-Dalej,
dalej Jared!!!-Chorwat głośno krzyczał pomiędzy śpiewaniem do
piosenki 'Moves like Jagger', kiedy to ja tańczyłem po całym
salonie.- Teraz tyłeczkiem! - zawył a ja wykonałem jego polecenie,
następnie wskoczyłem na fotel, lecz źle wymierzyłem odległość
i nogami skoczyłem na jego oparcie lądując razem z nim na ziemi i
dusząc ze śmiechu. Usłyszałem jak Chorwat wydaje dziwne dźwięki
imitujące dźwięk karetki i ląduje przy mojej głowie.
-Ży-yjesz
przyjacielu-u?!-potrząsnął mną z przerażeniem.
-Nie
kurwa! Udaję fokę!
-Oooo
kurwa...-powiedział Chorwat i wziął coś w ręce. Podniosłem z
zaciekawieniem głowę.
-Chyba
rozjebałeś sobie fotel...-w ręce trzymał jedną z nóżek od
fotela. Zrobiłem poker face, ale jednak wybuchnąłem śmiechem
uderzając głową w Tomo.
-Będę
musiał zadzwonić po spawacza...-dodałem po chwili próbując się
podnieść do pozycji pionowej.- Masz do jakiegoś
telefon?-spojrzałem na Tomo z nadzieję, próbując chwycić się
jego szyi.
-Powienienem
jakiegoś mieć...-jakoś zdołaliśmy się podnieść i dojść po
kolejną butelkę Jacka.
-Weiesz
co?-Gitarzysta złapał mnie za ramię podając butelkę.
-Hmmm?-spojrzałem
mu w oczy próbując pohamować wirowanie pokoju.
-Jack...
ten zeacny Jack, któórego teraz pijemy... jest jednym z lepszych
przyjacielów człwieka, Jared...-kiwałem głową słuchając go
uważnie- a Ty... Ty do dopiero jesteś przyjacilem.
-Tomooo!-przytuliłem
go do siebie wzruszony tym co powiedział- Tyy to dopie-ero jesteś
przyjacielem! Jesteś moim bratem!-usłyszałem pociąganie nosem i
odchyliłem głowę do tyłu. Po policzkach Gitarzysty spływały
łzy.
-Tomo!-
krzyknąłem i znów do siebie przytuliłem sam płacząc- Tak
cholernie cię kocham!
-Ja
ciebi też! Cieszęę się, że-e mogę być w waszj rodzinie-ee.
-Shannon!
Chodź do ns bracie!-krzyknąłem jednak nikt do nas nie
dołączył-Shannon?-powtórzyłem pytanie lekko odchylając się do
tyłu -gdzie on do cholery-yy jest?-Chorwat przestał płakać i
zaczął nasłuchiwać.
-Gdze
on est?
-Shhh!-położył
mi palec na usta- Kuchnia!-krzyknął i chwiejnym krokiem poleciał w
jej stronę, a ja za nim. Nie trafił jednak w drzwi i się wywalił.
-Jaa-red...
zawsze ci mówiłem, żebś zrezygnował z rozsuwanych
drzwi...-wybełkotał.
-Przecież
jaa ne mam takych drzwii...
-Kłamiesz...
jak zwykle...-podniósł się z moją pomocą i weszliśmy w głąb
kuchni.
-Shannon!-Tomo
otworzył lodówkę.
-Chyba
ne sądi-sz, że w niej by się zmeścił...-prychnąłem i próbując
złapać równowagę złapałem się górnej szafki, która cała
runęła na podłogę, rozbijając znajdujące się w niej szkło w
mak.
-A
gdyby w niej był Shannon i byś go zabił?-Tomo spojrzał się na
mnie z wyrzutem.
-Nie
czas na wyrzutyy! Trzeba znaleźć mojego braciszka!
Shannoooon!-krzyknąłem z nadzieję w głosie, że zaraz gdzieś się
pojawi.
-Shannon!-krzyknął
Tomo, wymijając szafkę i kierując się w stronę schodów.
-Shannon!
Shannimalkuu! Gdzie jest mój Shannon?! Tomo, znajdź Shannona! Muszę
się nym zająć!-złapałem Gitarzystę za koszulkę i potrząsnąłem.
-Jaredkuu...
znajdze się... musy być gdzieś tuu...-pogłaskał mnie po głowie.
-On
zawsze się mną opiekuje... a ja go zgubiłem...-wychlipałem.
Rzuciłem się do przodu w stronę drzwi frontowych i wybiegłem na
dwór wprost na deszcz.
-Shannonnn!-krzyknąłem
chcąc przekrzyczeć ulewę, machając rękoma w każdą
stronę-Shannimalkuuu! Mój drogi braciee...-stanąłem na środku
ulicy.
-Jaaaarreeed!-Tomo
wybiegł za mną- chodźmyy! On mmusi być w środka...-złapał mnie
za ramię.
-Oddajcie
miii brataaa!-krzyknąłem próbując mu się wyrwać.
-Śpi...
Śpi u siebie w pokoju...-powiedział spokojnie i jeszcze raz mnie
chwycił za ramię. Tym razem jednak dałem się przekonać i na
powrót wróciliśmy do domu.
-Shaannnonn!-na
czworaka wdrapaliśmy się na schody, zaglądając do każdego z
pokoi.
-Tooomooo....
mama mnie zabije... zgubiłeem go... zguubiłem swojego brata...
gdybym był na miejscu moej mamy zamknął bym takie dziecko jak ja w
lochach... Ja swoje zamknę. Jeśli będzie tak pyło jak jaa..
-Jaredd...
jeśli chcesz, to zamknę cię w lochach...
-Naprawdę
masz lochy?
-Mam...
mam lochyy... mam kajdankii...
-Lubięę
kajdankii... kajdanki fajna rzecz... A wiesz, że ja swoje dziecko
zamknąłbym w lochach?
-Nie
pomogę cii... nie mam lochów...
-Wierzę
cii... byłem odpowiedzialnyy... zajmę się Shannonem... zajmę się
nim sam. Weszliśmy do rekordów Guinnessa, węc jestem
odpowiedzialny.
-A
ja mam brodę...
-Tomo...
co my robimy w pokoju Shannona?
-Szukamy
go.
-Nie
ma go z nami?
-Nie
maa...
-A
gdzie jest?
-Nie
wiemm...
-Shaaaannnoooonnnnnnnnnnnnnnn!!!-jeden
trzymając drugiego zeszliśmy ze schodów.
-Wiem
co nam pomoże go znaleźć!-Tomo wszedł do studia zabierając z
niego dwie akustyczne gitary.
-Muzyyyyka
go zwabii!-podał mi jedną z nich i nieudolnie zaczął grać The
Kill.
-Cooooomeeeeeeeee
breeeaaaakkk meee doooownn!!!-zawył stając na łóżku i bujając
się w jedną i drugą stronę.
-Loooookkk
in myyyy eyeeeesss Shanninkuuuuu właśnieee dziiiiśśś...
-On
jest na tarasieee!-krzyknął nagle Tomo-siedziii... na leżaku...
mówił, że idze się opalać! Chce mu się na pewno pićć!-od razu
rzuciłem akustyka w kąt i zabrałem z szafki dwie butelki wina.
Podpierając się Tomo, który cały czas grał ruszyliśmy w stronę
drzwi na tył podwórka obijając się o ściany.
-Shaaannnoon!-wyszliśmy
znowu na ulewę. Tomo zaczął grać ABL.
-Aż
gdzież jest nasz ShanoooooOOOoooooonn....nasz shanoon
znikąąoooołłł....i nie ma go nie ma go tu.... z
nami.....-zacząłem śpiewać. Nigdzie jednak nie znalazłem brata.
Usiadłem z Chorwatem zmarnowany na środku podwórka i zaczęliśmy
opróżniać butelkę wina.
-Jaredd...
przepraszam, że popsułem wtedyy twoje dzieckoo...-wybełkotał bo
jakiś 5 minutach milczenia.
-Ty
je popsułeś?-zdziwiłem się i zacisnąłem dłonie w pięści.
-Tak
wyyszłoo... małem ci ne mówć...
-Dosyć
Tomo! Dosyć tegoo! Nie będę tu z tobą siedział!-podniosłem się
na równe nogi i poszedłem z stronę drzwi. Nacisnąłem na klamkę
jednak ani nie drgnęła, powtórzyłem czynność-nic.
-Alarmm...-tuż
za mną pojawił się Tomo.
-Przeklęty
alarm!-kopnąłem drzwi i zacząłem śmiać wraz z Chorwatem.
-Trzeeba
zadzwonić... trzeba znaleźć Shannona...-wyciągnąłem z kieszeni
telefon i wybrałem numer.
-Tak?-po
drugiej stronie odezwał się kobiecy głos.
-Dzziiień
dobry. Gdzie jest mój Shaaannnon?!
-Bardzo
pana przepraszam, ale to pomyłka..-odpowiedziała zagubiona.
-Nieee!
To nie pomyłka! Wiesz gdzie jest nasz Shannonnimalek. Nazywam się
Jared i dzwonię wraz z mym przyjacielem Tomo. Shannon nam
spierdolił, a że jesteśmy odpowiedzialni i przeszliśmy do
rekordów Guinnessa, to musimy go znaleźć.
-Ale
ja naprawdę nic na to nie poradzę. Nie znam nikogo o imieniu
Shannon.
-Znaszzz!
Brat! Mój brat! Brat Jareda Leto... aktor, reżyser, wokalista,
gitarzysta, malarz... znasz mnie i znasz mojego brata przecież. Już
nie udawaj.
-Przepraszam...
do widzenia.
-Czzeeekaj!-krzyknąłem
jednak usłyszałam dźwięk kończącej rozmowy.
-Głupia...
jak można nie znać moich przyjaciół?-prychnął Tomo.
-Głuuuupiaaaaa...-oparłem
głowę o drzwi i wpatrywałem w krople deszczu obijające się od
posadzki. Całe szczęście pod drzwiami był mały daszek i deszcz
akurat na nas nie padał.
-Myślisz,
że gitara lubi kiedy jest jej mokro?-Tomo wylał z jej wnętrza
wodę, która już zdążyła się tam zebrać.
-Kto
nie lubi, gdy jest mu mokro?-westchnąłem.
-Zadzwoń
do Niny... Shannon lubi ją pieprzyć, więc na pewno wie gdzie
jest...-mruknął.
-Jakiej
Niny?
-Niny...
tej Niny.... co ją przeleciałeś tydzień po zaręczynach, a teraz
twój brat ją pieprzy...
-Nikt
Niny nie pieprzy... na pewno nie ja.
-Shannon.
-Shannona
nie ma.
-Ale
on z nią robi coś co robią tylko dorośli. Zadzwoń do niej...
była wczoraj u niego...w bieliźnie... wlazła do szafy.
-Toooomoooo....
przecież szafy są małe... zaglądałem do nich.
-Nie
do tej...
-Zadzwonię
do niej... wpuści nas do domu... zimno tutaj...-okryłem się
ramionami i wyciągnąłem telefon. Z pomocą Gitarzysty udało mi
się znaleźć ją kontaktach i wybrać numer i jakimś cudem
przekazać, że ma po nas przyjechać.
-Jared,
podnoś tyłek...-Gitarzysta złapał mnie za rękę i pociągnął
do góry w stronę płotu.
-Co
ty robisz?-zdziwiłem się. Płot miał ponad 2 metry.
-Wstawaj...-nachylił
się, żebym wszedł mu na ramiona, jednak zamiast tego obydwaj
wylądowaliśmy na trawie zaśmiewając w najlepsze.
-Na
raz, dwa, trzyyy!-podniósł mnie do góry, a ja w połowie utknąłem.
-Jared!!!
Wspinaj to dupskoo...-jęczał przyjaciel trzymając za uda i
próbując podnieść do góry, ja nie miałem siły i śmiałem się
w najlepsze. Udało mi się jednak złapać jeden z gałęzi i
podnieść do góry. Jedną nogę postawiłem na płocie,a drugą na
gałęzi drzewa.
-Podaj
gitarę-wykonał moje polecenie, złapałem ją z jednej strony, a on
gryfu i jakimś cudem po około pięciu minutach walki znalazł się
koło mnie.
-Kurwa!-jęknął
próbując podnieść się na nogi, złapał mojej nogawki, poczułem,
że tracę równowagę, chcąc nie zlecieć chwyciłem Tomo, który
próbował się podnieść i wylądowaliśmy w krzakach na ziemi, a
na nasze głowy spadła gitara.
-Jared...
jestem w niebie... kurewsko zimno tu jest i pada deszcz. Idź do
domu... jak się poprawią tu warunki, to zadzwonię.
-Mój
dom jest zamknięty... nie mam domu... jestem vegabond.
-Jestem
Milicevic...Tomo Milicevic.
-Miło
mi cię poznać. Umiesz grać na gitarze?
-Umiem...
-Będziesz
gitarzystą w moim zespole...
-Ja
gram w zespole.
-No
to zjebanie...-przekręciłem się na bok, wygrzebując z kujących
krzaków.
-Wyyyychłodź-pomogłem
wyjść Tomo i znaleźliśmy się na podjeździe sąsiadów.
-Shhhh!-położyłem
palec na ustach i próbując zatamować śmiech na palcach szliśmy
po ich podjeździe. Przed moimi oczami wyrósł kontener na śmieci i
wpadłem na genialny pomysł. Podszedłem do niego i lekko wysunąłem
do przodu.
-Jared...
nie czas na zakupy...-mruknął Chorwat zrzucając z siebie i tak
całą podartą koszulkę.
-Zamknij
się!-wydawało mi, że szepnąłem, ale w rzeczywistości było
inaczej.-wskakuj do środka -Chorwatowi oczy wyszły na wierzch, ale
po chwili szeroko się uśmiechnął.
-Trzymaj
go!-krzyknął jak dziecko i podskoczył do kontenera. Wsadził ręce
do środka i próbował wejść, z takim skutkiem, że wylądował
głową w śmieciach, a nogi sterczały mu w górze.
-Aż
tak głodny jesteś?-ledwo co mogłem ustać na nogach ze śmiechu.
-Kurwa...
pomóż...-jęknął. Popchnąłem mu nogi i po chwili
wstał-yeah!-krzyknął podnosząc ręce do góry.-a teraz pchaj!!!-w
jedną rękę złapałem gitarę, a drugą pchałem kontener z
przyjacielem...
Shannon
Dźwięk.
Dzwonek. Cholernie uporczywy dzwonek. Proszę... skończ już
dzwonić... daj mi spać... chcę tylko spać... czy to naprawdę aż
tak dużo? Jest środek nocy... Zacisnąłem mocniej powieki i
przycisnąłem dłonie do uszu, jednak nic to nie pomogło. Poczułem
czyjąś dłoń na ramieniu.
-Shannon...
Shannon...podaj mi telefon...-mruknęła leniwie blondynka, błądząc
po mojej ręce.
-Shannnon...-puknęła
mnie nieco mocniej, gdy nie reagowałem. Przewróciłem się na
brzuch głośno wzdychając, a moja ręka bezwładnie opadła
wystając poza łóżko.
-Leń...-mruknęła
i poczułem ciężar na brzuchu. Otworzyłem leniwie jedno oko, nad
którym zobaczyłem falę blond włosów.
-Tak?-Nina
odebrała.-Co Jared? Mów wolniej bo nic nie rozumiem... jak to nie
możesz wejść do domu?... jaki alarm?... co ty pierdolisz?... co
ćpałeś?...-podniosłem się na łokciach starając wychwycić, co
mówi drugi rozmówca i zacząłem się niecierpliwić.-zgubiliście
Shannona?-powstrzymała się przed wybuchnięciem śmiechem- sądzę,
że twoja mama to zrozumie... Będzie musiała... teraz mam do was
przyjechać?... dobrze... nie ruszajcie się nigdzie, ok? Zostańcie
tam gdzie jesteście i schowajcie się przed deszczem.-raptownie
zapaliła lampkę, która mnie oślepiła. Szybko zasłoniłem oczy
dłońmi.
-Co
się stało?-spytałem.
-Jared
jest z Tomo nieźle napity... mówił, że cię zgubili i zatrzasnęli
na dworze.-westchnęła pod nosem i zaczesała włosy do tyłu.
Spojrzała na mnie tymi swoimi zielononiebieskimi oczami. Piękne...
chociaż piękne to na nie za mało... szmaragdowy zieleń, a naokoło
źrenic niebieskie plamki... w zależności od emocji mniej lub
bardziej. Tylko na lewym oku miała jeszcze jedną, malutką, czarną
plamkę... Uśmiechnęła się delikatnie, kując mnie w bok.
-Co
tak patrzysz?
-Masz
ciekawy kolor oczu...-zmarszczyła brwi, niepewnie na mnie patrząc
-Jedziemy?-zmieniłem temat.
-Chyba
tak... lepiej, żeby nie spędzili całej nocy na takim
deszczu...-spojrzała w stronę ściany, która cała była
przeszklona, a drzwi na taras dziwnym trafem były otwarte, i aż
tutaj było słychać krople uderzającego deszczu.
-Więc
jeśli chcesz jechać, powinnaś najpierw ze mnie zejść.-złapałem
ją za biodra i po chwili była już pode mną. Wstałem z łóżka i
odnalazłem swoje spodnie na drugim końcu pokoju. Wyciągnąłem z
szafki pierwszą lepszą koszulkę.
-Pożyczysz
jakąś bluzę?-znalazła się koło mnie w swoich podartych rurkach
i białym topie.
-Jasne.-wyciągnąłem
z szafy czarną bluzę, w której się topiła. Złapałem ją za
nadgarstek i przysunąłem do siebie, podwinąłem rękawy i zapiąłem
zamek, czując jej spojrzenie.
-Możemy
jechać.-rozwaliłem jej przelotnie włosy i zgarnąłem kluczyki z
szafki.
-Możemy,
możemy...-zamknąłem drzwi na klucz i biegiem ruszyliśmy w stronę
samochodu, żeby jak najmniej zmoknąć.
-Co
za pogoda...-jęknęła, gdy byliśmy już w aucie, strzepując z
siebie krople deszczu.
-A
ci jeszcze podobno zamknięci są na dworze...-pokręciłem z
dezaprobatą głową. Aż się boje pomyśleć co ci dwaj idioci
odwalili... Chociaż gdybym ja był z nimi byłoby jeszcze większe
zamieszanie, więc cieszę się, że ulotniłem się z powodu
telefonu blondynki. Kątem oka na nią spojrzałem. Malowała na
zaparowanej szybie glify.
-Mój
jest w inną stronę.-wyciągnąłem przed nią rękę.
-Przepraszam...-wygięła
usta w podkówkę.
-Nie
szkodzi.-uśmiechnąłem się do niej szczerze.
-W
sumie jakby nie patrzeć cholernie dużo jest tej waszej symboliki.
-Wiesz...
to nie są zwykłe znaki. Tak o wymyślone, żeby było coś co
ludzie mogą pisać i tatuować, dając sobie wmówić jakieś gówno
byle tylko się sprzedało. Za każdym tym symbolem coś się kryje,
jest przemyślany i ma coś symbolizować. Nawet nie wspominaj nic o
tym przy którymś z Echelonu lub Jaredzie. Mnie to denerwuje, a on
jest już zupełnie przewrażliwiony. W sumie mu się nie dziwię...
on jest mózgiem tego wszystkiego... przychodzi do nas z pomysłami,
zgadzamy się lub nie, dodamy coś od siebie, od fanów.
-Kiedyś
to wszystko ogarnę- pokazała mi język śmiejąc się - W sumie...
to coraz bardziej przekonuje się do tego co robicie... staram się
to zrozumieć.
-Z
czasem zrozumiesz lub nie... jak to Jared mówi 'to nie dla
wszystkich, to dla tych, którzy to rozumieją'. Jesteśmy na
miejscu.-dodałem zatrzymując samochód na podjeździe. Całe
szczęście deszcz tylko lekko kropił.
-Gdzie
oni są?-rozejrzałem się po ulicy wychodząc z auta. Na ulicy
panowała zupełna cisza, a przed domem nikogo nie było.
-Nie
mam pojęcia...-Nina także była zdziwiona- Chodź -złapała mnie
za rękę i pociągnęła w kierunku drzwi. Nacisnęła klamkę i bez
problemu drzwi się otworzyły.
-Co
oni pierdolą?-jęknąłem. Drzwi było otwarte, a w domu także
panowała zupełna cisza. Nagle usłyszałem głośny śmiech Tomo i
Jareda dochodzący z ulicy. Wybiegłem na chodnik koło samochodu, a
za mną blondynka.
-Co
oni odpierdalają?-spytała otępiała, ściskając mnie mocniej za
rękę. Na ulicy pojawił się Jared z Tomo. Ten pierwszy trzymał w
ręce gitarę, z tego co widziałem z tego miejsca w masakrycznym
stanie i pchał... kontener na śmieci, w którym stał Tomo bez
koszulki, z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Shannon...
przecież tutaj jest górka -jęknęła, a ja pokiwałem głową...
Chłopacy stali na szczycie drogi, gdzie była malutka górka.- Jak
zjadą to się zabiją...
-Jaraaaaaaaeeeeeeeeeedddddddd!!!
Dajesz ma malutka kobyłko i mnie pchaj!-krzyknął gitarzysta i
zaczął śpiewać- We are the champiooooonsssss myyyyy frieeeeeend
and keeeeeeeep on fighting to theeee eeeeeend. We are the
championssssssssssss!!!-chyba cała ulica go słyszała. Jared
uśmiechnął się diabelsko pod nosem i bez ostrzeżenia popchnął
kontener. Nina zakryła sobie usta, by pohamować krzyk, ale za to
Gitarzysta nie próżnował -wiatr rozwiał mu włosy, wyciągnął
ręce w górę i darł się w wniebogłosy. Za nim leciał serpentyną
Jared, ledwo co trzymając się na nogach, machając rękoma i
wydając dźwięki jak małe dziecko. Przemknęli nam przed oczami,
nagle kontener raptownie skręcił i zatrzymał się na krzakach
sąsiadów, wywalając się. Jared nie zdążył zahamować, w sumie
nie sądzę, żeby mógł to zrobić i wywalił się tuż koło Tomo.
Zorientowałem się, że cały czas stoję z otwartą buzią i chyba,
ani razu przez ten czas nie mrugnąłem. Nie wytrzymałem i
wybuchnąłem śmiechem, tak głośnym, że sam się zdziwiłem.
Upadłem na kolana, a po chwili cały ze śmiechu wiłem się po
ziemi. Po chwili podniosłem spojrzenie na Ninę, która dosłownie
zabijała mnie wzrokiem.
-Jeszcze
ty do nich dołącz.-fuknęła kręcąc głową - Módl się lepiej,
żeby byli cali.-na jej słowa przestałem się śmiać. Miała
rację, jeśli coś im się stało, to nie wiem. Podniosłem się na
nogi i za nią ruszyłem. Zacząłem się jednak znowu śmiać, gdy
zobaczyłem Tomo wyciągającego pomału w stronę Jareda skórkę od
banana.
-Jareedku...
znalazłem coś dla ciebie...-Jared spojrzał na niego nieprzytomnie
i wyciągnął rękę w stronę podarunku od Gitarzysty.
-Dziękuje...-mruknął.
-Jaja
sobie robicie!-Nina podniosła głos, choć widziałem, że sama też
powstrzymuje się od śmiechu.
-Dobra
chłopaki... wstawać...-zarządziłem wyciągając rękę w stronę
Tomo. Skrzywiłem się czując odór jaki od niego bił na kilometr.
Nina pomogła za to wstać Jaredowi. Gdy oboje byli na nogach złapali
się za ramiona i spojrzeli na mnie.
-Shann!
W końcu cię znaleźliśmy! Gdzież się podziewał?!-wykrzyknął
Gitarzysta
-Jesteś
nieodpowiedzialny! Naraziłeś zespół!-Jared wycelował we mnie
palcem, próbując zrobić groźną minę, która coś mu nie chciała
wyjść...
-Yhm...
znaleźliście mnie.... macie 100 punktów...
-100
to dużo czy mało, Jay?-Tomo spojrzał w oczy ze skupieniem
Jaredowi. Mój braciszek z delikatnym uśmieszkiem podrapał się po
brodzie mrużąc oczy.
-Ooo..
chyba.. Dużo!-uśmiechnął się promiennie, jakby odkrył nie
wiadomo jak ważną rzecz.
-Brawa
dla was. Jestem z was naprawdę dumny, a teraz do domu.-powiedziałem
zdecydowanym tonem, zauważając sąsiadów wychylających się z
drzwi. Nasze krzyki, śpiewy i śmiechy na pewno ich zbudziły.
-Alee....
musimy się z Tobą napić...-Jared chciał mnie przytulić, ale
odskoczyłem do tyłu.
-Nie
sądzisz, że tutaj nie znajdziemy alkoholu? Chyba, że Tomo
wygrzebie coś w śmieciach...-popchnąłem ich w kierunku drzwi.
Chwiejnym krokiem weszli do środka. Gitarzysta poszedł w stronę
salonu, a ja skierowałem się do kuchni. Na widok jaki mnie spotkał
mimowolnie zacisnąłem ręce. Jedna z szafek leżała na ziemi, a
wkoło niej mnóstwo szkła. 'Co oni do cholery tu wyprawiali?!'
-Tomo!
Zostaw to!-usłyszałem krzyk blondynki i poleciałem do salonu.
Gitarzysta opróżniał butelkę wina, którą Nina próbowała mu
wyrwać, a Jared z głupkowatym uśmiechem stał pod ścianą z
Jackiem.
-Dosyć
tego.-jednym ruchem wyrwałem mu butelkę, na co zareagował
krzykiem, a Jay chamsko zaśmiał pod nosem machając swoją butelką.
-Do
swojego pokoju! Ale to już!-syknąłem na niego kiedy dodatkowo
zobaczyłem, że kolejny akustyk w salonie jest cały w winie,
połamany fotel, zbite zdjęcia oraz jedzenie i butelki wszędzie
gdzie się da.
-Mamusia
się znalazła...-prychnął wciąż z chamskim uśmieszkiem i
pokazał w moim kierunku fucka.
-Tego
za wiele... Już cię tu nie ma! Do pokoju! Jak z małym dzieckiem!
Ile ty człowieku masz lat?! Dom wygląda jakby urzędowało tu stado
dzików! Nie chcę cię widzieć na oczy!-popchnąłem go na schody,
a on z miną obrażonego dziecka poszedł na górę. Odwróciłem się
do tyłu i zobaczyłem Tomo, który leżał nieprzytomnie na
podłodze.-Matko Boska...-westchnąłem i z pomocą Niny podniosłem
go do góry. Wstrzymywałem oddech jak tylko się dało, a Gitarzysta
prowadzony przez nas cały czas gadał niezrozumiałe słowa.
Zaprowadziliśmy go do łazienki i wsadziłem go pod prysznic
puszczając strumień zimnej wody. Tępo patrzył się w nas
nieobecnym spojrzeniem. Włosy zakryły mu pół twarzy.
-Jak
on wygląda...-NIna założyła ręce kręcąc głową- jak można
doprowadzić się to takiego stanu?
-A
można, można...-odparłem.
-A
weźcie się wszyscy pierdolcie...-wybełkotał gitarzysta.
-Tak
Tomo... szkoda, że ciebie nic nie pierdolnęło w łeb.
-Peace
and love!-krzyknął ledwo co podnosząc rękę do góry w znaku
pokoju.
-Zostań
z nim tu, a ja idę sprawdzić inne szkody...-położyłem jej dłoń
na ramieniu i zszedłem na dół, gdzie śmierdziało gorzej w niż w
gorzelni. Zatrzymałem się przed drzwiami od studia. Przeżegnałem,
wziąłem głęboki oddech i pomału wszedłem do środka. Niepewnie
moja ręka znalazła się na włączniku światła 'raz, dwa...trzy'
zapaliłem i podszedłem do mojego maleństwa oglądając je z każdej
strony. Było całe. Całe szczęście... gdyby zostało uszkodzone
poszedłbym siedzieć za zabójstwo tych idiotów. Pogłaskałem
bębny i rozejrzałem się dookoła... były tutaj jedynie butelki,
które zostawiliśmy grając... no i brakowało dwóch akustyków...
pozostawmy to, że to jedne z ulubionych akustyków Jareda. Jednego
już nie da się na pewno uratować... Oj... czuję, że mój
braciszek jak wytrzeźwieje dostanie niezłego wkurwa ze swojej
własnej głupoty, ale dobrze mu tak. Ważne, że nie zostało
uszkodzone nic mojego, i że Artemis i Pitagoras są bezpieczne.
Spojrzałem na stojak, na którym stały te dwie gitary i gorący pot
oblał moje plecy. Brakowało. Brakowało Pitagorasa, który kilka
godzin temu jeszcze tu był. Zacisnąłem dłonie w pięści i
wyleciałem z pomieszczenia jak z procy, mało co nie zabijając się
o butelki i na schodach.
-Pojebało
cię doszczętnie!-wleciałem do sypialni Jareda wrzeszcząc jak
oszalały. Zatrzymałem się jednak przy łóżku. W pokoju paliła
się jedynie malutka lampka, a Jared siedział skulony pod oknem
obejmując Pitagorasa. Minę miał jak małe zagubione dziecko, a te
jego niebieskie ślipia mało mu nie wyleciały na wierzch.
-Dawaj
mi to!-warknąłem i wyrwałem mu gitarę.
-Nieeee!!!-krzyknął
jak małe dziecko, które bardzo często przypominał - Muszę się
nim zaopiekować...
-Ty
lepiej nic nie rób.-prychnąłem oglądając gitarę z każdej
strony - Całe szczęście jesteś cały...- tak... powiedziałem to
do gitary.
-Oddaj
mi Pitusia mojego! On czuje się bezpieczny w moich
ramionach...-złapał się mojej nogawki.
-Tak
samo jak pozostałe dwa akustyki, hęę? Z jednego nic nie zostało.
-Zaopiekuje
się nim. Jestem najlepszym opiekunem.-zrobił minę pieska i wygiął
usta.
-Sądzę,
że nie chciał byś skończyć martwy, więc ci go nie oddam. Do
spania.
-Nie
chcę spać. Chcę Pitka.
-Nie
dostaniesz Pitagorasa. Do spania, Jared...-westchnąłem.
-Pójdę
spać, ale z Pitagorasem, ktoś musi czuć się bezpieczny w moich
ramionach. Muszę się kimś zaopiekować... on może czuć się
bezpieczny... chociaż on.-w jego oczach malował się tak wielki
smutek, że cała złość ze mnie odeszła. Odstawiłem gitarę na
bok i złapałem go pod ramię.
-Chcę
spać spać z Pitkiem...-powtórzył - Chcę, żeby ktoś przy mnie
był.
-Teraz
idziemy się wykąpać.-zaprowadziłem go do łazienki i posadziłem
na toalecie.
-Wyciągaj
nogi.-pomogłem mu ściągnąć spodnie, z czym tak łatwo nam nie
poszło.-teraz ręce do góry. Do góry -powtórzyłem, gdy leniwie
opadły mu wzdłuż ciała. Jakoś udało mi się go rozebrać i w
samych bokserkach pomogłem mu wejść pod prysznic.
-Kąp
się.-zarządziłem.
-Nie
mam siły...-oparł się głową o ścianę, a woda po nim spływała.
Pokręciłem głową i sam pozbyłem się odzieży. Tak to jest z
młodszym rodzeństwem... Wszedłem pod prysznic i zacząłem go myć.
-Teraz
włosy.-powiedziałem, a on schylił głowę na dół. Wylałem
szampon i porządnie wyszorowałem jego kudły.
-Wychodzimy.-zakręciłem
wodę i przytrzymując go by się nie wywalił, zarzuciłem mu
ręcznik na ciało, a mniejszy na włosy. Podniósł na mnie swoje
zagubione spojrzenie i wyglądał jak malutki Jared... jak mój
malutki braciszek, który ma 4 latka. Zawsze kiedy mama umyła mu
włoski, zarzucała ręcznik na głowę, a ten siadał na podłodze i
oglądał bajki. Chyba jeden z nielicznych momentów kiedy siedział
spokojnie. Ręcznikiem wytarłem mu włosy zostawiając je w
nieładzie.
-Dasz
radę się ubrać?-podałem mu bieliznę, a ten pokiwał głową.
Wyszedłem z łazienki i sam ubierając się w czyste ciuchy brata.
-Mogę?-zapukałem
do łazienki kilka minut później. Wszedłem do środka, a Jared
składał swoje ciuchy w kostkę.
-Zostaw
-powiedziałem spokojnie, zabierając mu je i podając szczoteczkę
do zębów. Pomogłem mu z umyciem zębów i założyłem na niego
czystą koszulkę.
-Chodź
spać.-poprowadziłem go do łóżka i przykryłem pod sam nos
kołdrą. Usiadłem koło niego, przypatrując się mu.
-Mały
Jaredek...-zaśmiałem się pod nosem, głaszcząc go po głowie.-
mój malutki braciszek.
-Nie
jestem malutki...
-Dla
mnie zawsze będziesz... Malutki, niegrzeczny aniołek.-uśmiechnął
się delikatnie pod nosem.
-Kochasz
mnie nadal?
-Oczywiście,
że cię kocham. Zawsze i wszędzie. Choćby nie wiem co.
-Nawet
kiedy jestem chujem?
-Nawet
wtedy. Jesteś moim bratem i najważniejszą osobą w moim życiu.
-Kocham
cię.
-Wiem.
Też cię kocham I wiem, że jutro nic nie będziesz pamiętał.
-Ale
zawsze możesz mi to przypomnieć.-westchnął i zamknął oczy. Na
jego twarzy malował się spokój i taka dziecinna niewinność.
Jakby nigdy się nie postarzał... jakby nie był tak doświadczony
przez życie, jakby wszystkie troski odeszły, a on był malutkim
chłopczykiem, któremu nic nie grozi i niczym nie musi się
przejmować. Chciałbym żeby tak było. Chciałbym, żeby mu się
udało, żeby wszystko było tak jak chce. Bez problemów...
Przewrócił się na drugi bok i jedną nogę wystawił spod kołdry,
mlaskając pod nosem. Jeszcze raz przejechałem po jego włosach,
zgasiłem lampkę i cichutko udałem do łazienki. Blondynka stała
oparta o ścianę, a Tomo chyba spał.
-Padł
przed chwilą.-moje wątpliwości rozwiała Nina. Popatrzyłem na
przyjaciela z dezaprobatą kręcąc głową. Osz ten nasz szalony
Tomislav... cicha woda brzegi rwie. Jak Vicki zobaczyłaby co jej
mężuś wyczyniał przez miesiąc spałby na kanapie.
-Co
z nim robimy?
-Zostawimy
go tu.-wzruszyłem ramionami - Nie zamierzam tego śmierdziela kłaść,
do któregoś z łóżek. Chodź spać -złapałem ją za rękę i
poprowadziłem w stronę swojej sypialni.
-Chłopaki...-mruknęła,
gdy zrzuciłem z siebie spodnie i położyłem na łóżku.
-Są
zalani w trzy dupy i szybko nie wstaną.-uśmiechnęła się i sama
pozbyła spodni. Położyła się po drugiej stronie łóżka, a ja
oplotłem ją ramionami.
-Niezłego
kaca będą mieć.-poczułem drżenie pod sobą, bo blondynka zaczęła
się śmiać.
-Dodatkowo
moralnego... jak Jared zobaczy co wyczynili z jego akustykami kogoś
uszkodzi.
-Czyli
rozumiem, że rano mam się szybko zmyć?
-Tak
będzie najbezpieczniej.
-Ciekawe
jak sąsiedzi zareagują na brak kontenera...
-Zadowoleni
na pewno nie będę...-zaśmiałem się przypominając sobie
przyjaciela zjeżdżającego z górki. Oj Tomo... tego widoku nie
zapomnę do końca życia i będę Ci go wypominał.
-Jak
wy się tak zawsze spijacie, to naprawdę współczuję ludziom w
waszym otoczeniu.
-Nie
no... nie jest, aż tak źle.
-Yhm...
już ci uwierzę.
-Oj
dobra...
-Dobranoc.-pocałowała
mnie w policzek.
-Dobranoc.-odwzajemniłem
gest i mocniej przytuliłem do siebie. Zamknąłem oczy i nawet nie
wiem kiedy zasnąłem.
Witam ;) No i mamy kolejny rozdział, z którego szczerze mówiąc nie jestem zadowolona. Część z perspektywy Jareda irytuje mnie najbardziej, no ale... napisałam tak i zmieniać już nie będę. Ocenę pozostawiam Wam ;) Pozdrawiam!