wtorek, 12 czerwca 2012

Rozdział 19 - We are the champions



-Dalej, dalej Jared!!!-Chorwat głośno krzyczał pomiędzy śpiewaniem do piosenki 'Moves like Jagger', kiedy to ja tańczyłem po całym salonie.- Teraz tyłeczkiem! - zawył a ja wykonałem jego polecenie, następnie wskoczyłem na fotel, lecz źle wymierzyłem odległość i nogami skoczyłem na jego oparcie lądując razem z nim na ziemi i dusząc ze śmiechu. Usłyszałem jak Chorwat wydaje dziwne dźwięki imitujące dźwięk karetki i ląduje przy mojej głowie.
-Ży-yjesz przyjacielu-u?!-potrząsnął mną z przerażeniem.
-Nie kurwa! Udaję fokę!
-Oooo kurwa...-powiedział Chorwat i wziął coś w ręce. Podniosłem z zaciekawieniem głowę.
-Chyba rozjebałeś sobie fotel...-w ręce trzymał jedną z nóżek od fotela. Zrobiłem poker face, ale jednak wybuchnąłem śmiechem uderzając głową w Tomo.
-Będę musiał zadzwonić po spawacza...-dodałem po chwili próbując się podnieść do pozycji pionowej.- Masz do jakiegoś telefon?-spojrzałem na Tomo z nadzieję, próbując chwycić się jego szyi.
-Powienienem jakiegoś mieć...-jakoś zdołaliśmy się podnieść i dojść po kolejną butelkę Jacka.
-Weiesz co?-Gitarzysta złapał mnie za ramię podając butelkę.
-Hmmm?-spojrzałem mu w oczy próbując pohamować wirowanie pokoju.
-Jack... ten zeacny Jack, któórego teraz pijemy... jest jednym z lepszych przyjacielów człwieka, Jared...-kiwałem głową słuchając go uważnie- a Ty... Ty do dopiero jesteś przyjacilem.
-Tomooo!-przytuliłem go do siebie wzruszony tym co powiedział- Tyy to dopie-ero jesteś przyjacielem! Jesteś moim bratem!-usłyszałem pociąganie nosem i odchyliłem głowę do tyłu. Po policzkach Gitarzysty spływały łzy.
-Tomo!- krzyknąłem i znów do siebie przytuliłem sam płacząc- Tak cholernie cię kocham!
-Ja ciebi też! Cieszęę się, że-e mogę być w waszj rodzinie-ee.
-Shannon! Chodź do ns bracie!-krzyknąłem jednak nikt do nas nie dołączył-Shannon?-powtórzyłem pytanie lekko odchylając się do tyłu -gdzie on do cholery-yy jest?-Chorwat przestał płakać i zaczął nasłuchiwać.
-Gdze on est?
-Shhh!-położył mi palec na usta- Kuchnia!-krzyknął i chwiejnym krokiem poleciał w jej stronę, a ja za nim. Nie trafił jednak w drzwi i się wywalił.
-Jaa-red... zawsze ci mówiłem, żebś zrezygnował z rozsuwanych drzwi...-wybełkotał.
-Przecież jaa ne mam takych drzwii...
-Kłamiesz... jak zwykle...-podniósł się z moją pomocą i weszliśmy w głąb kuchni.
-Shannon!-Tomo otworzył lodówkę.
-Chyba ne sądi-sz, że w niej by się zmeścił...-prychnąłem i próbując złapać równowagę złapałem się górnej szafki, która cała runęła na podłogę, rozbijając znajdujące się w niej szkło w mak.
-A gdyby w niej był Shannon i byś go zabił?-Tomo spojrzał się na mnie z wyrzutem.
-Nie czas na wyrzutyy! Trzeba znaleźć mojego braciszka! Shannoooon!-krzyknąłem z nadzieję w głosie, że zaraz gdzieś się pojawi.
-Shannon!-krzyknął Tomo, wymijając szafkę i kierując się w stronę schodów.
-Shannon! Shannimalkuu! Gdzie jest mój Shannon?! Tomo, znajdź Shannona! Muszę się nym zająć!-złapałem Gitarzystę za koszulkę i potrząsnąłem.
-Jaredkuu... znajdze się... musy być gdzieś tuu...-pogłaskał mnie po głowie.
-On zawsze się mną opiekuje... a ja go zgubiłem...-wychlipałem. Rzuciłem się do przodu w stronę drzwi frontowych i wybiegłem na dwór wprost na deszcz.
-Shannonnn!-krzyknąłem chcąc przekrzyczeć ulewę, machając rękoma w każdą stronę-Shannimalkuuu! Mój drogi braciee...-stanąłem na środku ulicy.
-Jaaaarreeed!-Tomo wybiegł za mną- chodźmyy! On mmusi być w środka...-złapał mnie za ramię.
-Oddajcie miii brataaa!-krzyknąłem próbując mu się wyrwać.
-Śpi... Śpi u siebie w pokoju...-powiedział spokojnie i jeszcze raz mnie chwycił za ramię. Tym razem jednak dałem się przekonać i na powrót wróciliśmy do domu.
-Shaannnonn!-na czworaka wdrapaliśmy się na schody, zaglądając do każdego z pokoi.
-Tooomooo.... mama mnie zabije... zgubiłeem go... zguubiłem swojego brata... gdybym był na miejscu moej mamy zamknął bym takie dziecko jak ja w lochach... Ja swoje zamknę. Jeśli będzie tak pyło jak jaa..
-Jaredd... jeśli chcesz, to zamknę cię w lochach...
-Naprawdę masz lochy?
-Mam... mam lochyy... mam kajdankii...
-Lubięę kajdankii... kajdanki fajna rzecz... A wiesz, że ja swoje dziecko zamknąłbym w lochach?
-Nie pomogę cii... nie mam lochów...
-Wierzę cii... byłem odpowiedzialnyy... zajmę się Shannonem... zajmę się nim sam. Weszliśmy do rekordów Guinnessa, węc jestem odpowiedzialny.
-A ja mam brodę...
-Tomo... co my robimy w pokoju Shannona?
-Szukamy go.
-Nie ma go z nami?
-Nie maa...
-A gdzie jest?
-Nie wiemm...
-Shaaaannnoooonnnnnnnnnnnnnnn!!!-jeden trzymając drugiego zeszliśmy ze schodów.
-Wiem co nam pomoże go znaleźć!-Tomo wszedł do studia zabierając z niego dwie akustyczne gitary.
-Muzyyyyka go zwabii!-podał mi jedną z nich i nieudolnie zaczął grać The Kill.
-Cooooomeeeeeeeee breeeaaaakkk meee doooownn!!!-zawył stając na łóżku i bujając się w jedną i drugą stronę.
-Loooookkk in myyyy eyeeeesss Shanninkuuuuu właśnieee dziiiiśśś...
-On jest na tarasieee!-krzyknął nagle Tomo-siedziii... na leżaku... mówił, że idze się opalać! Chce mu się na pewno pićć!-od razu rzuciłem akustyka w kąt i zabrałem z szafki dwie butelki wina. Podpierając się Tomo, który cały czas grał ruszyliśmy w stronę drzwi na tył podwórka obijając się o ściany.
-Shaaannnoon!-wyszliśmy znowu na ulewę. Tomo zaczął grać ABL.
-Aż gdzież jest nasz ShanoooooOOOoooooonn....nasz shanoon znikąąoooołłł....i nie ma go nie ma go tu.... z nami.....-zacząłem śpiewać. Nigdzie jednak nie znalazłem brata. Usiadłem z Chorwatem zmarnowany na środku podwórka i zaczęliśmy opróżniać butelkę wina.
-Jaredd... przepraszam, że popsułem wtedyy twoje dzieckoo...-wybełkotał bo jakiś 5 minutach milczenia.
-Ty je popsułeś?-zdziwiłem się i zacisnąłem dłonie w pięści.
-Tak wyyszłoo... małem ci ne mówć...
-Dosyć Tomo! Dosyć tegoo! Nie będę tu z tobą siedział!-podniosłem się na równe nogi i poszedłem z stronę drzwi. Nacisnąłem na klamkę jednak ani nie drgnęła, powtórzyłem czynność-nic.
-Alarmm...-tuż za mną pojawił się Tomo.
-Przeklęty alarm!-kopnąłem drzwi i zacząłem śmiać wraz z Chorwatem.
-Trzeeba zadzwonić... trzeba znaleźć Shannona...-wyciągnąłem z kieszeni telefon i wybrałem numer.
-Tak?-po drugiej stronie odezwał się kobiecy głos.
-Dzziiień dobry. Gdzie jest mój Shaaannnon?!
-Bardzo pana przepraszam, ale to pomyłka..-odpowiedziała zagubiona.
-Nieee! To nie pomyłka! Wiesz gdzie jest nasz Shannonnimalek. Nazywam się Jared i dzwonię wraz z mym przyjacielem Tomo. Shannon nam spierdolił, a że jesteśmy odpowiedzialni i przeszliśmy do rekordów Guinnessa, to musimy go znaleźć.
-Ale ja naprawdę nic na to nie poradzę. Nie znam nikogo o imieniu Shannon.
-Znaszzz! Brat! Mój brat! Brat Jareda Leto... aktor, reżyser, wokalista, gitarzysta, malarz... znasz mnie i znasz mojego brata przecież. Już nie udawaj.
-Przepraszam... do widzenia.
-Czzeeekaj!-krzyknąłem jednak usłyszałam dźwięk kończącej rozmowy.
-Głupia... jak można nie znać moich przyjaciół?-prychnął Tomo.
-Głuuuupiaaaaa...-oparłem głowę o drzwi i wpatrywałem w krople deszczu obijające się od posadzki. Całe szczęście pod drzwiami był mały daszek i deszcz akurat na nas nie padał.
-Myślisz, że gitara lubi kiedy jest jej mokro?-Tomo wylał z jej wnętrza wodę, która już zdążyła się tam zebrać.
-Kto nie lubi, gdy jest mu mokro?-westchnąłem.
-Zadzwoń do Niny... Shannon lubi ją pieprzyć, więc na pewno wie gdzie jest...-mruknął.
-Jakiej Niny?
-Niny... tej Niny.... co ją przeleciałeś tydzień po zaręczynach, a teraz twój brat ją pieprzy...
-Nikt Niny nie pieprzy... na pewno nie ja.
-Shannon.
-Shannona nie ma.
-Ale on z nią robi coś co robią tylko dorośli. Zadzwoń do niej... była wczoraj u niego...w bieliźnie... wlazła do szafy.
-Toooomoooo.... przecież szafy są małe... zaglądałem do nich.
-Nie do tej...
-Zadzwonię do niej... wpuści nas do domu... zimno tutaj...-okryłem się ramionami i wyciągnąłem telefon. Z pomocą Gitarzysty udało mi się znaleźć ją kontaktach i wybrać numer i jakimś cudem przekazać, że ma po nas przyjechać.
-Jared, podnoś tyłek...-Gitarzysta złapał mnie za rękę i pociągnął do góry w stronę płotu.
-Co ty robisz?-zdziwiłem się. Płot miał ponad 2 metry.
-Wstawaj...-nachylił się, żebym wszedł mu na ramiona, jednak zamiast tego obydwaj wylądowaliśmy na trawie zaśmiewając w najlepsze.
-Na raz, dwa, trzyyy!-podniósł mnie do góry, a ja w połowie utknąłem.
-Jared!!! Wspinaj to dupskoo...-jęczał przyjaciel trzymając za uda i próbując podnieść do góry, ja nie miałem siły i śmiałem się w najlepsze. Udało mi się jednak złapać jeden z gałęzi i podnieść do góry. Jedną nogę postawiłem na płocie,a drugą na gałęzi drzewa.
-Podaj gitarę-wykonał moje polecenie, złapałem ją z jednej strony, a on gryfu i jakimś cudem po około pięciu minutach walki znalazł się koło mnie.
-Kurwa!-jęknął próbując podnieść się na nogi, złapał mojej nogawki, poczułem, że tracę równowagę, chcąc nie zlecieć chwyciłem Tomo, który próbował się podnieść i wylądowaliśmy w krzakach na ziemi, a na nasze głowy spadła gitara.
-Jared... jestem w niebie... kurewsko zimno tu jest i pada deszcz. Idź do domu... jak się poprawią tu warunki, to zadzwonię.
-Mój dom jest zamknięty... nie mam domu... jestem vegabond.
-Jestem Milicevic...Tomo Milicevic.
-Miło mi cię poznać. Umiesz grać na gitarze?
-Umiem...
-Będziesz gitarzystą w moim zespole...
-Ja gram w zespole.
-No to zjebanie...-przekręciłem się na bok, wygrzebując z kujących krzaków.
-Wyyyychłodź-pomogłem wyjść Tomo i znaleźliśmy się na podjeździe sąsiadów.
-Shhhh!-położyłem palec na ustach i próbując zatamować śmiech na palcach szliśmy po ich podjeździe. Przed moimi oczami wyrósł kontener na śmieci i wpadłem na genialny pomysł. Podszedłem do niego i lekko wysunąłem do przodu.
-Jared... nie czas na zakupy...-mruknął Chorwat zrzucając z siebie i tak całą podartą koszulkę.
-Zamknij się!-wydawało mi, że szepnąłem, ale w rzeczywistości było inaczej.-wskakuj do środka -Chorwatowi oczy wyszły na wierzch, ale po chwili szeroko się uśmiechnął.
-Trzymaj go!-krzyknął jak dziecko i podskoczył do kontenera. Wsadził ręce do środka i próbował wejść, z takim skutkiem, że wylądował głową w śmieciach, a nogi sterczały mu w górze.
-Aż tak głodny jesteś?-ledwo co mogłem ustać na nogach ze śmiechu.
-Kurwa... pomóż...-jęknął. Popchnąłem mu nogi i po chwili wstał-yeah!-krzyknął podnosząc ręce do góry.-a teraz pchaj!!!-w jedną rękę złapałem gitarę, a drugą pchałem kontener z przyjacielem...


Shannon

Dźwięk. Dzwonek. Cholernie uporczywy dzwonek. Proszę... skończ już dzwonić... daj mi spać... chcę tylko spać... czy to naprawdę aż tak dużo? Jest środek nocy... Zacisnąłem mocniej powieki i przycisnąłem dłonie do uszu, jednak nic to nie pomogło. Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu.
-Shannon... Shannon...podaj mi telefon...-mruknęła leniwie blondynka, błądząc po mojej ręce.
-Shannnon...-puknęła mnie nieco mocniej, gdy nie reagowałem. Przewróciłem się na brzuch głośno wzdychając, a moja ręka bezwładnie opadła wystając poza łóżko.
-Leń...-mruknęła i poczułem ciężar na brzuchu. Otworzyłem leniwie jedno oko, nad którym zobaczyłem falę blond włosów.
-Tak?-Nina odebrała.-Co Jared? Mów wolniej bo nic nie rozumiem... jak to nie możesz wejść do domu?... jaki alarm?... co ty pierdolisz?... co ćpałeś?...-podniosłem się na łokciach starając wychwycić, co mówi drugi rozmówca i zacząłem się niecierpliwić.-zgubiliście Shannona?-powstrzymała się przed wybuchnięciem śmiechem- sądzę, że twoja mama to zrozumie... Będzie musiała... teraz mam do was przyjechać?... dobrze... nie ruszajcie się nigdzie, ok? Zostańcie tam gdzie jesteście i schowajcie się przed deszczem.-raptownie zapaliła lampkę, która mnie oślepiła. Szybko zasłoniłem oczy dłońmi.
-Co się stało?-spytałem.
-Jared jest z Tomo nieźle napity... mówił, że cię zgubili i zatrzasnęli na dworze.-westchnęła pod nosem i zaczesała włosy do tyłu. Spojrzała na mnie tymi swoimi zielononiebieskimi oczami. Piękne... chociaż piękne to na nie za mało... szmaragdowy zieleń, a naokoło źrenic niebieskie plamki... w zależności od emocji mniej lub bardziej. Tylko na lewym oku miała jeszcze jedną, malutką, czarną plamkę... Uśmiechnęła się delikatnie, kując mnie w bok.
-Co tak patrzysz?
-Masz ciekawy kolor oczu...-zmarszczyła brwi, niepewnie na mnie patrząc -Jedziemy?-zmieniłem temat.
-Chyba tak... lepiej, żeby nie spędzili całej nocy na takim deszczu...-spojrzała w stronę ściany, która cała była przeszklona, a drzwi na taras dziwnym trafem były otwarte, i aż tutaj było słychać krople uderzającego deszczu.
-Więc jeśli chcesz jechać, powinnaś najpierw ze mnie zejść.-złapałem ją za biodra i po chwili była już pode mną. Wstałem z łóżka i odnalazłem swoje spodnie na drugim końcu pokoju. Wyciągnąłem z szafki pierwszą lepszą koszulkę.
-Pożyczysz jakąś bluzę?-znalazła się koło mnie w swoich podartych rurkach i białym topie.
-Jasne.-wyciągnąłem z szafy czarną bluzę, w której się topiła. Złapałem ją za nadgarstek i przysunąłem do siebie, podwinąłem rękawy i zapiąłem zamek, czując jej spojrzenie.
-Możemy jechać.-rozwaliłem jej przelotnie włosy i zgarnąłem kluczyki z szafki.
-Możemy, możemy...-zamknąłem drzwi na klucz i biegiem ruszyliśmy w stronę samochodu, żeby jak najmniej zmoknąć.
-Co za pogoda...-jęknęła, gdy byliśmy już w aucie, strzepując z siebie krople deszczu.
-A ci jeszcze podobno zamknięci są na dworze...-pokręciłem z dezaprobatą głową. Aż się boje pomyśleć co ci dwaj idioci odwalili... Chociaż gdybym ja był z nimi byłoby jeszcze większe zamieszanie, więc cieszę się, że ulotniłem się z powodu telefonu blondynki. Kątem oka na nią spojrzałem. Malowała na zaparowanej szybie glify.
-Mój jest w inną stronę.-wyciągnąłem przed nią rękę.
-Przepraszam...-wygięła usta w podkówkę.
-Nie szkodzi.-uśmiechnąłem się do niej szczerze.
-W sumie jakby nie patrzeć cholernie dużo jest tej waszej symboliki.
-Wiesz... to nie są zwykłe znaki. Tak o wymyślone, żeby było coś co ludzie mogą pisać i tatuować, dając sobie wmówić jakieś gówno byle tylko się sprzedało. Za każdym tym symbolem coś się kryje, jest przemyślany i ma coś symbolizować. Nawet nie wspominaj nic o tym przy którymś z Echelonu lub Jaredzie. Mnie to denerwuje, a on jest już zupełnie przewrażliwiony. W sumie mu się nie dziwię... on jest mózgiem tego wszystkiego... przychodzi do nas z pomysłami, zgadzamy się lub nie, dodamy coś od siebie, od fanów.
-Kiedyś to wszystko ogarnę- pokazała mi język śmiejąc się - W sumie... to coraz bardziej przekonuje się do tego co robicie... staram się to zrozumieć.
-Z czasem zrozumiesz lub nie... jak to Jared mówi 'to nie dla wszystkich, to dla tych, którzy to rozumieją'. Jesteśmy na miejscu.-dodałem zatrzymując samochód na podjeździe. Całe szczęście deszcz tylko lekko kropił.
-Gdzie oni są?-rozejrzałem się po ulicy wychodząc z auta. Na ulicy panowała zupełna cisza, a przed domem nikogo nie było.
-Nie mam pojęcia...-Nina także była zdziwiona- Chodź -złapała mnie za rękę i pociągnęła w kierunku drzwi. Nacisnęła klamkę i bez problemu drzwi się otworzyły.
-Co oni pierdolą?-jęknąłem. Drzwi było otwarte, a w domu także panowała zupełna cisza. Nagle usłyszałem głośny śmiech Tomo i Jareda dochodzący z ulicy. Wybiegłem na chodnik koło samochodu, a za mną blondynka.
-Co oni odpierdalają?-spytała otępiała, ściskając mnie mocniej za rękę. Na ulicy pojawił się Jared z Tomo. Ten pierwszy trzymał w ręce gitarę, z tego co widziałem z tego miejsca w masakrycznym stanie i pchał... kontener na śmieci, w którym stał Tomo bez koszulki, z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Shannon... przecież tutaj jest górka -jęknęła, a ja pokiwałem głową... Chłopacy stali na szczycie drogi, gdzie była malutka górka.- Jak zjadą to się zabiją...
-Jaraaaaaaaeeeeeeeeeedddddddd!!! Dajesz ma malutka kobyłko i mnie pchaj!-krzyknął gitarzysta i zaczął śpiewać- We are the champiooooonsssss myyyyy frieeeeeend and keeeeeeeep on fighting to theeee eeeeeend. We are the championssssssssssss!!!-chyba cała ulica go słyszała. Jared uśmiechnął się diabelsko pod nosem i bez ostrzeżenia popchnął kontener. Nina zakryła sobie usta, by pohamować krzyk, ale za to Gitarzysta nie próżnował -wiatr rozwiał mu włosy, wyciągnął ręce w górę i darł się w wniebogłosy. Za nim leciał serpentyną Jared, ledwo co trzymając się na nogach, machając rękoma i wydając dźwięki jak małe dziecko. Przemknęli nam przed oczami, nagle kontener raptownie skręcił i zatrzymał się na krzakach sąsiadów, wywalając się. Jared nie zdążył zahamować, w sumie nie sądzę, żeby mógł to zrobić i wywalił się tuż koło Tomo. Zorientowałem się, że cały czas stoję z otwartą buzią i chyba, ani razu przez ten czas nie mrugnąłem. Nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem, tak głośnym, że sam się zdziwiłem. Upadłem na kolana, a po chwili cały ze śmiechu wiłem się po ziemi. Po chwili podniosłem spojrzenie na Ninę, która dosłownie zabijała mnie wzrokiem.
-Jeszcze ty do nich dołącz.-fuknęła kręcąc głową - Módl się lepiej, żeby byli cali.-na jej słowa przestałem się śmiać. Miała rację, jeśli coś im się stało, to nie wiem. Podniosłem się na nogi i za nią ruszyłem. Zacząłem się jednak znowu śmiać, gdy zobaczyłem Tomo wyciągającego pomału w stronę Jareda skórkę od banana.
-Jareedku... znalazłem coś dla ciebie...-Jared spojrzał na niego nieprzytomnie i wyciągnął rękę w stronę podarunku od Gitarzysty.
-Dziękuje...-mruknął.
-Jaja sobie robicie!-Nina podniosła głos, choć widziałem, że sama też powstrzymuje się od śmiechu.
-Dobra chłopaki... wstawać...-zarządziłem wyciągając rękę w stronę Tomo. Skrzywiłem się czując odór jaki od niego bił na kilometr. Nina pomogła za to wstać Jaredowi. Gdy oboje byli na nogach złapali się za ramiona i spojrzeli na mnie.
-Shann! W końcu cię znaleźliśmy! Gdzież się podziewał?!-wykrzyknął Gitarzysta
-Jesteś nieodpowiedzialny! Naraziłeś zespół!-Jared wycelował we mnie palcem, próbując zrobić groźną minę, która coś mu nie chciała wyjść...
-Yhm... znaleźliście mnie.... macie 100 punktów...
-100 to dużo czy mało, Jay?-Tomo spojrzał w oczy ze skupieniem Jaredowi. Mój braciszek z delikatnym uśmieszkiem podrapał się po brodzie mrużąc oczy.
-Ooo.. chyba.. Dużo!-uśmiechnął się promiennie, jakby odkrył nie wiadomo jak ważną rzecz.
-Brawa dla was. Jestem z was naprawdę dumny, a teraz do domu.-powiedziałem zdecydowanym tonem, zauważając sąsiadów wychylających się z drzwi. Nasze krzyki, śpiewy i śmiechy na pewno ich zbudziły.
-Alee.... musimy się z Tobą napić...-Jared chciał mnie przytulić, ale odskoczyłem do tyłu.
-Nie sądzisz, że tutaj nie znajdziemy alkoholu? Chyba, że Tomo wygrzebie coś w śmieciach...-popchnąłem ich w kierunku drzwi. Chwiejnym krokiem weszli do środka. Gitarzysta poszedł w stronę salonu, a ja skierowałem się do kuchni. Na widok jaki mnie spotkał mimowolnie zacisnąłem ręce. Jedna z szafek leżała na ziemi, a wkoło niej mnóstwo szkła. 'Co oni do cholery tu wyprawiali?!'
-Tomo! Zostaw to!-usłyszałem krzyk blondynki i poleciałem do salonu. Gitarzysta opróżniał butelkę wina, którą Nina próbowała mu wyrwać, a Jared z głupkowatym uśmiechem stał pod ścianą z Jackiem.
-Dosyć tego.-jednym ruchem wyrwałem mu butelkę, na co zareagował krzykiem, a Jay chamsko zaśmiał pod nosem machając swoją butelką.
-Do swojego pokoju! Ale to już!-syknąłem na niego kiedy dodatkowo zobaczyłem, że kolejny akustyk w salonie jest cały w winie, połamany fotel, zbite zdjęcia oraz jedzenie i butelki wszędzie gdzie się da.
-Mamusia się znalazła...-prychnął wciąż z chamskim uśmieszkiem i pokazał w moim kierunku fucka.
-Tego za wiele... Już cię tu nie ma! Do pokoju! Jak z małym dzieckiem! Ile ty człowieku masz lat?! Dom wygląda jakby urzędowało tu stado dzików! Nie chcę cię widzieć na oczy!-popchnąłem go na schody, a on z miną obrażonego dziecka poszedł na górę. Odwróciłem się do tyłu i zobaczyłem Tomo, który leżał nieprzytomnie na podłodze.-Matko Boska...-westchnąłem i z pomocą Niny podniosłem go do góry. Wstrzymywałem oddech jak tylko się dało, a Gitarzysta prowadzony przez nas cały czas gadał niezrozumiałe słowa. Zaprowadziliśmy go do łazienki i wsadziłem go pod prysznic puszczając strumień zimnej wody. Tępo patrzył się w nas nieobecnym spojrzeniem. Włosy zakryły mu pół twarzy.
-Jak on wygląda...-NIna założyła ręce kręcąc głową- jak można doprowadzić się to takiego stanu?
-A można, można...-odparłem.
-A weźcie się wszyscy pierdolcie...-wybełkotał gitarzysta.
-Tak Tomo... szkoda, że ciebie nic nie pierdolnęło w łeb.
-Peace and love!-krzyknął ledwo co podnosząc rękę do góry w znaku pokoju.
-Zostań z nim tu, a ja idę sprawdzić inne szkody...-położyłem jej dłoń na ramieniu i zszedłem na dół, gdzie śmierdziało gorzej w niż w gorzelni. Zatrzymałem się przed drzwiami od studia. Przeżegnałem, wziąłem głęboki oddech i pomału wszedłem do środka. Niepewnie moja ręka znalazła się na włączniku światła 'raz, dwa...trzy' zapaliłem i podszedłem do mojego maleństwa oglądając je z każdej strony. Było całe. Całe szczęście... gdyby zostało uszkodzone poszedłbym siedzieć za zabójstwo tych idiotów. Pogłaskałem bębny i rozejrzałem się dookoła... były tutaj jedynie butelki, które zostawiliśmy grając... no i brakowało dwóch akustyków... pozostawmy to, że to jedne z ulubionych akustyków Jareda. Jednego już nie da się na pewno uratować... Oj... czuję, że mój braciszek jak wytrzeźwieje dostanie niezłego wkurwa ze swojej własnej głupoty, ale dobrze mu tak. Ważne, że nie zostało uszkodzone nic mojego, i że Artemis i Pitagoras są bezpieczne. Spojrzałem na stojak, na którym stały te dwie gitary i gorący pot oblał moje plecy. Brakowało. Brakowało Pitagorasa, który kilka godzin temu jeszcze tu był. Zacisnąłem dłonie w pięści i wyleciałem z pomieszczenia jak z procy, mało co nie zabijając się o butelki i na schodach.
-Pojebało cię doszczętnie!-wleciałem do sypialni Jareda wrzeszcząc jak oszalały. Zatrzymałem się jednak przy łóżku. W pokoju paliła się jedynie malutka lampka, a Jared siedział skulony pod oknem obejmując Pitagorasa. Minę miał jak małe zagubione dziecko, a te jego niebieskie ślipia mało mu nie wyleciały na wierzch.
-Dawaj mi to!-warknąłem i wyrwałem mu gitarę.
-Nieeee!!!-krzyknął jak małe dziecko, które bardzo często przypominał - Muszę się nim zaopiekować...
-Ty lepiej nic nie rób.-prychnąłem oglądając gitarę z każdej strony - Całe szczęście jesteś cały...- tak... powiedziałem to do gitary.
-Oddaj mi Pitusia mojego! On czuje się bezpieczny w moich ramionach...-złapał się mojej nogawki.
-Tak samo jak pozostałe dwa akustyki, hęę? Z jednego nic nie zostało.
-Zaopiekuje się nim. Jestem najlepszym opiekunem.-zrobił minę pieska i wygiął usta.
-Sądzę, że nie chciał byś skończyć martwy, więc ci go nie oddam. Do spania.
-Nie chcę spać. Chcę Pitka.
-Nie dostaniesz Pitagorasa. Do spania, Jared...-westchnąłem.
-Pójdę spać, ale z Pitagorasem, ktoś musi czuć się bezpieczny w moich ramionach. Muszę się kimś zaopiekować... on może czuć się bezpieczny... chociaż on.-w jego oczach malował się tak wielki smutek, że cała złość ze mnie odeszła. Odstawiłem gitarę na bok i złapałem go pod ramię.
-Chcę spać spać z Pitkiem...-powtórzył - Chcę, żeby ktoś przy mnie był.
-Teraz idziemy się wykąpać.-zaprowadziłem go do łazienki i posadziłem na toalecie.
-Wyciągaj nogi.-pomogłem mu ściągnąć spodnie, z czym tak łatwo nam nie poszło.-teraz ręce do góry. Do góry -powtórzyłem, gdy leniwie opadły mu wzdłuż ciała. Jakoś udało mi się go rozebrać i w samych bokserkach pomogłem mu wejść pod prysznic.
-Kąp się.-zarządziłem.
-Nie mam siły...-oparł się głową o ścianę, a woda po nim spływała. Pokręciłem głową i sam pozbyłem się odzieży. Tak to jest z młodszym rodzeństwem... Wszedłem pod prysznic i zacząłem go myć.
-Teraz włosy.-powiedziałem, a on schylił głowę na dół. Wylałem szampon i porządnie wyszorowałem jego kudły.
-Wychodzimy.-zakręciłem wodę i przytrzymując go by się nie wywalił, zarzuciłem mu ręcznik na ciało, a mniejszy na włosy. Podniósł na mnie swoje zagubione spojrzenie i wyglądał jak malutki Jared... jak mój malutki braciszek, który ma 4 latka. Zawsze kiedy mama umyła mu włoski, zarzucała ręcznik na głowę, a ten siadał na podłodze i oglądał bajki. Chyba jeden z nielicznych momentów kiedy siedział spokojnie. Ręcznikiem wytarłem mu włosy zostawiając je w nieładzie.
-Dasz radę się ubrać?-podałem mu bieliznę, a ten pokiwał głową. Wyszedłem z łazienki i sam ubierając się w czyste ciuchy brata.
-Mogę?-zapukałem do łazienki kilka minut później. Wszedłem do środka, a Jared składał swoje ciuchy w kostkę.
-Zostaw -powiedziałem spokojnie, zabierając mu je i podając szczoteczkę do zębów. Pomogłem mu z umyciem zębów i założyłem na niego czystą koszulkę.
-Chodź spać.-poprowadziłem go do łóżka i przykryłem pod sam nos kołdrą. Usiadłem koło niego, przypatrując się mu.
-Mały Jaredek...-zaśmiałem się pod nosem, głaszcząc go po głowie.- mój malutki braciszek.
-Nie jestem malutki...
-Dla mnie zawsze będziesz... Malutki, niegrzeczny aniołek.-uśmiechnął się delikatnie pod nosem.
-Kochasz mnie nadal?
-Oczywiście, że cię kocham. Zawsze i wszędzie. Choćby nie wiem co.
-Nawet kiedy jestem chujem?
-Nawet wtedy. Jesteś moim bratem i najważniejszą osobą w moim życiu.
-Kocham cię.
-Wiem. Też cię kocham I wiem, że jutro nic nie będziesz pamiętał.
-Ale zawsze możesz mi to przypomnieć.-westchnął i zamknął oczy. Na jego twarzy malował się spokój i taka dziecinna niewinność. Jakby nigdy się nie postarzał... jakby nie był tak doświadczony przez życie, jakby wszystkie troski odeszły, a on był malutkim chłopczykiem, któremu nic nie grozi i niczym nie musi się przejmować. Chciałbym żeby tak było. Chciałbym, żeby mu się udało, żeby wszystko było tak jak chce. Bez problemów... Przewrócił się na drugi bok i jedną nogę wystawił spod kołdry, mlaskając pod nosem. Jeszcze raz przejechałem po jego włosach, zgasiłem lampkę i cichutko udałem do łazienki. Blondynka stała oparta o ścianę, a Tomo chyba spał.
-Padł przed chwilą.-moje wątpliwości rozwiała Nina. Popatrzyłem na przyjaciela z dezaprobatą kręcąc głową. Osz ten nasz szalony Tomislav... cicha woda brzegi rwie. Jak Vicki zobaczyłaby co jej mężuś wyczyniał przez miesiąc spałby na kanapie.
-Co z nim robimy?
-Zostawimy go tu.-wzruszyłem ramionami - Nie zamierzam tego śmierdziela kłaść, do któregoś z łóżek. Chodź spać -złapałem ją za rękę i poprowadziłem w stronę swojej sypialni.
-Chłopaki...-mruknęła, gdy zrzuciłem z siebie spodnie i położyłem na łóżku.
-Są zalani w trzy dupy i szybko nie wstaną.-uśmiechnęła się i sama pozbyła spodni. Położyła się po drugiej stronie łóżka, a ja oplotłem ją ramionami.
-Niezłego kaca będą mieć.-poczułem drżenie pod sobą, bo blondynka zaczęła się śmiać.
-Dodatkowo moralnego... jak Jared zobaczy co wyczynili z jego akustykami kogoś uszkodzi.
-Czyli rozumiem, że rano mam się szybko zmyć?
-Tak będzie najbezpieczniej.
-Ciekawe jak sąsiedzi zareagują na brak kontenera...
-Zadowoleni na pewno nie będę...-zaśmiałem się przypominając sobie przyjaciela zjeżdżającego z górki. Oj Tomo... tego widoku nie zapomnę do końca życia i będę Ci go wypominał.
-Jak wy się tak zawsze spijacie, to naprawdę współczuję ludziom w waszym otoczeniu.
-Nie no... nie jest, aż tak źle.
-Yhm... już ci uwierzę.
-Oj dobra...
-Dobranoc.-pocałowała mnie w policzek.
-Dobranoc.-odwzajemniłem gest i mocniej przytuliłem do siebie. Zamknąłem oczy i nawet nie wiem kiedy zasnąłem. 



Witam ;) No i mamy kolejny rozdział, z którego szczerze mówiąc nie jestem zadowolona. Część z perspektywy Jareda irytuje mnie najbardziej, no ale... napisałam tak i zmieniać już nie będę. Ocenę pozostawiam Wam ;) Pozdrawiam!