czasie byłe zahipnotyzowany jej
ustami... poczułem zapach jej czekoladowego błyszczyka i miałem
ochotę w nich zatonąć. Czułem jej miękkie wargi na swoich, a po
chwili jej język pieścił moją szyję. Ocknąłem się kiedy ze
śmiechem usiadła normalnie. Zapomniałem o obecności mojej mamy,
która teraz udawała, że obserwuje przechodzących ludzi. Odgoniłem
ze swojej głowy myśli, które zaczęły uporczywie do niej
przychodzić, jednak nie mogłem się powstrzymać, żeby na krótką
chwilę zatrzymać wzroku na piersiach Niny.
-Ja
na chwilę przepraszam.-uśmiechnęła się i poszła w głąb
lokalu.
-Jak
się mamo czujesz?-spytałem rodzicielki, która patrzyła na mnie
tym swoim spojrzeniem, którego nienawidziłem... przeszywała mnie
na wskroś, a ja czułem się jak nastolatek, który coś przeskrobał
i musi się tłumaczyć.
-Bardzo
dobrze, a co u ciebie?
-A
jak ma być? Wszystko okey.
-A
co tam z Niną?-no tak... jak się mogłem spodziewać zadała to
pytanie, ale sam jestem sobie winien, bo zamiast przemyśleć co
palnę, to mówię co mi ślina na język przyniesie.
-Tak
jak zawsze.
-Jak
zawsze? Shannon, mnie nie oszukasz.
-Kiedy
ja nie zamierzam cię oszukiwać.
-Długo
ją kochasz?
-COO?!-prawie,
że krzyknąłem - Jasne, że nie. -spojrzała na mnie spod byka -
Mamo... powtórzę jeden jedyny raz. Nie kocham jej, ona nie kocha
mnie. Nic między nami nie ma prócz przyjaźni i seksu.
-A
długo trzeba czekać, żeby było? Nina jest wspaniałą dziewczyną-
miła, piękna, mądra, ma poczucie humoru, ceni siebie i ma jakieś
wartości, nie co większość dziewczyn, a raczej kobiet w
dzisiejszych czasach. Ma coś w głowie.-słuchałem mamy
zastanawiając się nad jej słowami. Niewątpliwie miała rację co
do Niny, była taka jaką właśnie ją opisała. Jakby nie patrzeć
ideał, a nie mogłem zaprzeczyć, że cholernie mnie pociągała.
Jej ciało, jej usta... nawet teraz kiedy o tym pomyślałem poczułem
przyjemne dreszcze. Uwielbiałem spędzać z nią czas- śmiać się,
rozmawiać, przekabacać i kochać. Ale nie kochałem jej. Nie byłem
w niej zakochany. Czułem do niej pociąg fizyczny, ale bardziej
patrzyłem jak na przyjaciółkę, którą zresztą była.
-Ale
nie szukam nikogo... cenię jej przyjaźń.
-Więc
całe życie zamierzasz pieprzyć swoją przyjaciółkę? Kiedy
założy własną rodzinę i ty swoją z jakiś pustakiem?
-Na
razie żadne z nas nie zamierza.
-A
kiedy będzie chciało? Nagle powiecie -dobra, koniec pieprzenia.
Było miło, ale się skończyło.
-Kiedy
będzie tak trzeba, to tak. Jesteśmy ludźmi, pociąga nas nasza
fizyczność. Kiedy kogoś pokochamy tak naprawdę, to to minie i
będziemy przyjaciółmi.
-A
jeżeli ona kogoś pozna, pokocha, a ty nadal będziesz czuł do niej
ten swój fizyczny popęd pozwolisz jej odejść?
-Pozwolę.
To tylko seks. Nie chciałbym, żeby to dziwnie zabrzmiało... ale w
ten sposób zaspokajamy swoje... potrzeby, tak? Więc znajdę
kogoś... nie bierz mnie za świnie, mamo, ale wiesz o co mi chodzi.
-Wiem,
wiem... ale dajmy na to... tym kimś będzie ktoś ważny dla
ciebie... hm... Jared! Co wtedy?
-Jared?-zaśmiałem
się - Żartujesz sobie przecież. On ma Kat i w ogóle.
-Dobra,
pomińmy to, że ma tą całą Katharine. To będzie Jared i co
wtedy?
-Jeżeli
on będzie ją naprawdę kochał i ona jego to nie będę miał nic
przeciwko.-odpowiedziałem szczerze po chwili zastanowienia.
-Teraz
tak ci łatwo mówić.
-Mówię
jak jest. Jeżeli jakieś uczucie będzie... będzie chciało
przyjść, to nie zamieniam bronić się rękoma i nogami, ale teraz
jest tak jak powiedziałem.
-Shannon,
nie skrzywdźcie siebie, nie skrzywdź jej, nie skrzywdź siebie.
Takie układy potrafią wszystko popsuć. A widać, że się lubicie.
A wiesz...-położyła mi dłoń na ramieniu - Jak coś zawsze możesz
do mnie przyjść.
-Wiem
i jak coś na pewno skorzystam, chociaż wolałbym nie.-przytuliłem
ją do siebie.
-Mój
malutki syneczek...-pocałowała mnie w policzek.
-Nie
wyglądam na 42 lata?-szepnąłem jej na ucho chcąc rozluźnić
atmosferę.
-Oczywiście,
że nie.-uśmiechnęła się tak jak lubiłem najbardziej.
-Już
jestem.-Nina zajęła swoje miejsce i panie od razu zajęły się
rozmową. Tak się rozgadały, że nie mogłem choć na chwilę się
wtrącić, a jak mi się udało, to posyłały mi tylko spojrzenie w
stylu 'co Ty tam możesz wiedzieć' i z powrotem wracały do
paplania. Okazało się, że mają bardzo podobny gust, jeśli chodzi
o filmy i umówiły się nawet na seans do kina. A kiedy zgadały się
na temat 'Śniadania u Tiffany'ego', które swoją drogą z powodu
rodzicielki oglądałem kilka razy, wyciągnęły mnie do jego sklepu
i spędziły w nim bitą godzinę... nakręcając jedna drugą na
temat biżuterii. Skończyło się na tym, że musiały sobie coś
kupić, a ja chcąc wyjść na dżentelmena zafundowałem to im...
Muszę pamiętać, aby nigdy więcej nie wchodzić z kobietą do
takiego sklepu chyba, że chcę zbankrutować.
Witam... Matko, sama nie wiem od czego mam zacząć. Chyba najpierw od przeproszenia Was za tak długą nieobecność. Czym ona była spowodowana? Początkowo brakiem czasu, później lenistwem, a następnie cholernym wkurwieniem, że ostatnia część opowiadania nie chce mi się otworzyć i straciłam mnóstwo materiału. Chyba nie ma co się bardziej na ten temat rozwodzić... Zdaję sobie sprawę, że straciłam tym sposobem czytelników, ale sama jestem sobie winna. Także jeszcze raz bardzo, bardzo przepraszam.